W cieniu zakwitających mężczyzn
rys. "Bell telephone magazine", CC0 1.0

7 minut czytania

/ Literatura

W cieniu zakwitających mężczyzn

Monika Ochędowska

Katarzyna Szaulińska – z wykształcenia psychoterapeutka i psychiatrka – stworzyła kameralny tom historii bizarnych, w których metafory kliniczne wykorzystywane są do uchwycenia porządków społecznych

Jeszcze 2 minuty czytania

Priony znamy dzięki neurobiologowi Stanleyowi Prusinerowi. To cząsteczki zakaźne, które powstają z pierwotnie niegroźnych białek. Ich nagromadzenie w układzie nerwowym prowadzi do nieuleczalnych chorób, na przykład kuru, czyli śmiejącej się śmierci – jednym z jej objawów jest niepohamowany śmiech, jak ten u Jokera. Albo do tzw. rodzinnej bezsenności – przypadłości, która z dnia na dzień niespodziewanie odbiera zakażonemu możliwość regeneracji. Chory śpi coraz krócej, a wreszcie w ogóle nie może zasnąć. Zaczyna się proces diagnostyczny, wizyty u specjalistów, konsylia, hospitalizacje, badania. Bezsenność powoduje nadciśnienie, temperatura ciała zaczyna się gwałtownie zmieniać, pojawia się wyczerpanie, frustracja, złość, potem otępienie, a z czasem głęboka depresja. To bardzo rzadka choroba, ale jej przebieg wygląda jak doskonały scenariusz opowiadania.

Zresztą, nie tylko zakaźne choroby układu nerwowego wywołane przez priony mogą być inspirujące. Weźmy pospolite wykwity skórne. U Katarzyny Szaulińskiej między innymi ten, wydawałoby się, mało atrakcyjny termin medyczny staje się punktem wyjścia osobliwej opowieści. Wyobraźmy sobie, że „wykwit” nie oznacza wcale zmiany chorobowej polegającej na krostach i plamach, tylko prawdziwe kwitnienie. I że to kwitnienie obejmuje część ciała najbardziej intymną. Słowem: że nagle komuś – jak grudnik na parapecie – zakwita penis. 

Katarzyna Szaulińska, „Czarna ręka, zsiadłe mleko”. Filtry, 224 strony, w księgarniach od października 2022Katarzyna Szaulińska, „Czarna ręka, zsiadłe mleko”. Filtry, 224 strony, w księgarniach od października 2022Autorka opowiadań z tomu „Czarna ręka, zsiadłe mleko” – z wykształcenia psychoterapeutka i psychiatrka – żonglując terminologią medyczną i klasyfikacją chorób, tworzy kameralny tom historii bizarnych, w których metafory kliniczne wykorzystywane są do uchwycenia porządków społecznych. Wszystko to dzieje się wedle klucza znanego trochę czytelniczkom i czytelnikom z opowiadań Julia Cortázara (z których z powodzeniem, eksplorując także wątki medyczne, czerpał w ostatnich latach na przykład Maciej Miłkowski). Bohaterom tekstów Argentyńczyka rosły, dajmy na to, wielkie dłonie, a ich zadaniem było tak zorganizować codzienność, by sobie z tą niedogodnością radzić. Przy czym zdziwienie, że palce w ogóle mogą mieć długość utrudniającą wyjście z domu, nie mieściło się w świecie przedstawionym, miało się stać tylko udziałem czytających.

Związana najczęściej z fizjologią inność jest w prozie Szaulińskiej do pewnego stopnia wykluczająca, skazuje na samotność, ale nie stanowi elementu fantastycznego, choć jesteśmy tu całkiem blisko weird fiction. Zakrzywiająca się rzeczywistość raczej dociska bohaterki i bohaterów do ziemi, zmuszając – jak w baśniach – do opuszczenia domu i podjęcia wędrówki, która ma przynieść odpowiedź na pytanie o źródła odmienności („Czarnoręki Adam”). Niepokalane poczęcie i narodzenie księżyca z opowiadania „Urodziłam księżyc” wygląda na utrzymaną w tonacji pastiszu wariację na temat (nie tylko świętej) rodziny, w której Józefem jest poznany przez Martę na plaży nudystów mężczyzna. Dominika, bohaterka „Śreżogi” – być może pod wpływem depresji poporodowej – nie jest w stanie zobaczyć swojej córki („pomyśl, że niektórzy nie widzą świata poza dzieckiem” – pociesza ją matka – „u ciebie jest chyba na odwrót”). Jest tu także mężczyzna, który ścianą z kiszonek próbuje chronić się przed „promieniotwórczym obiektem im. Marii Skłodowskiej-Curie”, czyli działającym przy Centrum Onkologii Zakładem Radioterapii. Ale kiszenie jest w tym tekście także metaforą jego temperamentu – bohater nie potrafi się otworzyć i nawiązać prawdziwej miłosnej relacji. Może dlatego, że każda w jakiś sposób, jak badanie RTG, przenika aż do kości.

W recenzji na łamach „Kultury Liberalnej” Karolina Felberg zobaczyła w tych zabiegach narracyjnych fatalizm i surrealizm, który pełnić ma funkcję służebną wobec dydaktyzmu tej prozy. Bohaterowie Szaulińskiej – pisze krytyczka – to „archaiczne personifikacje chaosu, anachroniczne i inadekwatne do procesów dziejowo-cywilizacyjnych”. Taka ocena wydaje mi się niesprawiedliwa i nieprawomocna. Interesująca – a przez swój dowcip także niejednoznaczna – jest w tym tomie nie tylko zabawa w dosłowne potraktowanie medycznych czy terapeutycznych rozpoznań. Prekursorska wydaje się podjęta przez autorkę (obecna ostatnio także w debiucie Bartosza Sadulskiego) próba rozliczenia z nowoczesnymi mitami męskości. Szaulińska z troską o swoich bohaterów ujawnia zarówno głęboko skrywane obawy przed ranliwością, jak i lęk przed seksualną niemocą, rozumianą jako niezdolność reprodukcyjna.

Grupa „zakwitających” mężczyzn (z opowiadania „Kwitnąc”) podejmuje szereg ćwiczeń i prób, mających znamiona survivalowego wypadu i męskiego kręgu jednocześnie. Wszystkie one mają zatrzymać pogłębiający się proces delikatnienia. Proces – dodajmy – wpisany już przecież w historię klasycznych męskich przedstawień, by przywołać słynny cykl zdjęć Roberta Mapplethorpe’a, w którym to właśnie kwiaty potraktowane jako emblematy fallusa były oznaką bezpruderyjnego podejścia do męskiej erotyki (ostatecznie także naznaczonej chorobą). Z drugiej strony sama recepta na delikatnienie zaczerpnięta jest ze współczesnych literackich mitów Zachodu, na przykład prozy Chucka Palahniuka (powieści „Udław się” czy „Podziemny krąg” – skądinąd u Szaulińskiej taki krąg, tyle że tworzony przez młode matki, pojawia się w opowiadaniu „Śreżoga”). To zresztą kolejna zaleta tych opowiadań – wiele z nich bawi się nawiązaniami do klasycznych tekstów kultury.

Autorka dotyka swoimi opowieściami paradoksu naszych czasów: stara się badać przyczyny, dla których wyobrażenia oparte na sile, autorytecie i panowaniu zaczęły się wydawać kruche, niestabilne i dyskusyjne. Chodzi tu zarówno o męskość (opartą na obrazie siły fizycznej oraz potencji seksualnej), jak i autorytet lekarza, reprezentowanego przez postać psychiatry, który decyduje, co mieści się w kategoriach normy, ale też rodzica (ten wątek podejmuje wiele opowiadań z „Czarnej ręki...”). Tradycyjne formy dominacji oraz towarzyszące im przejawy przemocy nie są już chronione milczeniem i obojętnością – stwierdza autorka. Ale nie jest to – jak sądzi Felberg – dydaktyczna konstatacja. Szaulińska czytelniczek i czytelników nie poucza, tylko umiejętnie i bez zajmowania określonego stanowiska prezentuje to, co w nas wszystkich jednocześnie delikatne i brutalne. A dlaczego sięga przy tym do klasyfikacji ICD-10? Bo czy choroba (tak, także ta, której ostatnio wszyscy się baliśmy) nie jest jednym z momentów, który obie te strony naszej natury w jakiś sposób uwypukla?