Tarzanie w kurzu
FolsomNatural CC BY 2.0

13 minut czytania

/ Literatura

Tarzanie w kurzu

Monika Ochędowska

Historie Kazika i Dezertera to dwie alternatywne historie Polski. Takie podwójne scenariusze z muzyką w tle pokazują też Max Cegielski w „Prince Polonia” i Wojciech Kozielski w „Weltschmerz Hardcore”

Jeszcze 3 minuty czytania

Omówienia singli rzadko trafiają na pierwsze strony gazet i portali. Tymczasem na przestrzeni kilku pierwszych miesięcy zeszłego roku krytycy muzyczni dwukrotnie rozgrzewali z ich powodów nasze news feedy. Wszystko za sprawą zapowiadającego płytę „Zaraza” kawałka „Twój ból jest lepszy niż mój” Kazika Staszewskiego oraz napisanej przez młodszego o dwa pokolenia Matę „Patointeligencji”, która odkurzyła starą punkową prawdę o złotej polskiej młodzieży żyjącej „wódką, kurewkami i dyskoteką”. Na odpowiedź zacytowanej w poprzednim zdaniu grupy Dezerter nie trzeba było długo czekać. Pod koniec stycznia tego roku, po kilku latach przerwy, zespół Krzysztofa Grabowskiego wydał płytę pod wiele mówiącym tytułem „Kłamstwo to nowa prawda”. Donośny, niosący się przez wszystkie media (i niezwykle dla nich użyteczny) wkurw Kazika, a także (zdecydowanie mniej medialny) powrót Dezertera zbiegły się w czasie z wydaniem powieści, które upomniały się o twórców ich pokolenia, artystów urodzonych na przełomie lat 60. i 70.

„Weltschmerz Hardcore” Wojciecha Kozielskiego oraz „Prince Polonia” Maxa Cegielskiego warte są odnotowania choćby z tego powodu, że pomyślnie przełamują schemat, który zdominował polską prozę odnoszącą się do lat 80. oraz czasów transformacji ustrojowej. Cztery lata temu pisałam, że autorki i autorzy opowieści o przypadającym na lata późnego PRL-u dzieciństwie lukrują wspomnienia tamtego czasu, poza marginesem zainteresowań zostawiając tematy trudne i nieprzyjemne (może z wyjątkiem domowej przemocy). Na przestrzeni ostatniej dekady pojawiło się sporo próz zbudowanych na nostalgii za przełomem lat 80. i 90., skupionych na dokumentowaniu zgrzebnej mody i scenografii tamtego czasu, za to uchylających się od opisywania długofalowych konsekwencji ówczesnych, upokarzających dla całego narodu zdarzeń (począwszy od otwierającego lata 80. stanu wojennego). To powieści i opowiadania, w których nikt tak naprawdę nie dorasta, w których nigdy nie wydarza się historia III RP, szczególnie prowincjonalnej – zaniedbywanej ekonomicznie i drenowanej demograficznie (chętnie sięga po nią reportaż; z kolei Polska zasypana nietrafionymi gargamelowatymi inwestycjami stanowi wdzięczną bazę dla eseistyki). Pozbawiona odpowiedniego dystansu fikcja oferuje czytelniczkom i czytelnikom naiwny retroromans, kończący się zwykle sceną pierwszego pocałunku ojczyzny z kapitalizmem.

Wojciech Kozielski, „Weltschmerz Hardcore”. Wydawnictwo j, 368 stron, w księgarniach od maja 2020Wojciech Kozielski, „Weltschmerz Hardcore”. Wydawnictwo j, 368 stron, w księgarniach od maja 2020

Ale ten trend właśnie się odmienia. Jedną z pierwszych jaskółek dobrej zmiany była między innymi proza Jakuba Michalczeni oraz, wydana w zeszłym roku, debiutancka powieść Wojtka Friedmanna „Baśka”. Ich odmienność polegała przede wszystkim na stworzeniu osobnego języka, doskonale oddającego charakter łobuzerskiego, chuligańskiego dzieciństwa na peryferiach. Friedmann i Michalczenia, tworząc iluzję języka ludowego, dialektu i środowiskowego slangu, oddali głos tym, którym nasza literatura zwykła spuszczać lanie. Friedmann, ale też wspomniani już Cegielski i Kozielski – wprowadzając trochę realnej smuty i upokorzenia w słodki, balonowy, atrakcyjnie gliczowany świat – pozwolili dzieciakom tamtego czasu w końcu dorosnąć i skonfrontować się z teraźniejszością.

„Weltschmerz Hardcore” to pokoleniowa historia zarobkowej emigracji. Maciej Wolny po raz pierwszy wyjeżdża z górniczych Rabiszowic właściwie zaraz po tym, jak otwierają się granice, zanim na Wyspy trafi pierwsza duża fala Polaków, nowych członków Unii. Spełniając swoje młodzieńcze marzenia, pracuje w sklepie z płytami. Aż do momentu, gdy – zupełnie jak w głośnej powieści Virgin Despentes – sklep plajtuje. Bohater Kozielskiego, tracąc grunt pod nogami, nie wyrusza jednak w podróż po mieszkających w Londynie znajomych, którzy byliby skłonni go przenocować (nie ma ich też zbyt wielu). Zostaje w swoim skromnym mieszkanku, a jego podróż odbywa się w czasie. Gdy poznana właśnie dziewczyna wyjeżdża odwiedzić mieszkających we Francji rodziców, zgrywa dla niej najważniejsze piosenki swojej młodości, przy każdej z nich kreśląc historię, która lokuje nas w Polsce lat 80. Są tu pierwsze punkowe koncerty, pierwsze tanie wina i pierwsza miłość. Ale Kozielski opisuje też ciemną stronę dojrzewania w Polsce Ludowej – przetrącone życiorysy wrażliwców, przymus służby wojskowej, samobójstwa kumpli. Lata 80. to moralne sponiewieranie, czas wydrwienia wszelkich wartości, nieustanne zmagania z milicją, instytucją szkoły i rodziną. Krótka historia kapeli Wolnego oraz jej członków wygląda jak fabularyzowana opowieść o dawno zapomnianych załogach opisana przez Rafała Księżyka w „Dzikiej rzeczy”. Rzeczywistość jest opresyjna, każdy kwadrans wolności trzeba sobie wyszarpać, organizując na przykład zlot załogantów gdzieś w zapyziałej chacie w środku lasu, muzykę kombinować, przegrywać, okładki kaset odbijać na ksero, jeśli ma się do niego dostęp. Niewielki jest przede wszystkim dostęp do wiedzy, informacji, nie mówiąc o możliwości uzyskania paszportu. Ta niedostępność nie ma żadnego powabu, skazuje na dziadostwo, beznadzieję.

W rozmowie z „Przekrojem” Wojciech Kozielski przyznał, że jego książka wzięła się „z pustki”. Ta pustka gra w tekście na kilka sposobów. Symbolizuje działającą w próżni tamtego czasu kontrkulturę, ale także pustkę konsumpcji, która ją po latach zastąpiła. „Dalej drzemie w nas – mówi bohater Kozielskiego o punkach ze swojego pokolenia – duch kontestacji i chodzimy pod prąd, ale teraz robimy to głównie, wydając niewspółmiernie dużą część ciężko zarobionych pieniędzy na stare płyty i ciuchy odróżniające nas od coraz bardziej kolorowej masy. Pijemy rzadkie alkohole, jemy wymyślne, zdrowe potrawy w małych knajpkach”. Cała ta komiczna w gruncie rzeczy, snobistyczna, choć poprawiająca samopoczucie „kontrkonsumpcja”, puentuje Kozielski, tak czy owak nie jest aż tak żenująca jak „punkrockowa nostalgia w ojczystym wydaniu”, te „wspominki o Jarocinie i innych festiwalach jako antytotalitarnym zrywie” czy „uprawomocnione cenzorskim stemplem teksty”, o których dzisiaj opowiada się „jako pociskach wymierzonych w stary system”. Pogo na koncercie Siekiery w 1984 roku jawi się „jak szarża husarii pod Wiedniem, która w mniemaniu moich rodaków uchroniła Europę przed katastrofą”. Jesteśmy przekonani, ironizuje Kozielski, że tamto „tarzanie w kurzu rozwaliło system”. Jakoś nie sposób w kontekście tych fragmentów nie pomyśleć o Trójce, nieznośnym przyczółku tej nostalgii, który – o ironio – ostatecznie rozleciał się pod wpływem antysystemowca Kazika.

Max Cegielski, „Prince Polonia”. Marginesy, 416 stron, w księgarniach od czerwca 2020Max Cegielski, „Prince Polonia”. Marginesy, 416 stron, w księgarniach od czerwca 2020

Jakkolwiek przedstawiciele ówczesnej kontrkultury nie krytykowaliby kapitalizmu, to jednak Zachód był źródłem muzyki, która ich fascynowała. W prozie Kozielskiego i Cegielskiego tęsknotę za nim symbolizuje – zupełnie jak w „Podwójnym życiu Weroniki” – nieuchwytna kobieta. Czy moglibyśmy być inni, niż jesteśmy? – pytał trzydzieści lat temu Krzysztof Kieślowski, tworząc dla polskiej bohaterki filmu francuską bliźniaczkę. Czy nasza historia mogła się potoczyć inaczej? A może nie było żadnej alternatywy? Poszukiwania odpowiedzi (bohaterki) są u Cegielskiego i Kozielskiego pretekstem do opowiadania o sprawach, które przez ostatnie trzy dekady wydarzyły się naprawdę. Wyidealizowany obraz „tej drugiej” jest mrugnięciem do czytelniczek i czytelników, zdaje się mówić: ty wiesz, że ona jest wymyślona, przerysowana, ale właśnie w taki sposób wyobrażaliśmy sobie wtedy świat po drugiej stronie. Tymczasem już na miejscu okazywało się, że – jak pisze Kozielski – „aby cieszyć się życiem [za zachodnią granicą], trzeba spełnić jeden podstawowy warunek: mieć trochę banknotów z królową, które świadczą o twojej pozycji i bez których życie w kraju gospodarki konsumpcyjnej staje się koszmarem”.

Weroniką Kozielskiego jest jego młoda, pochodząca z Francji kochanka, niemająca żadnego pojęcia o Polsce tamtego czasu i wolna od patriotyczno-martyrologicznych tradycji, lekka. Weroniką Cegielskiego – koleżanka z liceum, Magda, wychowana na zagranicznych placówkach córka dyplomaty. Modnie i drogo ubrana, chłodno-sympatyczna, koleżeńska, choć jednocześnie niewchodząca z nikim w bliższe relacje, piękna, niezależna i obojętna – dobrze symbolizuje wyobrażony przez bohaterów powieści Zachód. Próby zdobycia Magdy, kolejno odtrącającej zaloty wszystkich kolegów z klasy, nakręcają akcję powieści oraz organizują jej strukturę. Narrację „Prince Polonii” podzielił bowiem Cegielski pomiędzy dwóch bohaterów, których łączy szkoła i fascynacja nową koleżanką, a dzieli wszystko inne – pochodzenie i polityczne poglądy rodziców, temperament, oczekiwania. Radek jest wokalistą punkowej kapeli, idealistą i outsiderem, któremu ciężko znaleźć miejsce w świecie. Janek chce być po prostu bogaty, ma żyłkę handlowca, uwielbia, gdy rzeczywistość stawia mu opór, lubi się targować, ryzykować. To on jest powieściowym przewodnikiem (czytelników i Radka) po ówczesnych pomysłach na biznes, dzięki niemu chłopcy jako przemytnicy złota i sprzętu audio-wideo zwiedzą kawał świata, od Berlina Zachodniego, przez Delhi, po Szanghaj.

W sytuacji, gdy powieściopisarze coraz rzadziej zabierają nas dalej niż na plac Zbawiciela, preferując narcystyczne podróże wewnętrzne, powieść Cegielskiego wyróżnia się epickim dystansem i rozmachem. Doświadczymy tu niewygód podróżowania rozklekotanym autokarem w środku dusznej indyjskiej nocy oraz noclegów w lepkich od brudu hotelowych pokoikach. Ale w nagrodę trafi się okazja, by po raz pierwszy posmakować ulicznego jedzenia. Scenki negocjacji z hinduskimi handlarzami trzymają w napięciu jak najlepszy serial, a od imprez na hotelowym dachu przy kupionej za pierwsze zarobione dolary whisky kręci się w głowie. Podczas gdy polska emigracja najczęściej portretowana jest w powieściach satyrycznie i schematycznie, poprzez memy i pasty, Cegielski i Kozielski pokazują nam nieco inny, bardziej złożony zestaw bohaterów tamtego czasu.

Historie Kazika (artysty osobnego, choć jednocześnie od zawsze popularnego) i Dezertera (zespołu, który nigdy nie żył z grania) reprezentują dwie drogi, którymi podążyli nie tylko debiutujący w latach 80. artyści. Ich historie to także dwie alternatywne historie Polski, która rodziła się – jak doskonale pokazuje w swojej książce Księżyk – w rytmie punk rocka. Takie dwie równoległe ambicje swojego pokolenia pokazują także Cegielski (Janek versus Radek) i Kozielski, którego bohater po latach wraca do rodzinnych Rabiszowic reaktywować szkolny zespół, konfrontując się jednocześnie z kumplami, którzy dorośli, a potem zestarzeli się w kraju. I kiedy już odkryjemy z Wolnym, że latami pielęgnował w sobie iluzję, i uwierzymy, że pożegna się z własną legendą, nieoczekiwanie pojawia się propozycja sprzedania jego życiorysu jako materiału na scenariusz niskobudżetowego hollywoodzkiego filmu.

Z podobnym tematem zmierzył się skądinąd Bartosz Paduch, kręcąc „Skandal. Ewenement Molesty”. Ten niewesoły dokument mógłby mieć zresztą podtytuł jednego z kawałków Dezertera – „Masz wolność, więc płać”. Opowiada o grupie chłopaków, którzy zafascynowani nowym, ulicznym stylem muzycznym znienacka wkraczają, a raczej wdzierają się ze swoim materiałem na sceny popularnych klubów, do wytwórni płytowych, mediów. Na wyciągniętych z archiwum nagraniach telewizyjnych widzimy kompletnych amatorów – są szczerzy, nikomu nie próbują się przypodobać, opowiadają o tym, co przeżyli w swoich dzielnicach (jak ich starsi bracia punkowcy: starcia z policją, prześladowania w szkole, problemy rodzinne). Szybko stają się jednak zakładnikami wytwórni, zarabiają niewielkie pieniądze w porównaniu do tego, jak są popularni (oficjalnie sprzedają setki tysięcy kaset i płyt, nieoficjalnie: miliony, ponieważ wytwórnie same chętnie piracą swoje nagrania). Później swoją rozpoznawalność próbują monetyzować, zakładając marki i firmy odzieżowe, jednocześnie mając żal o kierunek, w którym potoczyła się historia ulicznego gatunku. Historia Vienia i Włodiego, jak historia hip-hopu – od stadionowych szczęk po występ Taco Hemingwaya na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym – jest biografią polskiego kapitalizmu. Tymczasem Kozielski jest już dwa kroki dalej: „Moja książka ma w ogóle fajną i bardzo nietypową promocję – mówił w «Przekroju» – jest dostępna w knajpach, klubach muzycznych, sklepach z płytami – zupełnie poza obiegiem biblioteczno-księgarnianym”. Pasuje jak ulał do drogiego piwa z małego browaru, przy którym opijemy „nowy, stary porządek”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).