Aberracja

13 minut czytania

/ Film

Aberracja

Kasper Bajon

„Patria” jest aż do bólu poprawna, centrystowska. Pod udawaną troską o mniejszość kryje się w niej apologia dominującego dyskursu, oczywiście – pozornie – właściwego i prawego

Jeszcze 3 minuty czytania

I

Książka Fernando Aramburu „Patria” otrzymała w 2017 roku Premio Nacional de Narrativa, jedną z ważniejszych nagród literackich w Hiszpanii, co oczywiście samo w sobie absolutnie nic nie znaczy, ale może wskazywać na pewne tendencje i zapatrywania krytyków oraz czytelników. W epoce książek „ważnych” ta dość mimo wszystko klasyczna, ponad sześćsetstronicowa powieść o „kwestii baskijskiej” trafiła ewidentnie w swój czas (w 2017 ETA rozbroiła się, by rok później się rozwiązać). Była właśnie bezsprzecznie „ważna”, bo poruszała „ważny” temat i w „ważnej” kwestii głos zabrała. Nie powinno przy tym ujść naszej uwagi, że powyższą nagrodę wręcza minister kultury, a tym był ówcześnie José Ignacio Wert Ortega, członek partii PP (Partido Popular). Premierem natomiast był Mariano Rajoy. Jest to o tyle istotne, że w „Patrii” kilkakrotnie wspomina się o PP, nie zawsze w przychylny sposób. Wszak książka opowiada o Baskach, więc trudno, by kadziła prawicowym politykom. Niemniej fakt, że to właśnie pepesista ją nagrodził, wiele mówi o jej wydźwięku.

„Patria” mogła podobać się wszystkim, choć chyba najmniej radykalnym Baskom (i jest to jednak zarzut). Sprzedawała się świetnie. W gazetach pojawiły się entuzjastyczne recenzje, gwiazdki się posypały, celebryci ją ukochali. Słowem, okazała się na tyle sporym sukcesem, że – a jest to dzisiaj miara literackiego uznania – postanowiono ją zekranizować. I tak dla HBO powstał serial o tym samym tytule, po którym naprawdę wiele się spodziewałem, a który niestety okrutnie mnie rozczarował. To, co w książce mogło jeszcze ujść płazem – pewna zachowawczość, pozorna głębia, dość tandetna obyczajowość (jest w gruncie rzeczy „Patria” czytadłem) – na ekranie unaoczniło się ze zdwojoną siłą. Mam wrażenie, że zaprzepaszczona została szansa na serial podobny do świetnych „Naszych chłopców”, bezkompromisowy, pokazujący nierozwiązywalne splątanie polityki, życia oraz historii. Niedający łatwych odpowiedzi, jedynie stwierdzający, że prawd jest wiele, i to po każdej stronie sporu. 

II

Oglądając „Patrię”, miałem nieodparte wrażenie, że czytam artykuł o Baskach w „Gazecie Wyborczej” (zresztą mniej więcej przed rokiem Maciej Stasiński taki artykuł popełnił). Jeżeli chodzi o wymowę, „Patria” jest aż do bólu poprawna, centrystowska. Pod udawaną troską o mniejszość kryje się w niej apologia dominującego dyskursu, oczywiście – pozornie – właściwego i prawego. Iluzoryczny symetryzm, który każe oddać rzekomą sprawiedliwość skonfliktowanym racjom, wydaje się zasadą tego w gruncie rzeczy miałkiego spojrzenia na świat. Policja hiszpańska jest zła, owszem, ale też skuteczna. Poza tym zmaga się z jeszcze większym złem niż ona sama, a mianowicie z terrorystami (słowo wytrych) z ETA. Baskijscy radykałowie walczący o niepodległe socjalistyczne państwo są w serialu przedstawieni, delikatnie mówiąc, mało poważnie – jako bezrobotni, niewykształceni ponurzy dresiarze, którzy nie do końca chyba wiedzą, o co walczą, a nawet jeżeli wiedzą, to – zresztą tak też pisał o tym z wyższościowej pozycji Stasiński – jest to dogłębnie nieodpowiedzialne, by nie rzec głupie, egoistyczne i przepełnione ślepym nacjonalizmem (kolejne słowo wytrych). Tym nieokrzesanym szaleńcom przeciwstawieni są „dobrzy, zwykli Baskowie”, którzy, ku uciesze poprawnych, bojących się wszelkich radykalniejszych wystąpień „demokratów” pielą po wolterowsku swoje ogródki, nikomu nie zawadzając.

Co więcej z „Patrii” można wywnioskować, że w zasadzie ETA była marginalną organizacją popieraną przez oszalałe, niezbyt lotne gospodynie domowe, kilku barmanów, jednego związkowca i żonę masarza (sam masarz miał natomiast już inne zapatrywania). Przez sześć dekad (1958–2018) utrzymywała się przy życiu tylko dzięki indolencji, tchórzostwu i alkoholizmowi mężczyzn w średnim wieku, którzy ponad politykę i aktywizm przedkładali wino oraz kolarstwo (co zresztą w pełni wydaje mi się zrozumiałe). Nawet demonstracje wzywające do amnestii aresztowanych, więzionych i katowanych Basków czy pogrzeby członków ETA, które w rzeczywistości gromadziły dziesiątki tysięcy ludzi, w serialu skalę mają raczej mikrą i bardziej niż masowe wystąpienia przypominają protesty antymaseczkowców w Świebodzinie. 

III

Nie będę tutaj nadmiernie dużo pisać o historii i niełatwym położeniu samych Basków ani głosić wszem wobec, że są najstarszym europejskim narodem; nie będę rozwodzić się nad specyfiką tego skrawka ziemi (notabene doskonale zrobiła to Katarzyna Migros w „Gure. Historiach kraju Basków”), bo nie jest to ani mój konik, ani obszar obecnych, szczególnie pogłębionych, studiów. Mam kilku dobrych znajomych z Bilbao (Bilbo) i San Sebastián (Donostii) i kiedy pytam ich o specyfikę Baskonii, to wpierw poprawiają mnie i mówią: „Euskal Herii”, a potem dodają, że i tak nic z tego nie zrozumiem. I ufam im w tej kwestii. Albowiem północna granica hiszpańsko-francuska jest jednym z tych europejskich kotłów, w którym bulgocze mało strawna mamałyga wzajemnych pretensji oraz krzywd.

Dlatego też zdaję sobie sprawę, że teksty – jak ten Stasińskiego – przyrównujące nacjonalizm baskijski do nacjonalizmów brunatnych, piętnujące niepodległościowe ciągoty Basków i związane z nim terrorystyczne zacięcie (co, nawiasem mówiąc, w Polsce, ojczyźnie carobójców, brzmi dość kuriozalnie) niewiele mają wspólnego z obiektywizmem i przypominają niegdysiejszą, jednostronną, nagonkę na Serbów. Mówimy bowiem o kraju latami dręczonym przez kastylijską Hiszpanię i Francję. O ciągłości ciemiężenia świadczą między innymi rzezie w Bilbao, przeprowadzone przez karlistów w latach 30. i 70. XIX wieku oraz przez wojska frankistowskie podczas wojny domowej. To nie Baskowie wyrzekli się Hiszpanii, to Hiszpania wielokrotnie wyrzekała się Basków. Nawiązywał do tego urodzony w Bilbao Miguel de Unamuno podczas słynnego wystąpienia na uniwersytecie w Salamance (1936), kiedy starł się słownie z poplecznikami generała Franco, a w szczególności z założycielem hiszpańskiej legii cudzoziemskiej La Legión Josém Millán-Astrayem. Odmawiali oni bowiem Baskom oraz Katalończykom przynależności do narodu hiszpańskiego (co istotne, uzasadniali to rasowo) i wzywali do ich eksterminacji. To wtedy doprowadzony przez pisarza do szału jednoręki i jednooki Astray wykrzyczał ulubione hasła faszystów wszystkich szerokości geograficznych: „Niech żyje śmierć!” oraz „Śmierć inteligencji!”.

„Patria”

Serial „Patria” opowiada o ostatnich trzydziestu latach. Zaczyna się na przełomie lat 80. i 90., ledwie półtorej dekady po śmierci generała Franco (!) i trzynaście lat po przyjęciu tak zwanego prawa o amnestii (La Ley de Amnistía) – swoistej hiszpańskiej grubej kreski – które miało powstrzymać rozliczanie beneficjentów oraz katów dawnego totalitarnego ustroju. Republika dopiero raczkuje. Jeszcze przed chwilą obawiano się wojskowego puczu i powrotu dyktatury. Zaczyna się też gorączkowe godzenie sprzecznych interesów poszczególnych prowincji. W tym czasie Barcelona przygotowuje się do olimpiady, na której król przemówi po katalońsku. Wszyscy zdają sobie bowiem sprawę z tego, że Katalonia jest kołem napędowym hiszpańskiej gospodarki. Baskowie natomiast są w trochę innej sytuacji. Pozostawieni zostają sami sobie. Zapomniani. Rośnie bezrobocie. W tych okolicznościach założona w czasach dyktatury antyfrankistowska ETA postanawia znów upomnieć się o niepodległość. Nie jest moją intencją usprawiedliwianie krwawych działań separatystów czy relatywizowanie cierpienia ofiar, pragnę tylko zwrócić uwagę, że baskijski nacjonalizm u zarania ma podłoże wolnościowe, antyprawicowe – antytotalitarne. Podobnie jak separatyzm kataloński, związany jest z socjalizmem i – paradoksalnie – wiarą w egalitaryzm. W Hiszpanii, którą od setek lat nieprzerwanie rządzili bogaci właściciele ziemscy i arystokracja, dążności separatystyczne nie są ani małostkowością, ani zaprzaństwem czy anachronizmem. Są ruchem wolnościowym par excellence. „Nieznającym umiaru zapałem do aktywnego antyfaszyzmu, przeciwstawionego antyfaszyzmowi czysto inteligenckiemu” – jak pisał o bliskim Katalończykom Hemingwayu Italo Calvino.

IV

Dlatego to, co razi w „Patrii” najbardziej, to... język hiszpański. I jest to znamienne. W tym bowiem streszcza się jej wymowa. Bo, choć jeden z głównych bohaterów jest piszącym po baskijsku poetą i chociaż w jednym z odcinków słychać narzekania na to, że w Baskonii przywiązuje się zbyt małą wagę do literatury (co chyba mimo wszystko nie jest prawdą), to jednakowoż w serialu Baskowie porozumiewają się między sobą po kastylijsku, a z euskery wrzucane są tylko ozdobniki i pojedyncze słowa. Rozumiem, że są sprawy ważne i jest marketing. Hiszpański zrozumiały jest dla setek milionów ludzi, a baskijskim posługuje się nieco ponad milion – rachunek jest więc prosty. Tyle że właśnie chyba o tym milionie miała być to opowieść, ale może się mylę. Zresztą na pewno się mylę.

Baskonia jawi się w „Patrii” jako miejsce wyklęte i mroczne, w którym zasadniczo cały czas pada, co być może do końca nie jest zmyśleniem, ale w serialu nabiera dodatkowego, symbolicznego znaczenia. Toteż kto może, ten stamtąd zwiewa. Nie czyni tego oczywiście z powodu kulejącej gospodarki, braku perspektyw, pewnej prowincjonalnej ciasnoty, ale za sprawą krwawych działań trójki rzezimieszków z ETA. Ponadto w Baskonii starowinki rozmawiają albo z grobami, albo ze świętym Ignacym, który – ku ich zgryzocie – nie chce uwolnić, czy nawet przenieść bliżej matek więzionych ponad tysiąc kilometrów dalej, w Kadyksie, separatystów. Mężczyźni, jak już pisałem, pedałują albo piją wino. Czasem zerkną na meczyk. By temu, kto nie oglądał „Patrii”, dać wyobrażenie o tym, jak istotnie źle dzieje się w okolicach San Sebastián, zdradzę, że jedna z protagonistek ucieka ze swojej małej ojczyzny nad Atlantykiem w ramiona Niemca o imieniu Klaus. I nazywa się przy tym „szczęściarą”.

„Patria”

Pisałem wcześniej o „Naszych chłopcach” jako o serialu, do którego „Patria” mogła aspirować, a do którego nawet się nie zbliżyła. Zastanawiam się, co powoduje, że tytuły w sumie traktujące o podobnej rzeczywistości, skupiające się na łańcuchu krzywd tak znacząco różnią się między sobą w wydźwięku i jakości. „Nasi chłopcy” są surowi, pozbawieni zbędnych obyczajowych ozdobników, na siłę budowanych relacji pomiędzy postaciami. Są konkretni, a przy tym tajemniczy. Wszystkie odcinki krążą wokół meritum, nie dają odpocząć, odskoczyć, tylko z uporem maniaka drążą ludzki ból. Natomiast „Patria” jest rozlazła, grzęźnie w obyczajowości, odchodzi od tematu, przy tym jest do imentu dopowiedziana, a cierpienie człowieka jest w niej tak schematyczne i deklaratywne, że aż niewiarygodne.

Na pewno spore znaczenie ma tu geografia. Konflikt hiszpańsko-baskijski nie jest tak medialny jak izraelsko-palestyński, toteż pewnie sam w sobie zainteresowałby mniejszą liczbę osób. Stąd, jak myślę, ucieczka w trywialną psychologię i płaski obyczaj. Istotna jest też publiczność, do której „Patria” jest adresowana. Hiszpanie w telewizji lubią czułostki, przytulanki, romanse, seks, słowem: manifestacyjną emocjonalność, co doskonale widać na przykładzie hitowego „Domu z papieru”, w którym napad na mennicę zamienia się w telenowelę. Tu jednak dochodzi do kolejnego z wielu nieporozumień w przypadku tego serialu. Ten rodzaj melodramatyzmu jest bowiem obcy Baskom. Toteż mamy do czynienia z pewnym przesunięciem – mianowicie Baskowie w „Patrii” są przedstawieni nawet nie tak, jak widzą ich Hiszpanie, na przykład z Kastylii czy Andaluzji – tylko jak Kastylijczycy i Andaluzyjczycy właśnie. I choć Aramburu jest Baskiem i wśród twórców serialu są Baskowie, to zdają się oni wszyscy – być może nieświadomie – ulegać kulturze dominującej, naśladując jej schematy i upodobania. Dlatego „Patria” bardziej niż o Baskonii mówi o samej Hiszpanii. Niewykluczone, że tak ją trzeba oglądać i wtedy – kto wie – zyska może jakiś dodatkowy walor i dzięki niej coś więcej zrozumiemy. Świadczy o tym zresztą sam tytuł serialu. W baskijskim ojczyzna to aberri. Dziwnie blisko aberracji. „Patria” brzmi mimo wszystko dumniej. Było to zresztą ulubione słowo Francisca Franco, którego duch wciąż straszy.

Patronite