Całus w przeglądarce
Jolanta Marcolla

Całus w przeglądarce

Anka Herbut

Feministyczne treści wyciekają z historycznych prac Marcolli na każdym kroku. Ale sama artystka zupełnie się dziś od nich odżegnuje

Jeszcze 2 minuty czytania

Wystawa „Własny pokój”, którą można zobaczyć w siedzibie Fundacji Arton w warszawskim Soho Factory to pierwsza od ponad trzydziestu lat publiczna prezentacja prac Jolanty Marcolli. Artystki, która w swojej twórczości bardzo mocno eksperymentowała z medium filmowym oraz fotografią. Z ich materialnością i relacją względem rejestrowanej rzeczywistości. Wielokrotnie kierowała też obiektyw w swoją stronę. Prężnie działająca w latach 70. we Wrocławiu, a później i w Warszawie, na początku lat 80. zupełnie zarzuciła filmowe eksperymenty i przez długi czas zajmowała się ilustrowaniem książek dla dzieci, rysunkiem i malarstwem. Kuratorka wystawy w Artonie, Marika Kuźmicz, sięgnęła po stare prace artystki i skupiając się na ich formalnych aspektach, usytuowała je w perspektywie genderowo-feministycznej. Nie bez powodu zresztą wystawie nadano tytuł bezpośrednio odwołujący się do kultowej książki Virginii Woolf z 1929 roku.

własny pokój i własna kamera

„Własny pokój”

Wystawa Jolanty Marcolli, Fundacja Arton, Warszawa, do 14 lutego 2015.

Własny pokój Marcolli ma czarne ściany i białą podłogę – trochę jak materiał światłoczuły. W głębi stoi telewizor, na którym w loopie wyświetlane są kolejno filmy „Czapka” oraz „Kaprys”. Za telewizorem – czarno-biała tapeta w powtarzający się kwiatowy wzór. Po drugiej stronie pomieszczenia, na czarnej komodzie stoją oprawione w ramki fotografie – inne wiszą na ścianach. Virginia Woolf rozumiała własny pokój jako przestrzeń, w której kobieta miałaby swobodnie rozwijać swoje talenty czy zainteresowania i która znajduje się na marginesie obowiązków życia domowego. Ale nie tylko. Rozumiała go także jako splot komfortowych okoliczności i psychologicznych warunków, które sprzyjałyby pracy, twórczości i odkrywaniu własnej tożsamości. W Polsce z  okresu działalności Warsztatu Formy Filmowej kobieta z kamerą stanowiła rzadkość. Polskie kino lat 70. wybrzmiewało jednak męskim głosem. Może stąd sztuka Marcolli tak wyraźnie oscylowała wówczas między formalnym testowaniem medium filmowego i refleksją prowadzoną ze zdecydowanie kobiecej perspektywy. W tej kobiecej perspektywie bliska mogła się wydawać artystkom takim jak Natalia LL czy Ewa Partum, które eksplorowały wówczas podobną tematykę na gruncie performansu, filmu i sztuk wizualnych. Widać to doskonale w pracach takich jak „Mistyfikacja” czy „Oferta”.

Jolanta Marcolla, Offer, 1971; Makijaż, 1980

Pierwsza z nich to kolaż fotografii, na których artystka przykrywa swoją twarz warstwami makijażu, przyglądając się na bieżąco swojemu lustrzanemu odbiciu. Druga to zestawienie dwóch serii zdjęć: dziewczęcego wizerunku artystki i twarzy pokrytej plasterkami ogórków. Feministyczne  treści wyciekają stąd na każdym kroku. Ale Marcolla zupełnie się dziś od nich odżegnuje.  Ciekawe. Zwłaszcza jeśli spojrzeć na jedną z najważniejszych i najbardziej symptomatycznych dla twórczości artystki pracę, zatytułowaną „Cztery zdjęcia”. Praca ta składa się z trzech autoportretów, z których na środkowym obiektyw aparatu Marcolla kieruje wprost na widza. Traktuje więc dzieło sztuki jako formę otwartą, której dopełnieniem musi stać się odbiorca. To po pierwsze. A po drugie: nie tylko jest więc oglądana, ale sama patrzy i ogląda.

trzy obrazy filmowe

Na wystawie można zobaczyć trzy filmy, odwołujące się do kategorii duration art i czasowego aspektu dzieła sztuki. Struktura tych filmów zbudowana została na wielokrotnym zapętleniu tego samego obrazu i wydłużeniu procesu jego percepcji. „Czapka” to montaż obrazów z kamery śledzącej idących przez pole mężczyzn: każdy z nich filmowany jest z osobna, na tle tego samego krajobrazu. Kamera porusza się zawsze razem z mężczyznami – jest niewidocznym obserwatorem. Czasem tylko jej cień odbija się na plecach któregoś z nich i po chwili znika. Bliźniaczo podobne kilkusekundowe moduły powtarzane mogą być bez końca. Czas nie biegnie tu liniowo. Podobnie jak w pozostałych dwóch filmach, pt. „Kaprys” i „Całus”. Ten pierwszy składa się z serii mikroscenek, w których kolejne przypadkowo wybrane z ekipy filmowej osoby podchodzą do artystki, przytulają się do niej, całują ją lub obejmują. Na drugi – wyświetlony na czarnej ścianie – składają się pocałunki, wysyłane przez artystkę prosto w obiektyw kamery. Wprost do odbiorcy. W pierwszym odruchu wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z próbą zachowania ulotnego gestu o emocjonalnym charakterze. Ale jeśli popatrzy się na „Całus” kilka dłuższych minut, to znaczenia zapisane w powielanym geście zaczną się powoli rozrzedzać, aż zupełnie znikną. Zostanie wtedy tylko czysty gest. I czyste medium filmowe.

Jolanta Marcolla, Cztery zdjęcia, 1975

warsztaty formy filmowej

Po Sympozjum Plastycznym Wrocław '70, Wrocław stał się bardzo silnym ośrodkiem awangardy – zwłaszcza tej o zacięciu konceptualnym. W tym czasie działała już przecież w lokalnym Empiku Galeria pod Moną Lisą Jerzego Ludwińskiego. Jan Świdziński współpracował już wtedy z Natalią LL i Andrzejem Lachowiczem. A Marcolla studiowała we wrocławskiej PWSSP i zakładała Galerię Sztuki Aktualnej (GSA), w której polu zainteresowań  znalazł się przede wszystkim komunikat filmowy i teoria znaku, który Marcolla będzie już zawsze rozszczelniać od środka.

Przedefiniowanie ontologicznego modelu sztuki stanowiło w tamtym czasie jeden z naczelnych tematów dla artystycznej Polski. To wtedy powstał w Łodzi Warsztat Formy Filmowej, w ramach którego Bruszewski, Kwiek, Robakowski i Rybczyński poddawali mainstreamową kinematografię krytyce i eksperymentowali z medium, które dla wykładowców Łódzkiej Szkoły Filmowej wydawało się  przezroczyste. W WFF eliminowano wszystko, co narracyjno-literackie, grzeczne i poprawne albo ideologiczne. Podawano w wątpliwość mimetyczno-iluzoryczne produkcje, analizując raczej sam nawyk patrzenia i myślenia oraz wpisane weń mechanizmy. W pewnym momencie miała zacząć z WFF współpracować i Marcolla. Artystka o bardzo dużej świadomości semiotycznej. Od samego początku sytuująca swoją twórczość na granicy między sztuką oraz codziennością. Aktywność artystyczną postrzegająca jako „generowanie płaszczyzny dla rozważań nad relacjami zachodzącymi w rzeczywistości”. O współpracy rozmawiano zakulisowo – do oficjalnego zaproszenia nigdy nie doszło.

Jest na wystawie w Artonie jedna szczególna praca. To „Całus w przeglądarce” z 1976 roku: wyświetlony w odtwarzaczu filmów światłoczułych o rok starszy „Całus” został przez Marcollę sfotografowany i zatrzymany w  stopklatce. Właściwie w trzech stopklatkach, dzięki czemu pozornie jednorazowa w odbiorze fotografia, automatycznie nabiera charakteru czasowego. Zaczyna trwać. I właściwie tego rodzaju flirt treści z formą stanowi bazę dla wszystkich prac Marcolli. A skoro od dawna wiadomo, że środek przekazu sam jest przekazem, to warto na te prace spojrzeć jak na wielopoziomowe konstrukcje, w których treść i forma stanowią pretekst do tematyzowania siebie nawzajem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.