2020: Koniec miłości
hana jang, CC BY-NC-ND 2.0

10 minut czytania

/ Literatura

2020: Koniec miłości

Monika Ochędowska

W najbliższych latach w polskiej literaturze nie będziemy czytać o miłości. Raczej o przemocy i depresji. Przesączający się coraz mocniej do świata fikcji smutek przyniesie niejedno jego studium wywiedzione z etnografii intymności

Jeszcze 3 minuty czytania

„Czy jest coś gorszego od udręki miłości?” – pyta w jednej z bożonarodzeniowych komedii romantycznych wrażliwy dzieciak o duszy rockandrollowca. Właśnie się zakochał, a jego ojcu trudno się pozbierać po stracie żony. Obaj rozbrajająco uroczy, rok w rok łamią widzom serca, zwykle mocno osłabione pompowaniem krwi do wypełnionego pierogami i karpiem żołądka. „Udręka miłości” to świąteczny luksus dostępny już tylko w niemodnych produkcjach, bo jeśli wierzyć socjologom, młodych bardziej obchodzi klimat niż relacje.

Z danych zebranych przez profesora Zbigniewa Izdebskiego wynika, że w ciągu ostatnich dwóch dekad spadł odsetek osób aktywnych seksualnie (z 86 do 76 proc.). Nie tylko w Polsce. Amerykańskie i brytyjskie badania sugerują, że to dwudziestolatkowie zaniżają średnią, kochając się znacznie rzadziej niż ich rodzice w ich wieku. Niechętnie zawierają także związki. Wymaga to ryzykownych inwestycji, bez gwarancji zwrotu. Relationship coraz częściej jest zastępowane przez coś w stylu situationship – sypiamy ze sobą i jemy razem śniadania, ale nigdy nie poznamy swoich przyjaciół i rodziców. Dorastanie w niepodległym kraju zderzone z nagłym lękiem o jego dalsze losy i obawą przed rosnącą temperaturą wykształciły silną potrzebę bezpieczeństwa, osiąganą kosztem minimalizowania życiowego ryzyka. Pokolenie uzyskujące prawa wyborcze w cieniu wieszczonego kryzysu jest być może pierwszym od 30 lat, które czuje, że musi się zorganizować, by walczyć. Bynajmniej nie w imię romantycznych ideałów, a o rzeczy konkretne: prawa pracy (strajki rezydentów), czystsze powietrze (strajki klimatyczne) czy możliwość deklarowania się jako osoba LGBT (marsze równości).

Nóż Żuławskiego

W scenie otwierającej „Mowę ptaków” Xawerego Żuławskiego pojawia się nóż. Grupa faszyzującej młodzieży podczas lekcji historii obraża i poniża swojego nauczyciela, odwołując się do jego żydowskiego pochodzenia. Z czasem dowiemy się, że jest ono jeszcze bardziej powikłane, choć dla polskiej inteligencji reprezentatywne: matka historyka była jedną z dziewczynek uratowanych z getta przez Irenę Sendlerową, a ojciec – odpowiedzialnym za tłumienie robotniczych strajków milicjantem. Gdy na głowie niepróbującego się nawet bronić nauczyciela ląduje zawartość kosza na śmieci, do sali wpada Marian, polonista. Grupa agresywnych uczniów uspokaja się, dopiero gdy wyciąga on nóż. Całe zdarzenie, nagrane przez jedną z uczennic telefonem, trafia do rąk dyrekcji. W trakcie krótkiej narady w pokoju nauczycielskim grono pedagogiczne bagatelizuje przemoc uczniów, reakcja polonisty natomiast zostaje uznana za skandaliczną i skutkuje jego zwolnieniem, przy okazji ukarany zostaje także sam historyk.

Ta scena sugestywnie ilustruje temat książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” Agaty Sikory. Sytuacja w klasie nie pozostawia wątpliwości, że parlamentaryzm, negocjacje i wymiana argumentów są mocno utrudnione, ponieważ ustąpiły miejsca postawie impulsywnego działania. Wykonany w obronie kolegi gest Mariana bezpowrotnie wpisuje afekty do porządku sprawowania władzy.

Z kolei osądzające polonistę grono pedagogiczne to klasyczny przykład Zamku Wampirów Marka Fishera. W słynnym eseju „Wyjście z Zamku Wampirów” Fisher zarzucił liberalnej lewicy zgubne dla niej odstąpienie od dyskursów klasowych na rzecz dyskursów tożsamościowych, takich jak rasa, płeć czy orientacja seksualna. Odtąd Zamek decyduje, czyją tożsamość uznaje, dając sobie monopol na moralność. Specjalizuje się także w krzewieniu poczucia winy, ponieważ jego siłą napędową są „księżowskie” z natury (wpisujące pogląd w kategorię grzechu) pragnienia ekskomunikowania (u Żuławskiego głównym potępiającym jest skądinąd ksiądz). Atakowanie Zamku Wampirów – pisał Fisher – jest ryzykowne, bo atakujący będzie miał wrażenie, że torpeduje słuszne wysiłki w zwalczaniu rasizmu, seksizmu czy „pisizmu”.

2020

Wyzerowanie licznika w kalendarzu skłania do podsumowań, ale też do myślenia o tym, co nadchodzi. Poprosiliśmy naszych autorów, żeby wskazali jedno zjawisko z minionej dekady – niepozorne, marginalne, osobne – które może zapowiadać, jak będzie wyglądała kultura i nasze życie w rozpoczynających się latach dwudziestych. Czy udało nam się trafić, sprawdzimy za kolejne dziesięć lat.

Agata Sikora nazywa ten mechanizm rewersem liberalnego kultu indywidualnej ekspresji. Tam, gdzie pojawiają się afekty (strajki klimatyczne, bojkot Polańskiego, patointeligencja), gdzie wszystko zostaje wyrażone (symboliczny nóż), stajemy przed trybunałem społecznych norm (Zamek Wampirów) i nieważny staje się kontekst zdarzenia (lęk przed nacjonalizmem, terroryzmem, przemocą itd.). Lęk znamionuje w tym porządku wyłącznie cechę podmiotu, jego „wzmożenie”.

Co ciekawe, oglądając film Żuławskiego i czytając książkę Sikory, trafiamy do juwenokracji rodem z wydanej w 2007 roku „Rebelii” Mariusza Sieniewicza – świata zarządzanego przez młodość. O ile w opisującej bunt starców powieści Sieniewicza spychane na margines życia społecznego były osoby chore i nieproduktywne, u Żuławskiego społecznemu rozkładowi (dosłownie, bo jego bohaterowie gniją) ulegają próbujący się jeszcze kochać młodzi inteligenci, wykluczeni ze świata nastawionej na konsumpcję (potraktowaną tu dosłownie, w scenach jedzenia) korporacyjnej klasy średniej, ale też nieodnajdujący się w ramach narodowo-katolickiego projektu. Schemat jest jednak wciąż ten sam – ci, którzy odważą się sprzeciwić rzeczywistości permanentnego liftingu, a więc wystąpić przeciw dyktaturze progresywizmu, zostaną wyklęci.

Ścieżką, która pozwoliłaby się wymknąć tej opresji, może być według Sikory sięgnięcie do coraz popularniejszej w literaturze non fiction, a wzorowanej m.in. na głośnej książce Didiera Eribona „Powrót do Reims”, etnografii intymności. Sama autorka ujawnia się jako matka, córka, partnerka i emigrantka. Ten gest pozwala zaprezentować, jak kruche są pojęcia, którymi operuje abstrakcyjny zwykle język kulturoznawczy, roszczący sobie prawo do opisu naszego życia. Sikora pozwala sobie w jednym z rozdziałów na, jak sama to ujmuje, „paplaninę”, wiedząc, że dysponuje akademickimi tytułami oraz pisarskim treningiem, który uwiarygadnia jej przekaz – w innych okolicznościach uznałaby taki gest za zbyt ryzykowny, wstydliwy. Dlaczego? Ponieważ liberalne społeczeństwo (Zamek Wampirów) oczekuje, że nie będziemy mu się narzucać (jakże nużące są perypetie młodych matek, jakże irytujące rodziny z małymi dziećmi w restauracjach!) oraz że opowieść o codziennych doświadczeniach, cały ten banalizm, jeśli już musi się upublicznić, ulegnie fikcjonalizacji charakterystycznej dla literatury pięknej.

„Fikcja jest mądrzejsza od naprawdziwości” – mówi stary reżyser w „Mowie ptaków”. Podstawowym mechanizmem fikcji jest wytwarzanie opowieści nadających światu sens. Tyle że nawet realizm zawsze naśladuje raczej sztukę niż życie. To dlatego bohaterowie Żuławskiego mówią zaczerpniętym z literatury, równie nadgniłym jak ich kończyny idiomem wspólnotowym – mową ptaków. Wydaje się, że tokują dużo i bezprzedmiotowo jak tytułowe „Dropie” z debiutanckiej książki Natalki Suszczyńskiej, która ukazała się zresztą równolegle z „Mową ptaków”. W końcu odlecą.

Koniec frajdy

Elegią na odejście inteligenckiego love story i epoki bezkarnych przyjemności była „Frajda” Marty Dzido – książka opiewająca młodzieńczą historię miłosną dwójki trzydziestolatków tęskniących za niezobowiązującym situationship, z perspektywy którego ślub, kredyt i wspólna przyszłość są zbyt mieszczańskie. Prawdziwa miłość nie może zostać skapitalizowana, nie może się poddać urynkowieniu; nie jest możliwa do zrealizowania w aktualnym porządku, pomiędzy przedstawicielami korporacyjnej klasy średniej, co dobitnie udowadniały praktycznie wszystkie polskie powieści i filmy mijającej dekady (nie licząc komedii romantycznych), łącznie z „Mową ptaków”. Kochankowie gniją, związki rozpadają się, gdy tylko partnerzy osiągają odpowiedni komfort – zupełnie jak państwa. Jesteśmy, jak u Żuławskiego, w klinczu pomiędzy polityką tożsamości a uniwersalistycznym liberalizmem. W tle słychać policyjne syreny. Dokąd chcesz uciec? Nóż Żuławskiego to klasyczna strzelba Czechowa, która prędzej czy później wypali.

Dogodziliśmy sobie tak mocno, że musimy odmówić sobie nawet pożądania (jednemu z bohaterów Żuławskiego odpada prącie). Pragnienie funkcjonuje już tylko w czasie przeszłym, możliwe do zaspokojenia przed transformacją albo, najlepiej, tuż po niej (pamiętacie „W powietrzu” Ingi Iwasiów?). Przeniesione w tu i teraz blednie, rozmywa się, rozłazi w szwach. Historie miłosne możliwe są dziś jeszcze tylko w krótkich opowiadaniach, nieoczekiwanych spotkaniach, piosenkach. Traktowane serio już chyba tylko przez Waldemara Bawołka i Pawła Sołtysa, naznaczone są malowniczym niespełnieniem, charakterystyczną dla mazowieckiej niziny i „pokolenia wyżu depresyjnego”, o którym pisze Michał Tabaczyński, melancholią.

W najbliższych latach w polskiej literaturze nie będziemy czytać o miłości, raczej o przemocy i depresji. Dotąd literatura depresyjna rozgrywana była zwykle na dwóch skalach: molowej (gatunki hybrydowe, eseje) i durowej (krótkie, ironiczne formy prozatorskie). Przesączający się coraz mocniej do świata fikcji smutek przyniesie niejedno jego studium wywiedzione z etnografii intymności. Już nie tak nieśmiało przykryte pseudonimem i przefiltrowane przez ironię, cięte na lekkostrawne dla czytelnika kawałeczki jak w „Psach ras drobnych” Olgi Hund. To będzie inna waga, rasy agresywne, spod znaku „Ciemnego słońca” Artura Marino. Proza, śladem „Cieśnin” Wojciecha Nowickiego, będzie się zagęszczać i ciemnieć, zyskiwać na wadze, drążyć biografie i obsesje. Wzmoże i wypali.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).