Sześcioletnia Moonee i jej dwuosobowa banda w postaci Scooty'ego i Jancey szwendają się po poboczu autostrady, opuszczonych budynkach oraz stacjach benzynowych. Czasami wyłączą prąd w motelu Magiczny Zamek, w którym – tak się złożyło – mieszkają na stałe. Czasami wbiją się do pustostanu, włożą do kominka poduszkę, podpalą zapalniczką z gołą babą i puszczą wszystko z dymem. Spróbują wskrzesić zdechłą rybę z osiedlowego basenu albo wyżebrzą kilka centów na lody, mające rzekomo zwalczyć nadciągający atak astmy. I teraz uwaga: lody za każdym razem zjadają na spółę. Dzielą się tym, co mają – wszystkim po równo. I jest im cudownie.
Sceny z lodami działają w filmie Bakera jak wesoły refren włożony między zwrotki o nieco ciemniejszym zabarwieniu, w których dorośli zmagają się z zapaścią ekonomiczną i niedopasowaniem do reszty świata albo usiłują zamortyzować cienie i blaski życia z dnia na dzień. Dramaturgia „Florida Project” opiera się zresztą na kilku powracających motywach: lody, gofry wynoszone przez sąsiadkę z restauracji od zaplecza, sprzedawanie tanich perfum z reklamówki gościom drogich hoteli oraz kolejne odsłony z ogarniania Magicznego Zamku przez Bobby'ego Hicksa (wspaniały w roli dobrego jak chleb zarządcy Willem Dafoe). Dokładnie tak płynie życie w Kissimmee. Albo się tu człowiek chowa w dusznych czterech ścianach przed bezlitosnym słońcem Florydy, albo szuka pracy, albo już pracuje, ale niewiele z tego ma. Życie dorosłych jest ciężkie. Życie dzieciaków – różowe jak Magiczny Zamek. Nawet jak coś zmalują, wiedzą już, jak nie dać nic po sobie poznać. A jak się wyda, to i tak nie ponoszą żadnych konsekwencji. O dorosłych problemach jeszcze niewiele wiedzą.
Supernaturalne dialogi (świetna robota Bakera i Chrisa Bergocha) brzmią tu jak rezultat pracy twórców obserwacyjnego dokumentu albo efekt świetnie poprowadzonych improwizacji, które dopiero potem ujarzmiły narzędzia scenarzystów. Podobnie jest z aktorstwem. Do roli Moonee Sean Baker wybrał fenomenalną Brooklynn Prince, która swoją naturalnością, nieskażoną aktorskim kalkulowaniem energią i świeżością rozbija przysłowiowy bank. Naturszczycy nie wypadają wcale blado przy Dafoe. Znalezioną na Instagramie Brię Vinaite reżyser bezbłędnie obsadził w roli matki Moonee, Halley – Vinaite świetnie opanowała tumiwisizm swojej bohaterki, która nie jest już dzieckiem, ale dorosła też za bardzo nie jest – przynajmniej według ludowych wierzeń, według których osoba dorosła powinna być osobą odpowiedzialną. To raczej przykład sytuacji pod tytułem dzieci mają dzieci. Preferuje życie w stylu YOLO. Kocha Moonee, choć metody wychowawcze ma raczej niekanoniczne.
Magiczny Zamek Bobby'ego to plejada zepchniętych na margines społeczeństwa oraz dobrobytu ekscentrycznych postaci, ledwie wiążących koniec z końcem (co ciekawe, Baker filmował także prawdziwych mieszkańców tego miejsca). Kiedy pewnej nocy w motelu pojawia się para skazana na to, by spędzić miesiąc miodowy w różowym przybytku, który na zdjęciach wyglądał trochę inaczej, obydwoje prawie dostają zapaści. Nie chcą tam zostać nawet na jedną noc. Cała reszta „Florida Project”, reż. Sean Baker. USA 2017, w kinach od 22 grudnia 2017postaci Bakera mieszka tam dzień w dzień. W mieszkaniach składających się z jednego pokoju, szczelnie oddzielonego od reszty świata ciężkimi firankami i regularnie zatrzaskiwanymi przed Bobbym i opieką społeczną drzwiami.
„Florida Project” pokazuje Amerykę marginesu, dla której polityczny slogan reklamowy „Make America Great Again” wydaje się cynicznym żartem. Wszystko dzieje się na obrzeżach parku rozrywki Disneya, do którego z całego świata zjeżdżają miliony turystów, pozostawiających tam miliony dolarów. Któregoś dnia Halley i Moonee próbują opchnąć grubemu turyście bransoletki wstępu do Disney World za okazyjnie niską cenę. Same nigdy tam nie były i najprawdopodobniej nigdy też nie będą. No bo jak, skoro w ich świecie albo pracuje się za najniższą krajową, albo kręci coś na nielegalu. Pozbawiona środków do życia Halley umawia się na płatne randki z facetami z internetu, skazując Moonee na długie kąpiele z włączonym magnetofonem. A Moonee opiekuje się swoimi My Little Pony tak, jak Halley nigdy nie będzie umiała się nią zaopiekować.
We „Florida Project” społecznie zaangażowanej fabule towarzyszy cukierkowo-trashowe obrazowanie. Dużo tu obarczonego kulturowym ciężarem różu, który ma za zadanie uatrakcyjnić nawet najtańszą atrapę. Trochę jest też purpurowo-sinych zachodów słońca czy optymistycznie słodkich scen w magic hour. Można powiedzieć, że z daleka wszystko wygląda pięknie – gorzej jak się zajrzy za zamknięte drzwi któregoś z M1. Stojący za kamerą Alexis Zabe mieszkańców Magicznego Zamku często filmuje od tyłu, zagląda im przez ramię albo próbuje podpatrzeć na ich twarzach intymne momenty zamyślenia – na poziomie słowa jedynie lekko zasugerowane, dopełnione za to aktorskim działaniem. Tak działa scena, w której Moonee zdaje sobie sprawę, że podpalenie opuszczonego domu to akcja naprawdę cięższego kalibru. I ta, w której zaczyna rozumieć, że opieka społeczna zabierze ją od mamy i że może nigdy już nie wrócić do Magicznego Zamku i do Jancey. Albo ta, w której uwięziona przez ulewę pod wielkim drzewem pokazuje jej krowy, twierdząc, że zabrała ją na safari. To zresztą dość znamienny moment, przypominający sfilmowaną również przez Zabe sekwencję otwierającą „Post tenebras lux” Carlosa Reygadasa z 2012 roku. U Reygadasa przestraszona kilkuletnia dziewczynka zostaje sama o zmroku w lesie. Nadchodząca burza i otaczające ją niespokojne zwierzęta nie wróżą nic dobrego – wręcz przeciwnie, wiadomo, że wokół czai się zło. Ta sama scena pojawia się u Bakera jak echo, ale tutaj dzieciaki i z dziko rosnącą naturą, i z przestrzenią miejską tworzą relację zdecydowanie symbiotyczną. Osiedle to dla nich cały świat o nieskończonych możliwościach dla ich wyobraźni. A nieświadomość zła czy problemów właściwie je przed nim ochrania.
Baker i Zabe mają świetne wyczucie filmowanych przestrzeni, których moc płynie z polukrowanego na różowo trashu. Poprzedni film tego duetu – „Mandarynka” – w całości został nakręcony iPhonem. Tym razem po swoją guerilla filmmaking technique sięgają dopiero w ostatnich minutach filmu, kiedy Moonee i Jancey biegną na główny plac Disney World. Dzięki temu nie trzeba było płacić za zgodę na filmowanie w disneyowskim parku, to jasne. Ale gest ten ma jeszcze inny sens. Bo Baker opowiada o Ameryce, która, żeby jakoś sobie poradzić, musi używać bardziej radykalnych i niekoniecznie legalnych środków.