Najpierw trzeba być w undergroundzie
fot. Przemek Madej

19 minut czytania

/ Teatr

Najpierw trzeba być w undergroundzie

Rozmowa z Magdaleną Marcinkowską

Żeby powiedzieć, że zajmujesz się voguingiem, musisz być czynnym uczestnikiem albo uczestniczką ballroomu, czyli chodzić na bale, znać ludzi ze środowiska i strukturę

Jeszcze 5 minut czytania

ANKA HERBUT: Ile masz dzieci?
MAGDALENA MARCINKOWSKA: W House of Army jest ich siedemnaście, ale trenuję w tej chwili pięćdziesiąt osób, które może kiedyś będą należały do naszego house’u. 

A co trzeba zrobić, żeby dostać się do house’u?
Każdy house ma swoją strukturę i zasady. Czasem można się samemu o to postarać albo po prostu o to poprosić. Do House of Army trzeba zostać akurat zaproszonym – często wydarza się to na balach, kiedy zauważymy, że dana osoba jest już gotowa, żeby do nas dołączyć.  

Bale to główna przestrzeń przepływu kultury voguingowej – tam w swobodny sposób manifestują się mniej lub bardziej nienormatywne tożsamości, a taniec konstytuuje społeczność, organizująca się dalej właśnie w struktury domów. Każdy dom ma swoją specyfikę i zwykle kojarzony jest z jakąś konkretną jakością. Jaki jest House of Army?
Nasz dom założyła w 2013 roku Ola Olichwer. Mieszkałyśmy wtedy we Wrocławiu, trenowałyśmy razem i własnymi siłami próbowałyśmy się dowiedzieć, czym jest voguing, ale to były trochę inne czasy, więc tej wiedzy miałyśmy niewiele. Ola marzyła o tym, żeby mieć „Armię”, i to się udało. Kiedy wyjechała, zaczęłam prowadzić House of Army razem z Kamilą Górny, która jest teraz w naszym domu princess, czyli takim najważniejszym dzieckiem. Ja jestem mamą. Wiadomo, że dzisiejsze house’y bardzo różnią się od tego, jak to wyglądało kiedyś w Stanach Zjednoczonych, ale generalnie każdy house czymś się wyróżnia: niektórym chodzi o nagrody, innym najbardziej zależy na pielęgnowaniu relacji w rodzinie, jedni przyjmują osoby, które nigdy nie tańczyły, inni chcą tylko dobrych tancerzy. To wszystko przekłada się bezpośrednio na rodzaj ruchu. Musimy też czuć, że osoba, którą chcemy zaprosić, pasuje do nas, ale i ta osoba musi się z nami dobrze czuć. Nie jest tak, że wybieramy kogoś, kto działa później na balach jako część „Armii”, a w życiu codziennym poza ballroomem nie ma między nami żadnej więzi. To tak nie działa. No i dołączenie do „Armii” jest też pewnego rodzaju nagrodą.

A co musi się stać, żeby z domu wylecieć?
Ja jeszcze żadnego dziecka z domu nie wyrzuciłam. Jedna osoba odeszła od nas na swoje życzenie, bo chciała dołączyć do innego house’u. Ale z domu można na przykład wylecieć za brak aktywności ballroomowej. Ważna jest też świadomość tego, że należąc do house’u, jesteśmy częścią większej całości i nasze decyzje balowe, jak choćby wybór taktyki i kategorii czy rozwiązywanie ewentualnych konfliktów, powinniśmy konsultować z rodzicami i rodzeństwem. Prowadzimy z Kamilą House of Army, ale należymy też do The Iconic House of Revlon – dołączenie do tego domu było dużym zaszczytem. House of Revlon powstał 30 lat temu w USA – myśl o tym, że nasi bracia i siostry ukształtowali obecny ballroom, działa na nas mobilizująco, więc naszą działalnością chcemy pokazać, że to doceniamy. 

Magda Marcinkowska-Madlen Army

Voguerka, choreografka, nauczycielka tańca i organizatorka eventów. Jedna z prekursorek voguingu w Polsce i współzałożycielka pierwszego vogue'owego house'u w Polsce – Kiki House of Army (2012). Należy do międzynarodowego The Iconic House of Revlon. Specjalizuje się w formach New Way i Fem. Aktywnie tworzy scenę voguingową w Poznaniu. Uczestniczy w vogue’owych balach w całej Europie, reprezentując Polskę w Paryżu, Oslo, Berlinie, Hadze, Amsterdamie, Rzymie, Bratysławie, Jedownicach, Grodnie, Sztokholmie. Uczestniczyła w warsztatach m.in. Javiera Ninja, Anik Ninja, Karina Ninja czy Aviance Milan.

W kultowym filmie Jennie Livingston, „Paris is Burning”, Dorian Corey mówi, że voguingowy dom to nowy model rodziny dla dzieciaków, które nie mają rodzin. Bardzo ciekawe jest przechwycenie przez voguing normatywnej struktury rodziny i squeerowanie jej poprzez podkreślenie kulturowego charakteru pełnionych w ramach tej struktury funkcji. Jak dziś wygląda opiekuńcza rola domów? W latach 80. tworzyły je przede wszystkim homoseksualne i transseksualne osoby o afrykańskich i latynoamerykańskich korzeniach, które doświadczając homofobii i transfobii ze strony biologicznej rodziny i społeczeństwa, akceptację i alternatywne relacje oparte na opiece i zaufaniu znajdowały właśnie w środowisku voguerów.
Ta funkcja na pewno ewoluowała, bo społeczeństwo jest dziś mimo wszystko bardziej tolerancyjne, ale nadal ballroom jest środowiskiem, w którym możemy doświadczyć akceptacji, poczuć się swobodnie i bezpiecznie. W naszej społeczności czas wolny spędza się z ludźmi ze środowiska, z nimi chodzi się na treningi i przygotowuje się na bale, a w ten sposób zawiązują się przyjaźnie. Dużo ze sobą rozmawiamy, mamy podobne zainteresowania i problemy – to wszystko wpływa na samoakceptację. Można powiedzieć, że voguing to czasem grupa terapeutyczna, a nie działanie ruchowe. Mamy skrajnie różne osobowości i często się ze sobą ścieramy, ale jednocześnie się kochamy. Niezależnie od wszystkiego nasze relacje są oparte na szczerości. Sama jestem heteroseksualna, ale tak środowisko LGBTQ+, jak i ciskobiety doświadczają różnych „przeciwności losu” i chyba tylko szczerość może nas uratować.

Ostatnio voguing ma silną pozycję w mainstreamie. Czy nie masz jednak wrażenia, że główny nurt produkuje uproszczony i wygładzony obraz założeń i strategii, jakie voguing ze sobą niesie?
Żeby powiedzieć, że zajmujesz się voguingiem, musisz być czynnym uczestnikiem albo uczestniczką ballroomu, czyli chodzić na bale, znać ludzi ze środowiska i strukturę. Jest mnóstwo zasad i szczegółów, których nie da się nigdzie wyczytać. Trzeba tam po prostu być. To tam kształtujemy swoją obecność sceniczną i pewność siebie. To, że voguing przeszedł do mainstreamu, jest fajne. O to właśnie chodziło: żeby móc poczuć się jak gwiazda. Ale żeby robić komercyjne rzeczy i być mainstreamową gwiazdą, najpierw trzeba być w undergroundzie. Underground zawsze pozostanie nasz, choć voguing jest otwarty, bo można przychodzić na bale i być częścią naszej kultury, będąc widzem. Ale trzeba wiedzieć, że dla voguera bal jest jak urodziny. Jest czymś wyjątkowym. Nie wiem, czy celem i marzeniem naszej społeczności jest to, by wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkim, co wiąże się z voguingiem. Poza tym voguing to żywy organizm, który cały czas się zmienia. Wciąż powstają nowe kategorie, pojawiają się nowe zasady i nie da się tego raz na zawsze ogarnąć. 

fot. Przemek Madejfot. Przemek Madej

A jak zmieniają się kategorie, w których rywalizujesz teraz na balach?
Pojawiają się nowe, ale zmieniają się też te istniejące. Kategorie często zależą od organizatora i osób, które będą uczestniczyć w balu, oraz od chęci urozmaicenia widowiska. Ostatnio doszła na przykład kategoria Runway with a twist. W voguingu mamy dwa rodzaje chodzenia: europejskie (jak modelki) i amerykańskie (jak modele), a w Runway with a twist kobiecy chód i attitude zmieniają się w pewnym momencie na męski chód i męski attitude. W bardzo ciekawy sposób ewoluuje też kategoria realness, związana z ucieleśnianiem normatywnych archetypów poprzez taniec czy kostium i z umiejętnością produkowania naturalizowanego efektu. Dzisiaj realness oznacza coś innego niż kiedyś. Nie wynika już chyba z tak silnej politycznej potrzeby wtopienia się w społeczeństwo, której realizacja w latach 80. pozwalała na chwilę osobom z biedniejszych warstw społeczeństwa stać się na czas balu studentem czy kierownikiem firmy, na co nie mieli szansy w życiu codziennym. Dzisiaj w kategorii realness mamy na przykład skejta czy panią z laboratorium. Ostatnio w środowisku pojawiły się dyskusje na temat tego, że realness jako efekt realności mierzony stopniem wtopienia się w otoczenie nie ma już racji bytu, bo członkowie środowisk LGBTQ+ nie tyle chcą się wtapiać w otoczenie, ile podkreślić swoją odrębność. W świetle tego sama kategoria realness nie niesie więc już ze sobą subwersywnego charakteru, który był w nią wpisany kiedyś.

Ale wciąż we wszystkich kategoriach tkwi mocny potencjał polityczny, jeśli spojrzeć na nie jak na realizację założenia o performatywnym charakterze tożsamości czy płci. Performowanie określonych tożsamości i typów fizyczności przez ciała w ruchu zwraca uwagę na to, że identyfikacja jest dynamicznym i ciągłym procesem. To wciąż dość emancypacyjne podejście. Ty sama masz mocną personę sceniczną – Madlen. Co ci to daje?
Na catwalku chodzi o to, żeby wypełniać całą przestrzeń swoją osobowością, którą w dużej mierze wytwarza się w procesie akceptowania samego siebie. W ballroomie każdy dąży do wyzwolenia się spod presji i od kompleksów – tak naprawdę najważniejsze jest, by przekuć nasze wady w zalety. Poprzez wybór kategorii na balu można się określać. A poprzez voguing można wyrażać siebie. 

RUCHY OPORU

Tekst jest częścią projektu RUCHY OPORU, realizowanego w ramach stypendium badawczego Grażyny Kulczyk 2019 z zakresu współczesnej choreografii. W swoim projekcie badawczym Anka Herbut bada narzędzia i strategie oporu wykorzystywane w pracy polskich choreografek i choreografów, zastanawiając się nad tym, co ciała robią i jakie praktyki ruchowe i produkcyjne wykorzystują, by wyrazić sprzeciw. Wychodząc z założenia, że choreografia odszyfrowuje społeczne napięcia, analizuje je i przepracowuje, projektując alternatywne scenariusze, Herbut skupia się w swoim projekcie także na związkach choreografii społecznej i protestów w przestrzeni publicznej z działaniami choreograficznymi, wykorzystującymi opór jako strategię artystyczną.

Jak zmienia się ruchowy język voguingu i same figury? Oryginalnie były to pozy z magazynów modowych, elementy breakdance’u i gesty będące echem pozycji z hieroglifów, czasem elementy akrobatyki. Ale są też różne style, determinujące rodzaje używanych figur: Old Way, New Way, Vogue Fem…
W zależności od kategorii są rzeczy, które można robić, i rzeczy, których robić nie wolno. W bardzo kobiecym Vogue Fem jest pięć elementów i żeby przejść dalej, należy je wszystkie wykonać: duck walk, catwalk, spins & dips, floor performance i hands performance. Na pozór może się wydawać, że mając tylko pięć elementów, wszyscy zrobią to samo i to będzie strasznie nudne, ale każdy ma inne ciało, a każde ciało ma inne doświadczenia i zrobi to na swój sposób. Runway na przykład polega na chodzeniu jak modelka i pozowaniu – jeśli w tej kategorii rzucisz marynarkę na podłogę, to dostajesz tzw. chop, czyli zostajesz wyeliminowany/a. Nie rzuca się ubrań od projektantów na podłogę, bo to oznacza, że nie szanujesz swojego outfitu. Jeśli ktoś zrobi na runwayu pozycję leżącą, też będzie chop. Jest sporo takich szczegółów, o których trzeba wiedzieć, a dowiedzieć się można – tak jak mówiłam wcześniej – tylko w praktyce, bo nie posiadamy regulaminu zawodów. Mój styl to New Way, a więc styl, który powstał w latach 90., skupia się na technice i wymaga dość konkretnych umiejętności ruchowych. New Way to przede wszystkim bardzo rozciągnięte barki, Arms Control, czyli praca rąk, dłoni i nadgarstków, i clicking, czyli wystawianie kończyn ze stawów. Ale też stretche całego ciała, jak szpagaty, mostki i floor performance. No i przy tym wszystkim trzeba pamiętać, że oczywiście podczas bali i oceniania nie ma mowy o obiektywności sędziów. Vogue to sztuka, a nie sport, więc bardzo wiele zależy od gustu. 

fot. Gniewko Głogowskifot. Gniewko Głogowski

W choreografii dużo mówi się ostatnio o zawłaszczeniach. Charakterystyczny gest zarzucania włosami „Leiomy Lolly” – znak rozpoznawczy choreografki i voguerki Leiomy Amazon – to już klasyka: można go zobaczyć m.in. w teledyskach Beyoncé i Britney Spears. Zresztą nie jest to szczególnie nowa praktyka na gruncie voguingu – wystarczy przypomnieć sobie kawałek „Deep in Vogue” z 1989 roku, po którym Chichi Valenti – żona Johny’ego Dynella z House of Xtravanaganza – oskarżyła Malcolma McLarena o plagiat.
Dzisiaj, jak tylko coś takiego się na scenie voguingowej dzieje, Instagram i Facebook od razu trzęsą się w posadach i wszystko jest natychmiast szerowane i wyjaśniane. Ballroom jest bardzo restrykcyjny w kwestii „praw autorskich”. Każdy obserwuje i dba o to, by nikt niczego nie zawłaszczał i nie zmieniał, jeśli nie posiada odpowiedniej wiedzy i narzędzi. Kiedy ludzie poświęcają całe życie na zgłębianie kultury voguingu, to nie jest okej, że nagle ktoś przychodzi, udaje, że się zna, i ją sobie tak po prostu bierze. Dlatego sama zachowuję się teraz czasem jak policjantka i jeśli widzę, że ktoś jeszcze nie do końca wie, z czym to się je, zachęcam do pogłębiania wiedzy. Jak organizowałyśmy pierwszy bal w Polsce w 2013 roku, też zostałyśmy upominane przez osoby ze Stanów czy aby na pewno wiemy, co robimy... 

W latach 80. voguing był jeszcze działaniem subkulturowym, ale kiedy pojawił się kawałek McLarena, na ekrany wszedł film „Paris is Burning”, a Madonna wypuściła „Vogue”, nagle voguing chcieli tańczyć wszyscy.
Teraz z kolei przeżywamy drugą falę uderzeniową popularności, która jest o wiele mocniejsza niż to, co wywołał „Vogue” Madonny. Naprawdę dużo zrobił Ru Paul. Niedawno pojawił się też serial „Pose” z choreografią Leiomy Maldonado z House of Amazon. Mój tatuś z Paryża, Vinni Revlon, tańczył dwa lata temu w Pałacu Elizejskim dla prezydenta Francji. To już naprawdę mainstream. Ale początki były inne. Za początek vogue’u można uznać karnawały z lat 30., kiedy można było wyjść na ulicę przebranym za kobietę i nie dostać w twarz. Wtedy tak wyglądało marzenie o tym, by być akceptowanym i uznanym przez społeczeństwo.

Niektórzy sięgają jeszcze dalej, bo do 1867 roku i odbywającego się w Harlemie cross-dressingowego First Annual Odd Fellows Ball, znanego później jako Faggots Ball, gdzie kobiety i mężczyźni wchodzili w impersonację przeciwnej płci – i tu wracamy właśnie do performowania tożsamości, ale też do kostiumu, stylizacji i tego, co Madison Moore określił w swojej książce „Fabulous. The Rise of the Beautiful Eccentric” jako fabulousness. Czyli, powiedzmy, jako „zajebistość”. Voguing w dużej mierze jest właśnie o produkowaniu i komunikowaniu zajebistości, o kreatywnym wyrażaniu siebie. A moda dla voguingu ważna była od zawsze.
Moda jest nieodłączną częścią voguingu. Każdy bal ma temat, który określa dresscode danych kategorii. Ale nawet jeśli pojawi się tak oczywisty temat jak postaci z bajek Disneya, to nie szykujemy kostiumu jak ze szkolnego baliku, tylko przygotowujemy outfit high fashion inspirowany tym tematem. Często mogą pojawić się elementy obowiązkowe, czyli mandatory: to może być czapka, kolor czerwony, rodzaj tkaniny czy koronka. Jeśli nie spełnimy takiego wymogu, musimy się liczyć z tym, że nie dostaniemy „10”, czyli nie przejdziemy eliminacji. Nie ze względu na nasze umiejętności, ale ze względu na strój, bo reszta uczestników się przygotowała, a my nie. W większości stroje są wykonywane własnoręcznie – liczy się zaskakujący efekt końcowy. Dress to impress. Poza tym strój jest naszym atrybutem i uzupełnieniem naszego performansu, a to poprzez performans w pełni może zaistnieć nasza osobowość sceniczna.

Chodzisz w balach voguingowych, reprezentując The Iconic House of Revlon, ale należysz też do sceny kiki, w ramach której funkcjonujesz już pod szyldem The House of Army. Czym kiki różni się od głównej sceny?
To są różne ligi. Można powiedzieć, że major scene, czyli ta główna scena, to ekstraklasa. Jak chodzisz w balach, to nie idziesz w 17 różnych kategoriach, tylko masz takie, w których zawsze startujesz i które praktykujesz. Z kolei w kiki można poświrować, przećwiczyć coś nowego, zanim pójdzie się na major. Na kiki się próbuje. Kiki jest zwykle lokalna i treningowa – tu się rozwijasz, szukasz swojej drogi. The Iconic House of Revlon, z ramienia którego chodzę na głównej scenie, tworzy ponad sto osób w Europie i USA. Nie ma przez to czasem bliskiego kontaktu, który pojawia się w kiki ze względu na lokalny charakter tej sceny. Ale można też nie być zrzeszonym w żadnym domu – wtedy taką osobę nazywa się 007. Ja na balach kiki jestem matką Madlen Army, a na major jestem córką i siostrą Madlen Revlon. I tak jak na kiki żadnego znaczenia nie ma Revlon, tak na major znaczenia nie ma Army. Jest dużo takich strukturalnych zasad, ale dzięki temu każdy zna swoje miejsce i wie, dokąd dąży. Poza tym jest tak dużo kategorii, tytułów, ścieżek rozwoju, że każdy – naprawdę każdy – może coś tutaj osiągnąć i zdobyć jakiś tytuł.

A czy zgodziłabyś się ze stwierdzeniem, że podobnie jak krump, voguing także sublimuje konflikt w taniec? Każdy z tych gatunków operuje na pewno innym językiem ruchowym i zakłada zupełnie inną pracę z ciałem, ale w obydwu przypadkach walka realizuje się w formie rywalizacji.
Myślę, że to dotyczy także innych tańców street dance’owych, takich jak hip-hop, popping czy breakdance. Wszystkie te subkultury wyrosły ze środowisk nasyconych agresją i przemocą. Taniec stał się nowym językiem rozwiązywania konfliktów – bezpieczniejszym i wypełniającym czas wolny. Walki taneczne również dostarczają sporą dawkę adrenaliny, tylko tutaj uznanie zyskuje się poprzez pracę nad własnymi umiejętnościami. 

fot. Gniewko Głogowskifot. Gniewko Głogowski

Czy twoim zdaniem voguing w obecnym kształcie wciąż ma polityczną moc zmieniania rzeczywistości?
Niedawno w KontenerART w Poznaniu zorganizowałyśmy w ramach Poznań Pride Week bal, przez który przewinęło się około 2000 osób. Było to wydarzenie bezpłatne i dostępne dla wszystkich. Pojawiło się kilka niegroźnych zgrzytów poglądowych, ale mam wrażenie, że niejednej osobie po raz pierwszy mającej styczność z kulturą voguingu zaświeciły się oczy. Nagle ktoś dostrzega, że z jakiegoś powodu podoba mu się chłopak w spódnicy, i zaczyna go to zastanawiać. I potem się okazuje, że wcześniej w podobnej sytuacji zareagowałby homofobią, a teraz tego nie robi. Można powiedzieć, że taniec okazuje się w tym przypadku formą ocieplania wizerunku praktykującej go społeczności. Ostatnio o kolejny bal zaczęła mnie dopytywać pani w Biedronce. Mamy swoich fanów, którzy powoli stają się jak kibice piłki nożnej – chcą być częścią ballroomu, niekoniecznie tańcząc voguing. Widownia może brać w balach czynny udział, dopingując swoich faworytów, albo zaprezentować swój strój w kategorii Best Dress Spectator. Bo jedyne, co na balu możesz usłyszeć, to to, że pięknie wyglądasz. W życiu codziennym jesteśmy narażeni na dość niewygodne sytuacje, a na balu czuję się bezpiecznie. Bal to przestrzeń, w której jest mi ze sobą dobrze.