ANKA HERBUT: Jak byś zdefiniowała złote demony? I czemu wasze demony są złote?
MARIA STOKŁOSA: W mojej pracy tytuły pojawiają się często intuicyjnie i na długo zanim w ogóle powstanie zarys spektaklu. „Złote demony” zostały wzięte z „Kołysanki” Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Nie chodziło mi jednak o sensy zapisane w wierszu, ale o samą frazę – o konkretne zestawienie tych dwóch słów. Wiadomo, że chodzi o lęki i pragnienia, ale nie o te jednoznacznie dobre albo złe. Nie chodzi o czysty mrok, ale o demony, które trzeba zobaczyć, żeby rozświetlić to, co w nas mroczne. W „złotych demonach” tkwi też wewnętrzny paradoks: im szerzej zakreślamy research, tym więcej nowych znaczeń nabiera sam tytuł.
A w jaki sposób wykorzystujecie w pracy praktyki szamańskie? Traktujecie je jako doświadczenie wspólnotowe performerek powiązanych procesem pracy czy dotyczą one również zaprojektowanego przez was spotkania z widzem?
Praktyki szamańskie są skierowane do wewnątrz. W tańcu szamańskim poprzez ruch komunikujesz się z duchami lub z samą sobą, tymczasem bycie na scenie to bycie z publicznością. Dla nas ważne jest, w jaki sposób widz może być z nami – eksperymentujemy z tym, jak dzielić się takiego typu doświadczeniem. Są w tej pracy obecne elementy zapośredniczonego kontaktu z czymś innym czy obcym, są elementy szamańskie czy terapeutyczne, ale jest też pewna doza dystansu, wynikająca z performowania i z choreograficznych decyzji dotyczących kompozycji całości. Performans pozwala nam stawać się sobą nawzajem. Pozwala na miksowanie jakości i mieszanie puli obrazów pochodzących od każdej z nas. Ciekawe jest dla mnie wchodzenie w skórę Marty Ziółek albo Magdy Ptasznik i zapożyczanie ich motoryki – poznawanie ich poprzez ciała, które są różne od mojego. Ciało pozwala na wyjątkowy rodzaj komunikacji i porozumienia.
Ale podczas pracy nad spektaklem oprócz źródeł związanych z szamanizmem korzystacie także z innych materiałów i metod terapeutycznych czy metod pracy z sobą...
Spory research zrobiłyśmy, nie zastanawiając się nad tym, jak będziemy go mogły później wykorzystać... Na początku sięgnęłyśmy po metodę Anny Halprin i jej książkę „Taniec jako sztuka uzdrawiania” – to zaprowadziło nas do pracy z ekspresją, która przez taniec, jaki uprawiamy, została odrzucona, natomiast bardzo mocno zasiliła terapię tańcem i ruchem. Wykonywałyśmy ćwiczenia i robiłyśmy wizualizacje z uzdrawiającymi portretami czy ze zwierzętami-sprzymierzeńcami – Halprin stworzyła je z myślą o pracy z ludźmi chorymi na raka i AIDS. Pracowałyśmy z wyobrażeniami ciała, rysowałyśmy je, a potem od ciała dochodziłyśmy do słów, żeby następnie je ucieleśnić. Taka metoda każe konfrontować się ze sobą i swoim stosunkiem do własnego ciała. Spotkałyśmy się również z kobietą związaną z formacją Movement Medicine, zajmującą się transformującą medytacją poprzez ruch oraz z terapeutką tańcem i ruchem. Odbywałyśmy także praktykę medytacyjną karmienia demonów lamy Tsultrim Allione.
AKTYWIZM TAŃCA. PRZESTRZENIE CHOREOGRAFII
Kuratorki: Maria Stokłosa / Magdalena Ptasznik / Eleonora Zdebiak. Cykl choreograficzny w Nowym Teatrze w Warszawie.
W jego ramach od 23 do 27 czerwca pokazane zostaną „Złote demony” według koncepcji Marii Stokłosy.
WIĘCEJ
Jak wygląda taka praktyka karmienia demonów? Jak traktujecie te wszystkie metody? Czerpiecie z nich materiał ruchowy lub tekstualny czy potrzebne są wam do uzyskania na czas spektaklu pewnej specyficznej kondycji?
Praktyka karmienia demonów wygląda tak, że siadasz naprzeciwko pustego krzesła, zamykasz oczy, robisz dziewięć relaksacyjnych wdechów i wydechów, po czym zastanawiasz się, z jakim demonem chcesz pracować. Pojawiały się demony opuszczenia przez partnera czy profesjonalny demon oceny przez innych. Szukasz w swoim ciele miejsca, w którym demon się znajduje i zastanawiasz się, jakie odczucia w ciele wywołuje. Z tego budujesz figurę demona – to bardzo mocno działa na wyobraźnię i jak zamkniesz oczy, to masz poczucie, że wszystko dzieje się w rzeczywistości. Następnie sadzasz demona na tym pustym krześle i zadajesz mu pytania – potem siadasz na jego miejscu, przybierasz jego postać i na nie odpowiadasz. Później zamieniasz swoje ciało w nektar i karmisz demona, aż się nasyci. W końcu demon po prostu znika, a na jego miejscu pojawia się „sprzymierzeniec”...
Robiłyście to razem czy każda z was pracowała sama?
Każda z nas robiła to osobno, a potem rozmawiałyśmy o tym, jak wyglądają nasze demony, jakie pytania im zadałyśmy, jakich udzieliły odpowiedzi, itd. Te spotkania z demonami weszły zresztą do spektaklu w postaci tekstu. Pracujesz na wyobraźni, ucieleśniasz pewne wyobrażenia, spotykasz się z tym, czego w sobie nie chcesz czy nie akceptujesz i co sama chcesz z siebie wykluczyć. W pewnym sensie jest to spotkanie z obcym w sobie. Ważne jest też to, że cierpliwie towarzyszymy sobie we wzajemnych procesach, przez które przechodzimy. Każda z nas uczestniczy w procesie dwóch pozostałych, więc zawiązał się między nami pewien rodzaj społeczności, w której nie chodzi już tylko o zastanawianie się nad swoimi demonami, ale o to, że robimy to wspólnie.
To bardzo ciekawe, bo mam wrażenie, że do tej pory twoje spektakle były oparte na nieco bardziej abstrakcyjnych lub formalnych poszukiwaniach i na bardzo precyzyjnym doborze materiału. Ciało funkcjonowało w nich jako rodzaj materii.
Tak naprawdę po „Intercontinental” i „Wylince”, w których ciało było tylko jednym z aspektów pracy materii, miałam już ogromną ochotę na zmianę i przejście do ekspresji ciała. Improwizacyjna praktyka Action is Primary amerykańskiej choreografki Meg Foley, którą prezentowałam w lutym w Centrum w Ruchu w Warszawie, idzie już bardzo mocno w stronę ekspresji. Jednym z jej składników jest zadanie „Authentic melodrama”, które traktuje stan emocjonalny lub jego odwzorowanie i przerysowanie jako źródło ruchu. Ta praktyka integruje różne przejawy ekspresji – ruch i taniec stawia na równi z mówieniem, działaniem z własnym stanem emocjonalnym i jego ruchowym czy teatralnym potencjałem. To półroczne zanurzenie się w Action is Primary bardzo mnie ugruntowało i spowodowało, że teraz ciągnie mnie w stronę pracy, która byłaby brudniejsza...
Czy kiedy piszecie, że „Złote demony” to spektakl, który nie dąży do skrystalizowania, to właśnie macie na myśli? Czy jest to propozycja pracy zawieszonej w ciągłym procesie stawania się i czy wiąże się to z rezygnacją z pełnej kontroli nad spektaklem?
Dokładnie to mam na myśli, mówiąc „brudniejsza”. Wcześniej prowadziłam gigantyczną nadprodukcję, a na koniec zebrany materiał poddawałam radykalnej destylacji. Było strasznie dużo różnego materiału, z którego na koniec wybierałam tylko kilka rzeczy. W „Złotych demonach” sytuacja „przed” i „po” to sytuacje równoległe: podczas performowania dysponujemy sporą ilością materiału, który destylujemy intuicyjnie w czasie rzeczywistym. Sama praca była rozłożona na bardzo wiele odcinków. Nie miałyśmy pieniędzy na ten spektakl, więc spotykałyśmy się na przykład gdzieś na dwa tygodnie i później przez pół roku się nie widziałyśmy – miałyśmy bardzo intensywne, ale i bardzo krótkie sety researchu. Interesuje mnie sytuacja robienia spektaklu przez dwa tygodnie, a nie przez pół roku bez przerwy. To sytuacja, kiedy cały czas poszerzasz i drążysz tematy, ale nie dążysz do tego, żeby to, co chcesz teraz powiedzieć, było ostatnim zdaniem. Sytuacja, w której pozwalasz materiałowi przechodzić bezustanną transformację. Tak właśnie jest z „Demonami”: to, co pokażemy na premierze, nie jest wcale ostateczną wersją projektu. Tematy bardzo szybko się przecież dezaktualizują. Problemy, których dotykamy, się zmieniają. Zmienia się nasza optyka i nasz ogląd świata.
Materiał i struktura będą się każdorazowo aktualizować w organiczny sposób?
Aktualizacja nie wydaje mi się aż tak ciekawa jak sam fakt zainteresowania tym, co brudniejsze. Oczywiście to, co teraz dzieje się w „Demonach”, diametralnie różni się od tego, co działo się rok temu, ale bardziej fascynuje mnie ten bałagan, który z jakiegoś powodu pojawia się w takim kształcie, a nie w innym. Mam do tego bałaganu zaufanie. Ty nazywasz to brakiem kontroli, ja – dostępem do kontenera znaczeń i materiałów możliwych do użycia. Obydwie wersje są uprawnione.
Zaprosiłaś do „Złotych demonów” bardzo mocne performerki: Magdalenę Ptasznik i Martę Ziółek. Każda z was pracuje w nieco innych rejestrach, inaczej postrzega taniec i jego zadania. Jak pracuje się w takim zestawie?
Może się wydawać, że każda z nas jest z innej planety, ale wszystkie kończyłyśmy tę samą szkołę – School for New Dance Development w Amsterdamie. Paradoksalnie pod dzielącymi nas różnicami mamy bazę w postaci podobnego doświadczenia. Kierunek, który każda z nas obrała po ukończeniu SNDO, nie jest przypadkowy. I przy całym siłowaniu się z tym spektaklem, miałyśmy do siebie bardzo dużo zaufania, wynikającego z wzajemnego szacunku do swojej pracy... Pozwalamy sobie na rozszczelnienie tego co „moje” i co „mi” się podoba. Obserwujemy, jak prywatne tematy stają się wspólne (uniwersalne?). Bardzo nie chciałyśmy zrobić trzech solo.
Rozmowa powstała we współpracy z Nowym Teatrem w Warszawie.A na co możecie sobie pozwolić dzięki temu, że pracujecie razem? Czy to, że decyzje i odpowiedzialność za projekt dotyczą trzech osób, amortyzuje was jakoś, czy raczej powoduje większe ryzyko?
Dosyć szybko stało się jasne, że dziewczyny bardzo twórczo reagują na zaproponowaną im sytuację, i przestało mnie interesować to, żeby je prowadzić. Oddanie prowadzenia było decyzją choreograficzną. Do tej pory wszystko przechodziło przez moją intuicję i wyobraźnię – to była ta ostateczna weryfikacja. Tym razem decyzja, żeby odebrać sobie jako choreografce to przysłowiowe ostatnie słowo, wynikała z ciekawości: co jeśli to, nad czym pracuję, nie będzie filtrowane przez mój świat, tylko przez trzy różne perspektywy? Ten format jest niesamowicie wymagający, bo każda z nas ma bardzo silną intuicję, wie, co chce robić, a kiedy to, co robimy, zostaje rozłożone na trzy bardzo silne osoby, to jest w tym pewien rodzaj ryzyka. Twój gust, twoje wartości czy wrażliwość nie mogą już być liderem w twojej głowie. Demokracja jest bardzo energochłonna.
Komentarze
MARTA ZIÓŁEK
choreografka, performerka
Lew ze świetlistą grzywą
Podążając tropem praktyki karmienia demonów, zdefiniowałabym demona jako wszystko to, co uniemożliwia nam wyzwolenie. Jak myślę o złotych demonach, to myślę o figurze jednego z moich sprzymierzeńców, którzy pojawili się poprzez tę praktykę: to była figura mruczącego lwa ze świetlistą grzywą, zbudowaną ze strumieni światła z jednej i z płomieni z drugiej strony. W tym wszystkim chodzi chyba o to, żeby nie walczyć ze swoimi pragnieniami i lękami albo tym, co nas zniewala, ale żeby zrobić w sobie przestrzeń na spotkanie z tym, co często bywa najtrudniejsze.
Spotkałyśmy się jako trzy niezależne artystki i mamy różne wizje tego, jak taniec i choreografia powinny działać – nie wspominając już o tym, że różni nas wizja tego, jak powinny wyglądać. W „Demonach” nie ma lidera, więc praca polega na ciągłych negocjacjach, które wymagają sporych nakładów energetycznych i wysiłku, żeby zrozumieć, że rezygnacja ze swojej propozycji może polegać na znalezieniu w sobie miejsca dla propozycji kogoś innego.
„Demony” aktywują podejście do choreografii z perspektywy tego, co personalne. To się chyba wiąże z historią naszej edukacji, bo w SNDO bardzo dużo pracowaliśmy nad tym, jak włączać siebie i to, co osobiste, do pracy choreograficznej. Aktywują też wyobraźnię i emocje pozbawione zapośredniczeń... Dyskutują z historycznymi wizerunkami tańczącego ciała. I to jest oldschool, bo temat ten podejmowano już dosyć mocno w latach 60., ale wraca w tym projekcie i jest to dla mnie duże wyzwanie – bo oznacza, że trzeba mieć trochę wyjebane na to, jak się w tańcu i ruchu wygląda i czy to jest ładne, czy nie. Ja sama pracuję z formą, a tutaj wychodzimy od procesu wewnętrznego związanego z doznaniami, wrażeniowością i zmysłowością, który poprzedza formę. Tu forma nie zapośrednicza tańca – nie jest celem. Podważamy w „Demonach” definicję tańca związaną ze stylizowanym ruchem i z myśleniem o choreografii jako o ściśle skomponowanej propozycji. Nacisk kładziemy na choreografię jako wydarzenie. W centrum naszego zainteresowania jest zdarzenie, a nie forma czy konstrukcja każdego ruchu.
MAGDALENA PTASZNIK
choreografka, performerka
Forma o nieostrym konturze
Tytuł „Złote demony” pojawił się na samym początku – dopiero potem padło pytanie, czym te demony są. O demonach myślę przede wszystkim w kontekście osobistych doświadczeń. To obszar strachu, lęku, tego co mnie wycieńcza, zżera. Obszar, do którego nie masz dostępu albo którego się boisz. To te aspekty twojej osobowości czy twojego działania, które często wydają się pozytywne, a mogą mieć negatywny wydźwięk, np. euforia i zatracenie się w czymś. A złoto odnosi się do blasku, akceptacji i siły. Zakłada możliwość potraktowania tego, czego w sobie nie akceptujemy, jako potencjału. Zakłada, że to, co negatywne, może przekształcić się w coś wzmacniającego.
Nie dajemy widzowi nic wypolerowanego czy polukrowanego, mówiąc „to jest spektakl, on jest taki i taki, bierzcie”. Nie skupiamy się na szlifowaniu niezmiennej formy. Proponujemy formę o nieostrym konturze. To, że nie zostaje ona przez nas określona raz na zawsze, jest świadomym wyborem. Materiały zaczerpnięte z podejmowanych przez nas w procesie pracy praktyk utrzymujemy w dość surowym kształcie. Zależało nam, aby nie zakryć tego, co w nich było najsilniejsze, odsłaniające i poruszające. Część działań improwizujemy w czasie rzeczywistym, ponieważ tylko w ten sposób możemy zachować ich delikatność. Ten spektakl jest ramą dającą przestrzeń zdarzeniom, które posiadają margines zmienności. Myślę, że format współpracy też może być rodzajem ryzyka, ale interesowało mnie, co się stanie, kiedy zdecydujemy, że to nie jest spektakl zawłaszczony przez jedną osobę i jeden styl. Jak będziemy na siebie wzajemnie wpływać i na ile będziemy sobie na to pozwalać? Zagrożeniem byłaby sytuacja, w której praca grzęźnie gdzieś pośrodku, w przestrzeni kompromisu i nie obiera żadnego kierunku, bo nikt nie chce podjąć nie swojej propozycji. Ta praca nie ma jednak nic z „realizowania artystycznej wizji”. Polega raczej na obserwowaniu, słuchaniu i destylowaniu tego, co najmocniejsze. Mamy doświadczenie i doceniamy fakt, że trzy osoby widzą więcej niż jedna, a rozważając opinie każdej z nas, wspólnie szukamy najlepszych rozwiązań – nie tylko realizacji własnego marzenia.