Kolorowanka. Przystanek trzeci: Stambuł

Anka Herbut

Stambuł to skrzyżowanie Azji z Europą, jak przyjęło się formułować tureckie doświadczenia w podróżniczo-turystycznym slangu. Tu ścierają się wpływy wszystkich możliwych systemów politycznych, religii i tradycji

Jeszcze 3 minuty czytania

Charles Pertusier, autor „Atlas des promenades pittoresques dans Constantinopole et sur les rives du Bosphore” z początku XIX wieku, wstrząśnięty pięknem Konstantynopola zaczął się jąkać. Taka romantyczno-egzotyczna wizja Stambułu roztacza się w okolicach francuskiej ulicy Fransız Sokağı. Kiedyś Ulica Francuska była Ulicą Algierską. Dzisiaj działa na zasadzie klubu z selekcją, a na jej końcach stoją ochroniarze i segregują przechodniów na równych i równiejszych. Ci równiejsi będą stąpać w świetle sprowadzonych z Paryża lamp po sprowadzonej z Paryża kostce brukowej. Reszta musi równać do marginesu.

Onur i Hassan, fot. W. Doroszukorient express
Przedmieścia Stambułu przypominają urokiem, stylem i kubaturą centrum Erywania. Najpierw długo długo nic, potem oszczędnie pogrupowane w przestrzeni betonowe klocki, oplecione serpentynami asfaltowych ulic. Metropolia rozciąga się właściwie już od Silivri na zachodzie aż po anatolijską Tuzlę na wschodzie. Jakieś sto kilometrów. Im bliżej marginesów, tym bardziej rozrzedza się krajobraz i tonizuje odśrodkowy miejski wybuch dzielnicy Sultanbeyli czy placu Taksim z odchodzącą od niego Aleją Niepodległości. Po około czterystu ośmiu godzinach podróży z Batumi w końcu docieramy do celu. Rumelihisarüstü. Dzielnica studencka na przedmieściach. Leje. I lać będzie cały czas. To na pewno znak. Albo Stambuł płacze, bo przyjechałyśmy, albo cały Wschód cierpi profilaktycznie, bo za chwilę wyjedziemy.

manekiny na Grand Bazaar, fot. A. HerbutStambuł to skrzyżowanie Azji z Europą, jak przyjęło się formułować tureckie doświadczenia w podróżniczo-turystycznym slangu. Tu ścierają się wpływy wszystkich możliwych systemów politycznych, religii i tradycji. Napływający ze Wschodu Gruzini, Ormianie i Irańczycy mijają na ulicach emigrantów z Bałkanów, spragnionych egzotyki turystów oraz zachodnich inwestorów pakujących grube miliony w piętrowy wyścig hoteli i biurowców. Dzisiejsza Turcja nie jest państwem Turków. Jest synkretyczną mieszanką jej obywateli i mieszkańców. Już u schyłku imperium wschodniobizantyjskiego zamieszkiwali ją Europejczycy, muzułmanie, Arabowie, Turcy, Kurdowie, Grecy, Albańczycy, Ormianie i Gruzini. Oficjalne dokumenty drukowano w języku turko-osmańskim, francuskim, greckim i ormiańskim. Promy odpływały według czasu osmańskiego, pociągi odjeżdżały według czasu europejskiego. Kosmopolityzm i polietniczność. Multi-kulti. Taka Turcja stworzona została przez Mehmeda Zdobywcę w XV wieku. Tego samego, pod którego pomnikiem dziś składają kwiaty konserwatyści z Adalet ve Kalkinma Partisi czyli Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, zapominając o tym, że Mehmed nie zaprojektował Konstantynopola jako miasta muzułmańskiego czy stricte tureckiego, ale jako Miasto Miast i Oko Świata. Dziś na brzegach tego Oka, w zbudowanych nocą, nielegalnych domach gecekondu mieszkają głównie określani mianem „3K” Kurdowie, komuniści i kezyłbasze czy bezkastowi Cyganie. Takie jest Gazi Mahallesi czy Küçük Armutlu. A mieszanka kulturowa tylko z wierzchu ładnie się błyszczy i mieni odcieniami: pod spodem wciąż spotkać można wschodni fundamentalizm, dyskryminację i rysy na mitologii orientalizmu.

błękitny meczet, fot. A. Herbutsorry to touch this,
but it's good

Po obejrzeniu filmu „Crossing the Bridge: the sound of Istan bul” (w Polsce przetłumaczonego jako „Życie jest muzyką”) miałyśmy wizję: Stambuł rozkwitnie dla nas ekstatyczno-orientalnymi dźwiękami fletów ney i darbuki. Niestety, tak się nie stało. Wiedziałyśmy, że Mehmed, u którego pomieszkiwałyśmy, uknuł misterny plan wspólnego wyjścia na koncert, ale nie do końca znałyśmy szczegóły. W najśmielszych snach nie mogłyśmy przewidzieć niespodzianki w postaci show tureckiego Andrzeja „Piaska” Piasecznego, para-Turkana i protoplasty Justina Biebera w jednym. A jednak. Lał deszcz, lecz plac uniwersytecki był pełen. Było zimno, acz radośnie. A pod parasolkami w barwach melancholii ściskały się zakochane pary. Bardzo romantyczny wieczór. Jedyny turecki akcent: dominacja języka tureckiego w komunikacji międzyludzkiej. To, co nas uderzyło to wszechobecne i nieposkromione pragnienie europejskości kamuflujące wrodzony korzeń i pragnienie nieskazitelnie popowej tożsamości zaokrąglonej w zdania typu „łzy moje jak sól słone są, czy nie widzisz jak ja kocham ją heeeeyyyyeeeeaaah?!” oraz daszkiet firmowany przez jedną z międzynarodowych marek tekstylnych. Zaangażowany turecki hiphop i oriental dub w rodzaju muzycznej mikstury grupy Baba Zula nie był nam pisany. Tym razem dostałyśmy towar eksportowy. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Bo oto za chwilę idziemy posłuchać muzyki na żywo: darbuka, akordeon, gitary. Zwariowani turyści zrywają boki na parkiecie. Czuć orient. Należy wiedzieć, że w Turcji jeśli ktoś chce zagaić na dysko-, folko- czy cokolwiek-tece, nie fatyguje aparatu mowy. Podaje telefon komórkowy z napisanym esemesem: Do you want to be my friend tonight? Aby odpowiedzieć należy mieć własny telefon komórkowy: Make art. Not friends.

fot. W. DoroszukNazar boncuğu czyli Oko Proroka to granatowe kółko, w którym rozlewają się trzy mniejsze: białe, błękitne i czarne. Dzięki magicznym właściwościom Oko odbija złe spojrzenia, dlatego należy umieścić je przy drzwiach domu lub nosić zawsze przy sobie. Magia magią, ale dziś granatowe koraliki rządzą się raczej prawami rynku niż duchowości. Są wszędzie: w biżuterii, na breloczkach, widokówkach, kubkach, obrusach, kaloszach i skarpetach. Do kupienia. Właściwie od czasu do czasu nie można oprzeć się wrażeniu, że cały Stambuł zamienił się w sklep. Szczególnie, kiedy z premedytacją idzie się na Grand Bazaar - jeden z największych i najstarszych bazarów na świecie, skrywający pod jednym dachem blisko sześćdziesiąt ulic z czterema tysiącami sklepów. Nie można przejść niezauważenie, nie sposób wyjść po angielsku. Sterty szarawarów, tygielków, lustereczek, herbateczek. Sterty manekinów, rąk manekinów, nóg manekinów, jak również lędźwi manekinów. I rytualny nasz krok w tył i sprzedawcy dwa kroki w przód oraz okrzyk: special discount only for you! Plus na każdym kroku pytania o to czy mamy mężów i czy jesteśmy fotomodelkami. I zły dotyk z okrasą: Sorry to touch this, but it's good.

Zły dotyk, złe spojrzenia to chleb powszedni. A właściwie okruchy, które w Turcji zmiata się często pod dywan. Jeszcze do niedawna obowiązywały przepisy z okresu republiki, na przykład ten, na mocy którego gwałt był przestępstwem dokonanym wcale nie na kobiecie, ale na honorze rodziny męża ofiary. Jeszcze do niedawna nie było też mowy o przemocy seksualnej w małżeństwie i wciąż zdarzały się morderstwa honorowe. Jak to możliwe w XXI wieku? Jak to możliwe, że Mustafa Kemal Atatürk, który rzekomo wywalczył kobietom liczne prawa, twierdził, że najważniejszym ich obowiązkiem jest macierzyństwo? Jak to możliwe, że w świetle tylu praw i pro-kobiecego podejścia Paszy, jeszcze trzydzieści lat temu połowa obywatelek była analfabetkami? Możliwe, jeśli się o tym się nie mówi i jeśli się o tym nawet myśleć nie chce. Możliwe, jeśli obraz Atatürka był, jest i ma być nieskazitelny. Kiedy kilka lat temu pojawił się film pt. Mustafa, w Turcji zawrzało. Sportretowany w filmie wódz pije, pali i swawoli. Pojawiają się głosy, że był biseksualny. Nieprawda!

Postcards from Istanbul 2005 , fot. W. Doroszukpostcards from Istanbul
Orhan Pamuk pięknie przefiltrował Stambuł przez hüzün – melancholię, smutek, tęsknotę za czymś, czego już nie ma. Może rzeczywiście kiedyś błękit nieba nad Stambułem był bardziej błękitny. Ale doświadczać tego rodzaju hüzün łatwiej jest mieszkając w dzielnicach takich jak Levent lub Nişantaşı, których mieszkańcy mogą sobie na kontemplację nieba pozwolić. Na jego obrzeżach, w dzielnicach Kurdów, Cyganów i Mewlewitów częściej nadciągają cumulusy.

Postcards from Istanbul 2005, fot. W. DoroszukW 2005 roku polski artysta sztuk wizualnych Wojtek Doroszuk stworzył projekt zatytułowany Postcards from Istanbul. Przygotował serię pocztówek z najbardziej tendencyjnymi i kiczowatymi fotografiami Haya Sofii czy Błękitnego Meczetu, a na ich rewersie w miejscu opisu użytego zdjęcia zamieścił krótkie notatki dotyczące problemów emigracji, biedy, terroryzmu czy dyskryminacji kobiet w Turcji. Sfabrykowane kartki umieszczał między oryginalnymi widokówkami w sklepach, zwracając w ten sposób uwagę na uwikłanie egzotycznej mekki turystów w system ekonomiczno-polityczny. Stambuł, wystawiany na sprzedaż usypia przecież świadomość jak powielana w nieskończoność mantra i magnetyzuje jak dzieło sztuki, któremu nigdy nie zagląda się pod podszewkę. Działanie Doroszuka było więc aktem artystyczno-terrorystycznym skierowanym przeciwko terroryzmowi romantyczno-orientalnej wizji miasta. Przeciwko Pamukowskiemu hüzün, które nie daje jasnego widzenia świata, raczej zasłania rzeczywistość, ułatwiając życie, jak para, która wylatuje w chłodny dzień z czajnika prosto na szybę... Aha.

Dobry żel na włosach i fryzura pod kontrolą. Mocna perfuma. Dziewczyny z wyraziście wyrazistym makijażem we wszystkich kolorach tęczy – czasem ukrytym pod chustą, czasem wymalowanym po to, by cieszyć ludzkie oko. Jeśli coś wydaje się estetycznie istotne, zostanie podkreślone trzy razy. Dla pewności. Czujemy się wyblakłe. W telewizorze pogodynka mówi, że w Bułgarii pada śnieg. Niedobrze. Z deszczu pod rynnę, ale wyjeżdżamy. Anonimowy taksówkarz jest na tyle miły, że podwozi nas kilkanaście kilometrów dalej i częstuje paluszkami. „Tam” będzie ponoć łatwiej coś złapać. Ale „tam” anonimowy taksówkarz nie chce być już anonimowy, a paluszków jest coraz więcej. Wysiadamy. Zatrzymuje się ciężarówka. Podwozi nas dokładnie w to samo miejsce, z którego zabrał nas taksówkarz. To zasługa oplatających Stambuł magicznie powykręcanych wstążek dwu- trzy- i czteropasmówek, które łączą się ze sobą w najmniej oczekiwanym momencie. Nasza turecka karma zatacza koło. To znak. Semiotyzować wszystko, co tylko się da! Tego nauczył nas Kaukaz. Próbujemy złapać stopa dokądkolwiek. Około północy lituje się nad nami Ali. Kierunek: Bałkany.

Przy pracy nad trzecią częścią Kolorowanki korzystałam ze świetnego reportażu Maxa Cegielskiego „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu” wydanego przez W.A.B w 2009 roku.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.