Królowa branlomanii

Monika Ochędowska

Skoro żyjemy w ciemnych czasach, to przyjrzyjmy się mrocznym aspektom naszego współistnienia. Zacznijmy od seksu i patrzmy, co się stanie – zachęca Agnieszka Szpila w „Octopussy”

Królowa branlomanii

Jeszcze 2 minuty czytania

Królowa branlomanii

Niełatwo nam śmiać się z samych siebie. Polska krytyka zwykle – a już szczególnie w kształtującej współczesną wrażliwość pierwszej połowie wieku XIX – uważała komedie za coś pospolitego. Bezlitośnie smagano nawet poczciwego Fredrę, zarzucając mu „niemoralność”, „dowcipki” (to z Seweryna Goszczyńskiego) i brak zainteresowania klęskami narodowych powstań. Co ciekawe, autor swawolnej „Sztuki obłapiania” zostawił nam obok „Ślubów panieńskich” także „Piczomirę, królową branlomanii”, której bohaterka, przyzwalając na nieskrępowaną rozwiązłość kobiet, mężczyznom nakazuje kategoryczne zachowanie cnoty aż do ślubu. Pełen grubych żartów wulgarny utwór odwracający przypisane płciom role i powinności, napisany pierwotnie ku uciesze kumpli z wojska, można dziś czytać i oglądać w serwisie Polona (bądźcie gotowi na organy w zbliżeniach).

Żarty to jedno, ale erotyka na wesoło to już piekielnie trudny temat i być może dlatego tak wiele mówi się dziś o prozie Zyty Rudzkiej, a coraz częściej także o debiucie Małgorzaty Żarów. Bohaterki obu autorek nie wstydzą się swojego ciała i pożądania, żarłoczności oraz gniewu. Przejmują inicjatywę, są frywolne i nie boją się ekscesów – także w łóżku. Jest jeszcze Agnieszka Szpila. O ile jej wydane w 2018 roku „Bardo” operowało dość pretekstową akcją, której celem była przejaskrawiona krytyka postaw reprezentujących dalekie autorce i jej czytelniczkom wartości (przypisywane, najogólniej, klasie ludowej), to opublikowany właśnie zbiór „Octopussy”, podobnie jak wcześniejsze „Heksy” (2021), nie pozwala się tak łatwo zdefiniować.

Agnieszka Szpila, „Octopussy. Opowiadania postporno”. W.A.B., 160 stron, w księgarniach od czerwca 2023

Teksty zebrane w tym tomie dla uproszczenia można nazwać postpornografią (tak zresztą brzmi podtytuł książki: „Opowiadania postporno”) epoki antropocienia. Skoro żyjemy w ciemnych czasach, przyjrzyjmy się mrocznym aspektom naszego współistnienia – kusi autorka – i skupmy na analizie tworzonych od dekad toksycznych związków. Jako że „antropocień” (termin Andrzeja Marca) nie jest nurtem krytycznym, Szpili zupełnie nie interesuje pomiar śladu węglowego, który za sobą zostawiamy. Przeciwnie, autorka próbuje – o czym zaręcza na okładce książki – konstruktywnie odpowiadać na „związany z kryzysem klimatycznym kryzys wyobraźni” oraz poszerzać granice rozumienia, w których „zatrzasnęło nas oświecenie”.

Z tym oświeceniem to skądinąd nie taka prosta historia, bo Szpila jest w swojej najnowszej książce perwersyjna dokładnie w duchu XVII-wiecznego libertynizmu. Robi sobie żarty z tematów nienaruszalnych, szczególnie, zdawałoby się, dla wielkomiejskiej lewicy: weganizmu, emancypacji czy obalania patriarchatu. Jątrzy w kwestii powstania warszawskiego, a nawet dowcipkuje (udanie!) ze skutków dziedziczenia traumy przez ocalałych z Zagłady, odwołując się m.in. do pornograficznych stalagów. Klasyczna komedia pozwalała autorom rozważać i podważać opinie na każdy temat, przede wszystkim taki, który stanowił tabu. To dlatego grający w komediach aktorzy zakładali maski i kostiumy, a głoszone przez nich treści mogły być wulgarne – zupełnie jak w pierwszych tekstach Fredry. Szpila powołuje się właśnie na tę – nieco w polskiej literaturze zapomnianą – tradycję i dobiera się do naszych bolączek przez łóżko.

Weźmy fantazję o byciu zdominowaną przez wielkiego, silnego, zwierzęcego samca. Pamiętacie scenę z filmu Rubena Östlunda „W trójkącie”, w której para młodych, pięknych i bogatych ludzi kłóci się o rachunek za zjedzoną właśnie kolację? Mężczyzna proponuje, by zapłaciła kobieta – przecież tego powinna chcieć, prawda? Równości, przejrzystych zasad, finansowej niezależności. Kobieta z kolei chce poczuć, że mężczyzna nie uchyla się przed odpowiedzialnością. On odbiera to jako przejaw niemodnego pragnienia o byciu zdominowaną. Podobnie dwuznaczną sytuację konstruuje Szpila, ubierając ją do tego w klasyczny… strój goryla. Oto małżeństwo z kilkuletnim stażem spędza zimowy wieczór w sympatycznej, nastrojowej scenerii: domek z kominkiem, za oknem śnieg (zapłaciła ona). On zupełnie nie wie, jak ją naprawdę zadowolić, najchętniej zdrzemnąłby się na kanapie. Mają jedną sprawdzoną małżeńską grę, w której on (Żyd, co dodaje całej sprawie pikanterii) wykonuje wszystkie jej polecenia, łącznie z oblizywaniem sporego kawałka surowego mięsa. To wdzięczne nawiązanie do „Dziewictwa” Witolda Gombrowicza, ale też obśmianie narzuconego sobie przez tę parę stylu życia i najwyraźniej wypartego pragnienia. Bo bohaterowie Szpili to wegetarianie.

Kiedy ona myśli, że wieczór skończy się jak zwykle, nieoczekiwanie wśród śnieżnej zamieci odwiedza ich tajemniczy gość – Goryl. Całkiem podobny do tego, jaki wystąpił w innym filmie Östlunda, „The Square”. Małpolud bezczelnie ujawnia to, co skrywało pozłotko mieszczańskiego egalitaryzmu: krwisty stek, którego żąda, symbolizuje paraliżujący strach przed odczuwaniem pragnień i utratą kontroli, zmieniający głód bohaterów w pornograficzną, nigdy nieprzynoszącą nasycenia, żarłoczność. Można to opowiadanie – podobnie zresztą jak pozostałe z tego zbioru – czytać jak klasyczną powiastkę. Oto żyjemy w czasach, gdy filozofia przestaje czcić ludzki podmiot. Czym to wszystko się skończy? Jolanta Brach-Czaina w „Szympansie” (tak, znowu małpy) przewidywała, że ten zwrot w filozofii będzie ostatecznie tylko wzmacniał i rozszerzał to, co ludzkie, na nie-ludzkie istoty (taki tytuł – „Istota” – ma pierwsze opowiadanie zbioru). Jakie będą skutki przelotnego romansu z gorylem? A może cała ta ekologiczna krytyka to tylko niezła, choć zupełnie bezinteresowna fantazja?

Z kolei bohaterka opowiadania „Octopussy” to kobieta o ośmiu waginach (octo-pussy), która rodzi się w morskiej pianie niczym mityczna bogini miłości (sporo u Szpili takich mitologicznych odniesień). Kiedy jednak wychodzi na powierzchnię, najpierw musi się zająć ich ukryciem. Zaszywanie punktów przyjemności, którego doświadcza bohaterka, można odczytać jako kastrowanie kobiecych fantazji i źródeł czerpania przyjemności. Bo świat, z jednej strony, sprowadza nas do roli obiektów seksualnych, a z drugiej oczekuje, że będziemy grać swoje role tak, jakbyśmy były seksualności pozbawione.

Obok małp i ośmiornic są jeszcze w opowiadaniach Szpili – pełniące podobne funkcje – jaszczury oraz larwy. Obok nawiązującego do dziedziczonej traumy Zagłady opowiadania „Goryl” jest tu także – odważnie sobie poczynające z mitem powstania warszawskiego – opowiadanie „Ditto”. Jego bohaterką jest powstanka, która potrafi osiągnąć przyjemność, jedynie odtwarzając najtrudniejsze, traumatyczne dni 1944 roku.

Agnieszka Szpila była już krytykowana za to, że stojąc na barykadzie walki z patriarchatem, zbyt mocno ulega patriarchalnej wyobraźni i w jej obrębie buduje swoje historie. Uważam ten zarzut za chybiony – satyra z zasady bierze na warsztat najbardziej stereotypowe przekonania i śmiało sobie z nimi pogrywa. Krytykę jej najnowszego zbioru opowiadań traktuję jako objaw tego, że Szpila nas irytuje, uwiera i wkurza, a to znaczy, że jej proza została całkiem celnie zaadresowana. Trudno po tej lekturze poczuć się człowiekiem lepszym i mądrzejszym, a to właśnie do serwowania dobrego samopoczucia sytym wielkomiejskim mieszczuchom sprowadzała się dotychczas współczesna satyra, wymierzana głównie w tych ze skromniejszym kapitałem kulturowym i społecznym. Tymczasem Szpila zachęca: „Zacznijmy od seksu i patrzmy, co się stanie”. Całkiem jak Fredro, którego królowa nawoływała: „Z woli najwyższej władzy wzywam, rozkazuję. Niechaj się do jebania każdy z was gotuje!”. Ditto.