Sytuacja pokusy

Monika Ochędowska

„Dodatkowa dusza” Wioletty Grzegorzewskiej nie jest ani kadyszem za zmarłych, ani apologią świata sprzed Zagłady. To raczej próba sprawozdawczego zachowania jednostkowego sensu

Sytuacja pokusy

Jeszcze 2 minuty czytania

Sytuacja pokusy

Gdy kilka tygodni temu na TikToku zadebiutował #holokaustchallenge, media na całym świecie ponowiły pytania, które zadawaliśmy sobie piętnaście lat temu po obejrzeniu „Housewitz”. Jak się okazało – coraz trudniej udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Zanim je tu przywołam, kilka zdań wyjaśnienia. Otóż w filmie „Housewitz” zdjęcia transportów przybywających na obozową bocznicę posłużyły za reklamę imprezy techno. Organizatorzy nie tylko obiecywali, że taniec uczyni nas wolnymi ludźmi, w ofercie dla uczestników całonocnej zabawy były także „bezpłatne prysznice”. A wizerunki rzuconych bezładnie na wozy zwłok więźniów miały promować oferowaną w cenie biletu podwózkę z dworca wprost do klubu. Robiąc swój filmik, dwudziestokilkuletni wtedy Holender nie udawał, że próbuje rówieśników edukować. Za to polegający na stylizowaniu się na ofiary Zagłady tiktokowy challenge usprawiedliwiamy z łatwością, właśnie z powodu jego domniemanej roli w upamiętnianiu. Magazyn „Wired” dotarł do kilku osób, które przy dźwiękach przeboju Bruno Marsa odgrywały przemawiających z zaświatów Żydów. Krytykę przedsięwzięcia skomplikował fakt, że niektórzy okazali się potomkami albo krewnymi zamordowanych w obozie.

Banalizacja Holokaustu to podatek, który płacimy za podtrzymywanie pamięci – podsumował akcję socjolog Lech Nijakowski. Czy rzeczywiście? Czy trywializacja wpisująca się w szersze zjawisko pornografizacji zła jest konieczną ceną za kierowanie naszego spojrzenia w stronę Auschwitz? Czy raczej ujawnia bezradną zgodę na mylony ze współczuciem, tandetny, obciążony komercyjnym podtekstem sentymentalizm, który w emotkowych łzach rozmywa rolę sprawców? W monologach tiktokerek nie znajdziemy słowa o tych, którzy odpowiadają za Zagładę. Może dlatego, że tamto zło już dawno stało się anonimowe. Oczywiście, należy płakać nad Holokaustem, to naturalna reakcja na taką kumulację zła – radziła niegdyś Barbara Engelking. Holokaustu nie można „zrozumieć”. Jedyne, co można, to „odkryć jednostkowe sensy, jakie konkretni ludzie nadawali własnemu doświadczeniu” – mówiła w jednym z wywiadów szefowa Centrum Badań nad Zagładą Żydów, przez lata zajmująca się relacjami Ocalonych. Istotą Zagłady jest „odpowiedź człowieka na zło, które go spotyka”. Tą odpowiedzią zajęła się w wydanej właśnie powieści „Dodatkowa dusza” Wioletta Grzegorzewska.

 

Wioletta Grzegorzewska, „Dodatkowa dusza”. Wydawnictwo Literackie, 240 stron, w księgarniach od września 2020

Julian Brzeziński, przed wojną zamożny kupiec prowadzący zakład instrumentów medycznych, wyskakuje z jadącego do obozu pociągu. Ryzykuje (o ile ryzykiem jest próba ratunku od pewnej śmierci) z powodu nastoletniego syna, którego w Warszawie ukrywa opłacana przez Brzezińskich polska rodzina. Przypadek – jeden z tych, które decydowały o losach wielu Ocalonych – sprawia, że udaje mu się przecisnąć przez okienko wagonu i nie zginąć podczas skoku albo od niemieckiej kuli. W pierwszej chacie, na którą Brzeziński trafia głodny i przemoczony po kilkugodzinnej wędrówce, zostaje (mimo oczywistej dla gospodarzy żydowskiej tożsamości) bezinteresownie ugoszczony. Grzegorzewska wybiera dla swojego bohatera splot najszczęśliwszych, bajkowych niemal okoliczności. Nikt Brzezińskiego nie zadenuncjuje, nikt nie chce pieniędzy za przysługę.

Dopiero w Warszawie, w momencie spotkania Juliana z Marcinem oraz w dalszych losach ojca i syna, autorka „Dodatkowej duszy” stawia czytelnika przed pytaniem o „strażników fatum”. Tak w swojej ostatniej książce Bożena Keff nazwała tych, którzy już na początku wojny uznali los Żydów za przesądzony, wybierając rolę umywających ręce bezradnych świadków. Oczywiście: ludzie bali się śmierci, wszechmocy i wszechwiedzy okupanta – trudno oczekiwać, by pomagali wszyscy. Skąd jednak wiemy, że ryzyko było tak duże? Być może ulegamy – jak za Grzegorzem Niziołkiem zasugerowała Keff – „fałszywej transcendencji”, chcąc wierzyć, że nasi dziadkowie czy pradziadkowie nie pomagali Żydom, ponieważ „wszędzie i zawsze obecni byli Niemcy, czyli śmierć”. Nie ma wielu dokumentów, które potwierdzałyby wykonanie kary śmierci za ukrywanie Żyda. Może zagrożenie nie było zatem nieuchronne? Barbara Engelking opowiadała o kilkuset znalezionych w archiwach anonimowych donosach na Żydów. Dlaczego Polacy pisali do gestapo? Najczęściej decydowała, jak wnioskuje badaczka, „sytuacja pokusy”. W powieści Grzegorzewskiej ulegają jej ci, którym najbardziej chciałoby się ufać: zakonnice, lekarze. Trudno odpowiedzieć, co sprawia, że jednego dnia decydują się zadenuncjować lekko rannego chłopca, by następnego ratować dziewczynkę. Nikt nie nadzoruje ich pracy, nie stoi za drzwiami gabinetu, nie czeka na wydanie kolejnej ofiary. „Sytuacja pokusy” nie jest u Grzegorzewskiej anonimowa. Ma nazwisko, małe dzieci, adres. I wzorowy powojenny biogram.

Nie znajdziemy w „Dodatkowej duszy” drastycznych scen wojny. Może dlatego, że w czasach pornografizacji zła, przyzwyczajeni do nonsensownego powielania jego obrazów, zbyt dobrze je znamy, mamy „pod palcem”, zrekonstruowane cyfrowo. Autorka, która swoimi poprzednimi książkami przyzwyczaiła czytelników do zmysłowego, bogatego w środki stylistyczne języka, pisze tym razem chłodno, oszczędnie, sprawozdawczo – jakby z lęku przed estetyzacją. Albo – jakby próba ważenia odpowiednich słów dla losu, za który bierze się odpowiedzialność, pętała jednak formę opowieści, odbierając autorce nieco twórczej odwagi.

Wojna w powieści Grzegorzewskiej jest niekończącą się nudą oczekiwania, nabywaniem biegłości w byciu niewidzialnym. Dopiero dni powstania zmieniają wszystko – ale i wtedy nie zobaczymy, co dzieje się na ulicach Warszawy, autorka zabiera nas w ciemność kanałów. Odbieram to jako świadomy, programowy wręcz zabieg, bo czy jeśli poznamy wszystkie detale tamtych dni, zrozumiemy więcej? Próba unaocznienia tego, co się wydarzyło, nie ma sensu: budowanie literackiej dramaturgii obrazów powstania zmusiłoby nas do sięgnięcia po klisze popkultury. Grzegorzewska decyduje się na zupełnie inną metodę niż autor opisującego Zagładę tarnowskich Żydów „Stramera”. O ile Mikołaj Łoziński, jak historyk i archiwista, próbował odtworzyć wszystkie detale zgładzonego świata, by odzyskać nieodzyskiwalne, autorka „Dodatkowej duszy” godzi się na niedostępność. Nie ma i nie będzie słów, którymi można opisać doświadczenie Juliana Brzezińskiego. A jednak pisanie z dystansu dwóch pokoleń (o Brzezińskich, jak dowiadujemy się z posłowia, opowiedziała jej urodzona kilka lat po wojnie córka Juliana, Hanna), w oderwaniu od relacji naocznych świadków, bez dotknięcia istoty zła, nakłada na czytelnika konieczność odwołania do dostępnego zasobu relacji świadków. Zbyt wiele tu niedopowiedzeń.

Grzegorzewska zostawia zatem czytelnika ze spojrzeniem skierowanym w mrok kanałów, gdy jej bohater nie ma już nadziei na to, że odzyska dawne życie choćby w niewielkiej części. Nie ma już nikogo z bliskich i niczego, co składało się na jego tożsamość – poznajemy ją zresztą w nielicznych, odtrącanych przez bohatera retrospekcjach, tłumaczeniach kilku pieśni szabasowych, opisie świąt i obyczajów. Brzezińskim, już po przywołanym na ostatnich stronach powieści upadku powstania, kieruje bezwolny instynkt albo – jak sugeruje w tytule powieści Grzegorzewska – zapasowa, „dodatkowa dusza”. Skądinąd scena wyjścia z kanałów, przejście przez wypełniającą je cuchnącą breję, obmycie we krwi i pobyt w szpitalu stanowi dla bohatera rzeczywiście symboliczne, powtórne narodziny. A może – wejście w stan zawieszenia pomiędzy życiem (czysto fizycznym) a śmiercią świata wartości. Można więc tę „dodatkową duszę” rozumieć jako niewytłumaczalny upór każący Julianowi za wszelką cenę trzymać się życia. Ale można także zgodnie z tradycją judaistyczną widzieć w niej udzielaną każdemu Żydowi obchodzącemu szabat nadprogramową miarę zachwytu nad światem. Szabat to moment, w którym człowiek znajduje się ponad wszelką koniecznością, poza czasem, z daleka od konfliktów i zmartwień. Przedsmak niebiańskiej doskonałości. Na ten jeden dzień Bóg uruchamia w nas lepszą część duszy. Ale należy uważać – następująca po szabacie noc jest niebezpieczna, siły zła nabierają wtedy szczególnej mocy. Taka noc przywołana jest w zakończeniu powieści – nadchodzące zło zapowiada wiatr śpiewający „własną żałobną pieśń”, jakby „wiedział, co się wydarzy”.

Powieść Grzegorzewskiej nie jest jednak kadyszem za zmarłych ani apologią świata sprzed Zagłady. Jest próbą sprawozdawczego zachowania jednostkowego sensu, jaki Julian Brzeziński próbował nadać własnemu doświadczeniu. Pozbawione emocji, chłodne tempo powieści wytrąca się wreszcie w jej najbardziej przejmującej, finałowej scenie, która daje czytelnikowi dwie komplementarne próby zrozumienia życia. Co i jak należy pamiętać, a także co i jak trzeba zapomnieć, zależy od tego, kto pisze historię epoki – podpowiada Grzegorzewska, budując w czytelnikach raptowną sytuację pokusy. I zostawia nas z palcem na cynglu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).