Jak po sznurku

Monika Ochędowska

W „Zgubie”, debiutanckiej powieści Natalii Szostak, rodzina nuklearna okazuje się nadrzędną wartością, a jej rozpad zostaje skrytykowany z dość konserwatywnych pozycji

Jak po sznurku

Jeszcze 2 minuty czytania

Jak po sznurku

Ten schemat narracyjny powtarza się w nowej polskiej prozie dość często. Autorzy splatają fabułę, opowiadając równolegle losy trójki przyjaciół („Książka o przyjaźni” Macieja Marcisza, „Powszednia historia” Sebastiana Nowaka) albo trzech pokoleń rodziny (ostatnie powieści Sylwii Chutnik, Anny Dziewit-Meller, debiut Jacka Paśnika). System trójkowy jest z kilku powodów atrakcyjny: pozwala szybko i sprawnie zaprezentować awans społeczny bohaterów, emancypację kobiet i mniejszości seksualnych na przestrzeni ostatniego stulecia albo różne – choć uzupełniające się – modele życia, które składają się na portret jednego pokolenia.

Także w debiutanckiej powieści Natalii Szostak narracja prowadzona jest przez kobiece trio – równolegle z punktu widzenia: Alicji (babki), Hanki (matki) i Marianny (córki). Nastoletnia Marianna i jej młodszy brat Kuba dowiadują się, że rodzice zmuszeni są wyjechać na kilka miesięcy za granicę, by odkuć się finansowo, ponieważ Grzegorz, mąż Hanki, bardzo się zadłużył. Rodzeństwo zostaje z matką Grzegorza, Alicją, która właśnie przechodzi na emeryturę. W całej historii niemałą rolę odgrywa adoptowana przez Mariannę psina Frajda, której Alicja nie chce przygarnąć razem z wnukami, co czyni z niej w oczach czytelniczek osobę raczej chłodną – na zasadzie odwrócenia znanej hollywoodzkiej dewizy: „Chcesz, by twój bohater zyskał sympatię? Daj mu psa”.

Książka Szostak – dziennikarki „Wysokich Obcasów” i „Książek. Magazynu do czytania” – odwołując się do typowej dla naszego kraju i czasu historii rodzinnej, mierzy się z problemami eurosieroctwa (temat podjęli także niedawno Anna Cieplak w powieści „Rozpływaj się” oraz Tomasz Tyczyński w opowiadaniu „Cienie” z debiutanckiego tomu „Nieuzasadnione poczucie szczęścia”), rozpadu rodziny nuklearnej, awansu społecznego kobiet, samotności nastolatek oraz kryzysu męskości. Ale po kolei.

Sześć lat temu w ankiecie przeprowadzonej przez CBOS aż 10% z nas przyznało, że ma za granicą kogoś bliskiego, kto dotąd z nami mieszkał – partnera, rodzica, rodzeństwo. Choć socjologowie i socjolożki od dawna analizują konsekwencje wyjazdów zarobkowych Polek i Polaków, w swoich badaniach dostrzegają także istotną lukę – wciąż niewiele wiadomo na temat długofalowych, psychologicznych następstw tego zjawiska, w szczególności kosztów emocjonalnych, jakie ponoszą dorastające dzieci. Najczęściej chodzi o poczucie osamotnienia i winy oraz lęk, również przed odrzuceniem przez rodzica. Wyjazd za granicę wiąże się z równie dużym stresem i poczuciem winy u samych emigrujących, także dlatego, że bywa ostatnią deską ratunku przed bankructwem i utratą bliskich. To sytuacje wstydliwe. Co gorsza – często nie ma dla nich alternatywy.

Natalia Szostak, „Zguba”.W.A.B., 256 stron, w księgarniach od marca 2023

W opowieści Szostak winą za koszty emocjonalne, jakie ponoszą Marianna i Kuba, jednoznacznie obarczony zostaje ojciec, który – dotąd właściwie samodzielnie utrzymujący czteroosobową rodzinę – traci stałe źródło dochodów. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego hurtownia Grzegorza bankrutuje. Czy to wina jego opieszałości i niedopatrzenia? A może jednak okoliczności rynku, rosnące koszty, podwyżki cen energii albo pojawienie się konkurencji sprawiają, że zmuszony jest zamknąć swój coraz gorzej prosperujący biznes?

Wielu chłopców z pokolenia Grzegorza – syna nadgorliwej pracownicy kancelarii notarialnej – uczono, że zdolność do zapewnienia bytu własnej rodzinie jest miarą męskości. Ciekawe, że mimo uwzględnienia tego stereotypowego patriarchalnego modelowania w życiorysie swojego bohatera autorka „Zguby” nie próbuje ani na moment stanąć w jego obronie, nawet gdy przechodzi on poważne załamanie nerwowe. Patrzy na ojca rodziny krytycznie oczami jego żony, matki i córki, nie udzielając mu głosu.

Grzegorz po prostu znika i to dla mnie jedna z większych zgub tej historii, bo kultura wciąż ma do zaoferowania niewiele obrazów mężczyzn, którzy pokonując przeciwności – utratę pracy, zaufania i pewności siebie, kryzys w związku – odradzają się z martwoty. Powiew świeżości wniosła tu niedawno „Historia małżeńska” Noaha Baumbacha, dzieląc uczciwie punkt widzenia pomiędzy rozstającą się parę, pozostawiwszy ocenę relacji Nicole i Charliego widowni. Podobnie tę kwestię rozegrali twórcy świetnego serialu „Rozterki Fleishmana” zrealizowanego na podstawie powieści Taffy Brodesser-Akner z 2019 roku. Zwykle bywało jednak tak jak w słynnej hollywoodzkiej produkcji „American Beauty”, którą amerykańska feministka bell hooks wskazała jako klasyczne dla naszego czasu ujęcie męskiej depresji. Przesłanie filmu brzmi mniej więcej tak: „Hej, skoro sobie nie radzisz jako mężczyzna, którym powinieneś być w oczach swoich bliskich, najlepiej będzie, jak umrzesz”. Kultura patriarchalna nigdy tak naprawdę nie dbała o to, że mężczyźni są w swoich rolach nieszczęśliwi – tak myślą dziś przynajmniej niektóre feministki. Niestety, śladu takiej myśli nie znajdziemy w powieści Szostak.

Autorka wyciąga wnioski za nas wszystkie. Dlatego nawet jedenastoletni Kuba – obok innych facetów w tej książce – jest słaby, a jednocześnie zawsze znajduje się, za sprawą irytującej Mariannę chorobliwości, w centrum uwagi dorosłych kobiet. Mężczyźni u Szostak zawsze chcą partnerki kontrolować albo odchodzą, zadłużają się, oszukują, stosują przemoc finansową albo wpadają w depresję. Są zbyt delikatni, brakuje im charakteru i dumy, zdradzają. Ale przede wszystkim odpowiadają za rozpad rodziny. A ten – i to chyba najmocniej mnie zaskoczyło w powieści Szostak – zostaje skrytykowany z dość konserwatywnych pozycji. Rodzina nuklearna okazuje się w „Zgubie” nadrzędną wartością. Co więcej, idąc za głosem nastoletniej Marianny, dowiadujemy się na przykład, że kobieta powinna gotować, a nie kupować posiłki (te w powieści spływają spuszczone w kiblu). Przygotowany własnoręcznie obiad jest oznaką normalności. Dla całej historii nie jest to błahostka, ponieważ mimochodem zamyka kobiety w skompromitowanych rolach strażniczek domowego ogniska.

Tytułowa „Zguba” wiąże się ze zniknięciem oraz utratą głosu młodej bohaterki. Przy czym jest ono raczej deklarowane – już w pierwszych akapitach, więc nie zdradzam zbyt wiele – niż fabularnie uwzględnione w przebiegu akcji. Ta deklaratywność skądinąd, opisywanie zamiast pokazywania czytelniczkom świata, który mogłyby interpretować po swojemu, jest poważną słabością książki. „Całe dotychczasowe życie szła jak po sznurku” – myśli o sobie Hanka, ale – jestem o tym przekonana – nie trzeba było tego mówić czytelniczce. Po to między innymi czytamy powieści, że czerpiemy satysfakcję z domysłów na temat motywów działania bohaterów. Więcej nawet – chcemy mieć na ich temat wątpliwości. Tymczasem w finałowej rozmowie Alicji z Hanką dostajemy kompletny wykład na temat tego, co właśnie przeczytałyśmy. Konfrontacja z teściową ma oczywiście swoje uzasadnienie fabularne, ale można było z niej wyciąć co najmniej kilkanaście akapitów. Szczególnie że o ile z początku autorka znajduje miejsce na nie wnoszące wiele do opowieści opisy referatów, które przygotowuje do szkoły Marianna (a które wyglądają na szkice tekstów prasowych), o tyle półroczny pobyt Hanki i Grzegorza w Londynie, który wszystko w tej rodzinie zmienia, sprowadzony jest do kilku stron prędkiego, pobieżnego sprawozdania opartego na schematach emigracyjnego życia.

I przede wszystkim – razi sztampa, pretensjonalny styl tej prozy. Ale brak umiejętności literackich obnażają przede wszystkim wewnętrzne monologi bohaterek „Zguby”, których mimo różnic wieku praktycznie nic nie odróżnia, może poza pojawiającymi się atrybutami – jedna z nich ma kompulsywnie używanego mopa (Alicja), druga gary (Hanka), trzecia komórkę (Marianna). W sytuacji, gdy mamy na rynku setki powieści młodzieżowych, w których – jak u Alice Oseman chociażby – nastoletnie bohaterki opowiadają o relacjach rodzinnych tytułami piosenek Avril Lavigne, to dość spore zaniedbanie, odbierające historii wiarygodność.

Niejasna jest dla mnie także grupa czytelniczek, o której Szostak myślała podczas pisania książki. Ze względu na dominujący temat samotności głównej bohaterki kładłabym tę powieść na półkę z książkami dla młodzieży, tyle że – leżąc obok Oseman chociażby – okazywałaby się tam pozycją jak na aktualne mody dość konserwatywną (mimo wrzuconych jakby w ostatnim momencie deklaracji Hanki na temat przyjaciół jej córki: „Widziałaś, jak wygląda jej klasa? Trzy osoby niebinarne. Sześć feministek. W podstawówce!”). Bliżej niż do Oseman byłoby Szostak chyba do Małgorzaty Musierowicz, tyle że raczej z czasów „Ciotki Zgryzotki” niż „Opium w rosole”.