Wszystko o naszych ciotkach

Monika Ochędowska

Historii z „Brzucha Matki Boskiej” Marty Handschke dobywa się mnóstwo, a każda z nich referowana jest z najdrobniejszymi szczegółami. Zebranym tu w roztargnieniu „fotografiom” zdecydowanie brak obiecanej „aranżacji”

Wszystko o naszych ciotkach

Jeszcze 2 minuty czytania

Wszystko o naszych ciotkach

Rzecz dla krytyki szalenie ciekawa: kontekstualizować, przetwarzać, wyłuskać parantele, dorysować wąsy. „Jeśli mogłabym tę książkę do czegoś porównać, to do starych fotografii Henri Cartier-Bressona, który fotografował życie wokół w sposób reporterski, ale ogląda się te zdjęcia jak fotografie artystyczne, dość mocno zaaranżowane”, mówi Marta Handschke w rozmowie opublikowanej na łamach „Gazety Wyborczej”. Brzmi dobrze. Co więcej, to nie jedyny intrygujący trop porównawczy, który dla rozbudzenia apetytów podsuwa autorka debiutanckiego „Brzucha Matki Boskiej”. „Czuję się jak w filmie Almodóvara” – mruga do czytelnika najmłodsza bohaterka książki, podszeptując kolejny malowniczy kontekst. Niestety – oba są równie efektowne, co zuchwałe. Im głębiej się bowiem w lekturę książki Handschke zanurzamy, tym jaśniejsze się staje, że to zestawienia rażąco powierzchowne. Czytelnikom pozostaje obejść się smakiem.

„Brzuch Matki Boskiej” to zainspirowana rodzinnym albumem kronika kobiecych losów. Jej początek sięga jednak czasów wcześniejszych, niż wskazywałyby na to materialne świadectwa. A także miejsc, których aparat nie utrwalił. Najwcześniejsze wspomnienia dotyczą lubelskiej wsi początku XX wieku – stamtąd pochodzi przedwcześnie zmarła prababka Marty, Marianna. Wraz z narodzinami kolejnych kobiet akcja przenosi się do Ustki, a potem do coraz częściej reprezentowanej w najnowszej kobiecej prozie Gdyni. Nie tylko ze względu na miejsce akcji trudno podczas lektury Handschke uwolnić się od skojarzeń z wydaną w zeszłym roku „Nieczułością” Martyny Bundy. Narracja „Brzucha Matki Boskiej” została bowiem podzielona – jak w książce Bundy – na bardzo krótkie, najwyżej kilkustronicowe rozdzialiki zatytułowane naprzemiennie imionami czterech narratorek: Kazi, Ziuty, Gabrysi i Marty. W zwierzeniach tej ostatniej rozpoznajemy elementy biografii samej autorki – fotografki i wokalistki zespołu „Kobiety”. Nazywanie monologów imionami kolejnych bohaterek pełni w książce Handschke rolę jedynie porządkującą czy raczej, przez przemieszanie czasów akcji, nieco dla czytelnika ożywczą. Autorka nie wykorzystuje sposobności do wykreowania w języku pełnowymiarowych postaci. Monologi zbudowane z płaskich, jakby zduszonych, a miejscami niestety pretensjonalnych wypowiedzi stanowią dość stereotypową, czytankową wręcz przypowieść o kobiecym uporze, zaradności oraz woli życia. 

Marta Handschke, „Brzuch Matki Boskiej”. Czarne, 176 stron, w księgarniach od października 2018

Ponieważ Handschke oddaje w książce przede wszystkim głos swojej babce i ciotkom, można czytać „Brzuch Matki Boskiej” jako opowieść o starości. To starość upływająca przy ryczących z telewizora „Wiadomościach”, wśród gazetek świadków Jehowy. Jej nieodłącznym towarzyszem jest gruby, pyskaty jamnik. Życie rezolutnych i upartych dziewięćdziesięciolatek toczy się wedle porządku codziennych drobnych rytuałów. Wiadomo, szczęście pachnie kawą, toteż najważniejszym z celebrowanych przez emerytki zwyczajów jest poranne parzenie popularnej plujki. W kuchni, którą wypełniają nieprzyzwoite wręcz stosy ciast i ciasteczek, wyschniętych ruskich pierogów, sałatek z majonezem upchanych w pudełka po lodach, kawałków chleba oraz twarogu dla wielkiej mewy, która co rusz stuka dziobem w okno, staruszki się kłócą, narzekają i plotkują. A także – na prośbę i w obecności Marty – wspominają. Autorka nie stroni jednak od opisu starości sklerotycznej, obarczonej demencją, nie ucieka od fizjologii. To wszystko jest świat – pisze Handschke – unoszący się jakby w oparach ciepłej wódki, ociężały, półżywy.

O ile jednak Almodóvar pewnikiem by się w tej kuchni, a nawet w opisanej tu ze szczegółami garderobie ciotek, odnalazł, szczęśliwie nie kręci swoich filmów metodą Tarkowskiego, którą niestety dość swobodnie posługuje się w swojej prozie Handschke. Ze śmiałością charakterystyczną dla entuzjastów rodzinnej fotografii prezentuje czytelnikowi cały materiał, jaki udaje się jej podczas rozmów zgromadzić. Staruszki opowiadają o nieukończonych szkołach, przypadkowych małżeństwach, domowej przemocy, ale także sąsiadkach, porządkach i ciążowej diecie. Historii z „Brzucha” dobywa się mnóstwo, a każda z nich – bez względu na wagę – referowana jest z zachowaniem najdrobniejszych szczegółów. Zebranym tu w roztargnieniu „fotografiom” zdecydowanie brak obiecanej „aranżacji”, która pozwoliłaby zobaczyć w tym projekcie coś więcej niż doraźną, po trosze reporterską robotę – surówkę wręcz. Budując powieść, część obrazków należałoby po prostu odrzucić, a resztę wywołać w powiększeniu. Tymczasem Handschke wybiera dla książki duszną i ciasną kompozycję. Jej historie są migawkowe, by nie powiedzieć – przypadkowe. Rządzi nimi rytm nieskrępowanych, prostych asocjacji i trywialnych wniosków, których celowości próżno szukać w rozwoju fabuły.

Przedwojenne, wojenne i powojenne dzieje prowincji, złamane życiorysy. A dla kontrastu – niezwykłe przykłady bezinteresownej ludzkiej uczciwości i życzliwości. Przypadek ratujący życie. Splot okoliczności życie odbierający. Losy, jakich wiele. Przy swojej niepowtarzalności, wpisanej w historię każdej przecież rodziny, „Brzuch Matki Boskiej” to historia bardzo typowa, banalna wręcz. A przy tym mknąca w tempie tak szybkim, że powstaje z tego nieznośna fabularna zgęstka, która sprawia, że wśród opowieści nijakich, powtarzalnych, doskonale już w literaturze ogranych, giną postaci i zdarzenia zdradzające niejaki potencjał literacki.

Ów historiograficzny splot nie ujawnia też u Handschke niczego poza pilną potrzebą zamknięcia pewnego etapu, który symbolizuje postać Kosmy, otwierająca i – w sposób dość zaskakujący – zamykająca tę opowieść. Gdy już-już wydaje się, że zamiarem autorki jest ukazanie symbolicznej, pokoleniowej przemiany, jaka zachodzi w jej rodzinie na przestrzeni dekad – gdy ubezwłasnowolnione, apatyczne kobiety zostają zastąpione przez pewne siebie artystki i globtroterki – następuje wyznanie absurdalnie podważające cały trud rejestrowania herstorii: „Dziś pozostał z nami tylko Kosma, który wyrósł na dorodnego mężczyznę”, ujawnia Marta. „Ma już swoje życie, pisze własną historię. Jego pojawienie się na świecie zakończyło smutny i depresyjny los kobiet w naszej rodzinie. Nie będzie więcej córek. Snując się po maszynie do szycia, nić prababci Marianny nareszcie została przerwana”. W zdziwieniu, z którym pozostaję, rodzi się nagle myśl wiążąca debiut Handschke z dorobkiem Almodóvara – tytuł jego wczesnego filmu: „Czym sobie na to wszystko zasłużyłam?”.

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.

Nagroda Conrada

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).