Zespół Needcompany powstał w 1986 roku z inicjatywy Jana Lauwersa i Grace Ellen Barkey. Od lat rezydują w Brukseli, ale są grupą międzynarodową, podróżują po całym świecie, dając rocznie około 200 przedstawień. Początkowo zespół miał nosić nazwę Love Theatre, ale okazało się, że w Nowym Jorku działał już pod tą nazwą inny teatr. Miłość nie wypadła wprawdzie nigdy poza rdzeń zainteresowań Lauwersa, ale to jej poszerzona definicja – potrzeba uwagi, spotkania i towarzystwa drugiego człowieka – wskazała kierunek dla nazwy grupy. I tak hasło „I need company” przełożyło się na kultową już formułę Needcompany.
Skład grupy wciąż się zmienia: członkowie kompanii są tancerzami, kompozytorami, choreografami, pisarzami i projektantami mody. Czasem matematykami, filozofami lub lekarzami. Sam Lauwers, zanim został reżyserem sensu stricto, zajmował się literaturą, filmem i sztukami wizualnymi. Nikt z nich nie chce budować na scenie rzeczywistości. Wszyscy chcą konstruować światy, które w tej rzeczywistości nie mają prawa zaistnieć: poetyckie poematy sceniczne i pejzaże emocjonalne, w których nie istnieje różnica pomiędzy realnością i fikcją, jawą i snem czy zdarzeniem i marzeniem o zdarzeniu. Wszyscy chcą walczyć o prawo do zabawy i twórczej wolności. Dlatego działanie w Needcompany nie jest już dla nich pracą, ale sposobem życia: sposobem na to, by własny hedonizm twórczy uprzyjemniał życie nie tylko im samym, ale i publiczności. „You've got to fight for your right to party”, mówi zresztą zapytana o przesłanie dla widzów Viviane de Muynck w dokumentalnym filmie „I need (NO) reality” Any Brzezińskiej. Misha Downey dodaje: „just chill out”. Ludzie, wyluzujcie.
1. Dzieciństwo
Lauwers przyznaje, iż w swojej twórczości chce pokazać, że ludzie nie są tacy źli, na jakich wyglądają. Może dlatego wkracza na pole szczerych i instynktownych zachowań, proponując swoim aktorom kondycję gotowego na wszystko, pozbawionego zabezpieczenia logiki i konwenansu dziecka. Sens schodzi tu na drugi plan – liczy się impuls, akcja-reakcja i działanie. Bezpośredniość intencji, intuicja i zabawa. Frazę o tym, że aktorzy Needcompany to „zabawiacze”, którzy przebierają się za króliki, aby sprawić ludziom przyjemność, znają już zresztą wszyscy. W „The Porcelain Project” kostiumy i elementy baśniowo odkształcające ciała aktorów wykonane zostały z kawałków ręcznie wypalanej porcelany (za kostiumy za każdym razem odpowiada Lot Lemm). W „The Deer House” rozbudzały wyobraźnię widzów, sytuując aktorów-postaci gdzieś na granicy człowieka i zwierzęcia.
W pokazywanym na tegorocznym Festiwalu Malta spektaklu „Mush-room” w reżyserii Grace Ellen Barkey aktorzy stali się grzybami. Scenografię budowały grzyby-wycinanki, które po rozłożeniu nabierały objętości i kołysały się w przestrzeni na długich, sterowalnych sznurkach. A ponieważ grzyby mają to do siebie, że rozmnażają się dużo i szybko oraz nie są najwyżej uorganizowanymi istotami w piramidzie stworzenia, doprowadzeni do kondycji dziecka aktorzy mogli pozwolić sobie w tym onirycznym świecie na wszystko. Dlatego sytuacje między nimi są banalnie proste, infantylne, czasem wręcz trywialne czy pozytywnie bezmyślne. Przeczą zasadom napięcia dramaturgicznego, gradacji czy koncentracji emocjonalnej. Grzyby z „Mush-room”, kiedy się znudzą, po prostu wychodzą poza pole gry i stoją, obserwują publiczność lub animują zwisające z sufitu papierowe kapelusze z blaszkami. Usytuowane w polu gry tańczą, biją się, poznają seks i miłość (obnoszą po scenie przeskalowane wycinanki w kształcie spory) oraz walczą między sobą według zasady „wszystkie chwyty dozwolone”. Taka dziecięca energia przenosi się automatycznie na publiczność, której oczekiwania i przyzwyczajenia ulegają re-formacji do poziomu zero: poziomu czystej ciekawości, chłonności i otwartości na generowane na scenie obrazy i dźwięki.
2. Miłość i śmierć
„Najważniejsza jest miłość”. I brak strachu przed pretensjonalnością czy jednoznacznie romantycznym potencjałem wyznania, które Lauwers uparcie pielęgnuje i otwarcie wypowiada. Miłość jest obecna w jego zespole nie tylko na poziomie relacji międzyludzkich („nie mógłbym pracować z kimś, kogo nie lubię”), ale również w warstwie tematycznej, dla której organizującym elementem jest fraza „No beauty for me there where human life is rare” (Nie ma piękna tam, gdzie nie ma ludzkiego życia). Miłość do człowieka z całym jego bagażem wad, zalet i wewnętrzną niekoherencją.
W najnowszym spektaklu „Marketplace 76” miłosna kombinatoryka zalewa cały tytułowy plac, na którym w wyniku wybuchu cysterny zginęły 24 osoby i który staje się teraz placem od-budowy zbiorowej tożsamości i poczucia bezpieczeństwa: jest tu sparaliżowana od pasa w dół żona rzeźnika, która popycha męża w ramiona innej; jest żona hydraulika, która po stracie męża chce po prostu aktywnie przyczynić się do wzrostu miłosnej ekonomii miasteczka; jest i Tracy, której syn wyskoczył przez okno. Tak, miłość jest wszędzie, ale osiągalna bywa tylko w pewnym wymiarze i nie zawsze w upragnionym stylu. Stąd świętą trójcę teatru Lauwersa tworzy powiązanie miłości i seksualności, przemoc oraz śmierć, które realizują właściwie nieskończoną pulę namiętności i afektów, sterujących ludzkimi działaniami aż do ostatecznego rozwiązania. Dzień dobry, wszyscy umrzemy.
3. Eksperyment
NEEDCOMPANY NA MALCIE
Na tegorocznej Malcie Needcompany zaprezentowała dwa spektakle: „Mush-room” oraz „Marketplace 76”. Pokazano również film dokumentalny o grupie, „I Want (No) Reality” Any Brzezińskiej.
W artystycznej systematyce Lauwersa artysta jest kimś w rodzaju reportera wojennego. Kimś, kto nie ingeruje w oglądany obraz, opracowywany temat czy wykorzystywaną historię, ale je przetwarza i wskazuje na tkwiące w nich napięcia i sensy. Pole sztuki nie wytwarza bowiem narzędzi i nie ma wrodzonych ambicji zmiany świata – leży daleko poza polem polityki i obydwie sfery nie powinny się ze sobą łączyć: „Polityka to polityka, a sztuka to sztuka. Sztuka zaczyna się tam, gdzie kończą się filozofia i psychologia. Sztuka rodzi się z histerii”. Przykład? Punktem zapalnym dla spektaklu „Deer House” była wiadomość o śmierci reportera wojennego i brata jednej z aktorek Needcomopany, Tijen Lawson. Produkcję „Pokój Izabeli” Lauwers otwiera ubrany w drogi biały garnitur i dzieli się z publicznością informacją o śmierci ojca. Wykorzystuje ból, którego doświadczał, kiedy się o niej dowiedział, podobnie jak Tijen Lawson rozbudzała własny ból w „Deer House”, zanim jeszcze ze względu na jego ciężar zdecydowała się wycofać ze spektaklu. Mechanizm eksperymentowania na własnym życiorysie i emocjonalności, obok totalnej wolności twórczej, to właściwie jedyna reguła, jaką można wskazać w twórczości Needcompany. Bo jedyną zasadą jest brak zasad. Metoda prób i błędów zmieszana z przyjemnością poszukiwania. Bywa zresztą, że w myśl tych antyzasad Needcompany pokazuje spektakle w formie work in progress lub organizuje warsztatowe i performatywne pokazy, określane przez nich jako Needlapb (połączenie angielskich słów lap – kryjówka i lab – badanie) i skupione na procesie twórczym. Paradoksalnie jednak nie ma w Needcompany miejsca na nieprzemyślane improwizacje i możliwości dowolnego ingerowania w tkankę skonstruowanych już spektakli. To, co wydaje się pomyłką, chwilowym rozluźnieniem czy odejściem od pierwotnego scenariusza, jest zawsze skrupulatnie zaplanowane i zaprojektowane na osiągnięcie bardzo konkretnej reakcji widowni.
4. Instrukcja obsługi
„Oczywiście, że tego nie rozumiesz. Jesteś lekarzem. Według ciebie człowiek umiera tylko raz. Ja jestem aktorem. Oszustem. Umieram tysiące razy. Każdego wieczoru umieram i nie umieram. Na tym polega moje życie. Nie możesz tego zrozumieć.” (Jan Lauwers, „The Art of Entertainment”)