Coś jest pod łóżkiem
Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

7 minut czytania

/ Literatura

Coś jest pod łóżkiem

Monika Ochędowska

W „RuRu” Joanny Rudniańskiej historia jest scenografią kameralnych obrazków. Gułag w końcówce lat 50., antysemickie nagonki na uniwersytecie i rok 1968 są krajobrazem adopcji, romansów i rozwodów, aresztowań i prób samobójczych

Jeszcze 2 minuty czytania

RuRu może ci odgryźć nogę. Jak wygląda? Nieciekawie, bo lęgnie się ze strachu i poczucia winy. Zamieszkuje na ogół przestrzenie oswojone – kącik za tapczanem, album ze zdjęciami, szumiące trawy, konta na fejsie. Jest skutecznym narzędziem dyscyplinowania dzieci albo mniejszości. A czasem całych narodów. W swojej najnowszej książce Joanna Rudniańska przygląda się narodzinom RuRu, bada jego wcielenia i możliwe transformacje. Nie odwołuje się przy tym do moralistyki, wręcz przeciwnie – nuci czytelnikom krzepiącą kołysankę. Znana przede wszystkim jako autorka książek dla dzieci (traktujących – co dla niej charakterystyczne – o wojnach i kataklizmach), korzysta z całej gamy środków, łącznie z ilustracjami Mateusza Kaniewskiego, by zapewnić czytelnikom swoich opowiadań miękkie lądowanie po wyjściu z koszmaru historii.

Spoiwem „RuRu” są portrety rodzinne. To portrety ze skazą, „poruszone”, takie, w których uchwycono ważki dla bohaterów moment zmiany, niespodziewanego początku. Mamy tu rodziny patchworkowe i nagłe przeprowadzki, odwiedziny dalekich krewnych i znajomych, wyjazdy, urazy i kryzysy. Familijne perypetie przeorientowane są przez historię, splątane przez trudne relacje polsko-żydowskie. Losy bohaterów Rudniańskiej znajdują swoje rozwiązania na dalekich kontynentach, w obcych miastach albo odnalezionych przypadkowo fotografiach.

W wydanej niecały rok temu powieści „Sny o Hiroszimie” życie toczyło się w cieniu katastrofy – Ravensbrück, Hiroszima, Smoleńsk, wybuch wulkanu na Islandii, trzęsienie ziemi na Haiti. W „RuRu” historia jest raczej scenografią kameralnych obrazków. Gułag w końcówce lat 50., antysemickie nagonki na uniwersytecie i rok 1968 są krajobrazem adopcji, romansów i rozwodów, aresztowań i prób samobójczych.

Autorka „Bajki o wojnie” dobrze czuje się w narracjach prowadzonych z perspektywy dziewczynki, konfrontując oczekiwania i nadzieje młodości z gorzkimi rozczarowaniami dorosłości. Wyraźnie zarysowuje w swoich tekstach międzypokoleniowy konflikt. Rodzicielstwo służy dopieszczeniu własnego wizerunku w mediach społecznościowych, a dzieciom trudno jest nawiązać z rodzicami prawdziwą relację, żyją pod presją ich oczekiwań albo z ciężarem powodowanej ich występkami traumy. Co ciekawe, porozumienie możliwe jest często dopiero w drugim pokoleniu – między dziadkami a wnukami. Starość jest zdecydowanie bliżej dzieciństwa, nie tylko z powodu powrotu do pieluch.

Walorem „RuRu” jest niewątpliwie niespieszne tempo, finezyjnie budowane napięcie. Rudniańska konstruuje swoje światy niebywale drobiazgowo, choć swobodnie. Dba o szczegóły, koloryt i temperaturę miejsc, tworzy celne, niepozbawione humoru charakterystyki bohaterów, oddaje smaki i zapachy. Jednym z najciekawszych tekstów tomu jest „Dom w Marrakeszu”. Już początek opowiadania równomiernie rozkłada akcenty między opisem świata przedstawionego, akcją i dialogami dwójki głównych bohaterów, pary kochanków i przyjaciół, opiekujących się sobą u schyłku życia. Najwięcej jednak dzieje się na powierzchni lektury – elementy narracji dopełniają się, tworząc zaskakująco zmysłową, smakującą niczym pichcony powoli tadżin, treść. Przepalona marokańskim słońcem narracja działa jak poduszka bezpieczeństwa dla rozgrywającego się w tle dramatu. Dopiero wejście w cień wydobywa właściwe barwy przedmiotów i zdarzeń.

Joanna Rudniańska, „RuRu”. Nisza, 192 strony, w księgarniach od grudnia 2019Joanna Rudniańska, „RuRu”. Nisza, 192 strony, w księgarniach od grudnia 2019Rzetelna scenografia opowiadań nie odbiera przestrzeni postaciom i wartko prowadzonym wątkom – po prostu podkręca nastrój opowieści, subtelnie zarysowując klimat i ścieżki interpretacyjne. Autorka „RuRu” ma rozmach i koci luz. Pozwala historiom poprzeciągać się w słońcu, pobuszować w trawie i uciąć sobie drzemkę, jednocześnie nie tracąc z oczu nieuchronnej puenty. Pociągają ją przestrzenie – nie tylko parki i stepy, także lotniska i nowojorskie mosty. Przywiązana jest do obrazu, fotografii. O ile w „Snach o Hiroszimie” wizerunek postaci służył podkreśleniu możliwej równoległości i podwójności losów i zdarzeń, w „RuRu” jest zwykle dowodem w sprawie, potwierdzeniem przeczuwanych sytuacji. Zdjęcie ograniczone zostaje do swojej najprymitywniejszej funkcji: zdradza prawdę albo ją zastępuje.

Z tła wielopokoleniowych opowieści rodzinnych wyraźnie odcina się „Głos” – jedyne w zbiorze opowiadanie będące eksperymentem, rodzajem autorefleksyjnej opowieści o kondycji narratora. Najsłabsze, bo nietrzymające dyscypliny właściwej autorce, jest opowiadanie tytułowe, nawiązujące do głośnej sprawy kryminalnej sprzed 15 lat. Małżeństwo z Łodzi zamordowało wówczas trójkę swoich dzieci, umieszczając ich zwłoki w plastikowych beczkach przechowywanych w szafie. Przeżyła tylko Monika, która – wedle zeznań sąsiadów małżeństwa – wielokrotnie i bezskutecznie prosiła mieszkańców kamienicy o pomoc. Dziewczynkę i jej siostrę Sandrę, urodzoną już w więzieniu, adoptowało włoskie małżeństwo. Rudniańska opisuje zdarzenia, wcielając się w postać dorosłej, wyobrażonej Moniki, posługującej się nowym, obcym, nie do końca oswojonym językiem. Pomysł jest świetny, ale to jedyny w zbiorze tekst, w którym Rudniańska – próbując oddać zarówno traumę dziewczynki, jak i pomieszanie języków dorosłej kobiety – dodaje zamiast redukować, co działa na niekorzyść jej uporządkowanej, oszczędnej zwykle formuły pisarskiej.

Z kolei zagadką opowiadania „Gwiazdka Dawida” pozostaje dla mnie, dlaczego poważny, nastoletni gitarzysta o pseudonimie Biczu podarowuje swojej dziewczynie płytę australijskiego zespołu Cub Sport.


Tę samą płytę kupuje (romantyczny zbieg okoliczności) na stoisku w Ejlacie bohater opowiadania podkochujący się w dziewczynie Bicza Dawid. Niezbyt popularny zespół wykonuje gładkie, by nie powiedzieć płaskie, letnie kawałki, które odnalazłyby się może na soundtracku „Tamtych dni, tamtych nocy”, ale nie na playliście Bicza. I jakkolwiek cytowane przez Rudniańską „Chasin'” nie pasuje mi nijak w roli przewodniej piosenki nastoletnich bohaterów „Gwiazdki”, przyjemnie rozświetla szarości polskiej zimy i współgra ze zmysłowym, niepokojącym klimatem „RuRu”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).