O Needcompany
na dwa głosy

Katarzyna Tórz/Ana Brzezińska

„I need company” – pomyślał przed ponad dwudziestu laty flamandzki artysta Jan Lauwers i wypełnił ten brak ludźmi, z którymi tworzy do dziś. W kwietniu 2009 roku Needcompany po raz pierwszy wystąpiło w Polsce

Jeszcze 3 minuty czytania

Needcompany to jeden z najbardziej zjawiskowych i poszukujących zespołów teatralnych w Europie; w każdym projekcie na nowo definiuje granice dyscyplin, teatralności i języka, jakim można najpełniej mówić o świecie.


Needcompany powstało w 1986 roku jako niezależna grupa teatralna, która od początku swojego istnienia pracuje w środowisku międzynarodowym, wielojęzykowymi i multidyscyplinarnym. Artyści tworzą spektakle oparte na języku i tańcu. Jan Lauwers – założyciel i dyrektor artystyczny NC – zawsze deklarował przynależność do kilku dyscyplin i choć najbardziej kojarzony jest ze swoją pracą teatralną, bywa także artystą sztuk wizualnych i pisarzem. Oprócz spektakli NC wyprodukowało także wiele projektów wideo oraz film pełnometrażowy. Natomiast Grace Ellen Barkey – zaangażowana w NC od początku jego istnienia – tworzy pod jego skrzydłami własne produkcje na styku teatru, tańca, performansu.

21 i 22 kwietnia 2009 Needcompany po raz pierwszy wystąpiło w Polsce, na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. 27 i 29 czerwca podczas Malta Festival w Poznaniu Needcompany prezentuje trylogię „Sad Face/Happy Face”.


1.

KATARZYNA TÓRZ
(L)śniący

W trakcie Krakowskich Reminiscencji Teatralnych flamandzkie Needcompany pokazało się polskim widzom w trzech odsłonach. Różne skale dzieła i ludzkie konfiguracje stworzyły obraz uwodzący różnorodnością i wdziękiem.

Jan Lauwers & Needcompany:
„Pokój Izabelli”
(„Isabela’s room”),
fot. Eveline Vanassche
„Pokój Izabelli” (pierwsza cześć tryptyku „Sad Face/Happy Face”) to skomplikowana feeria dźwięków, barw i odcieni, jakie mogą wydarzyć się na scenie w ciągu kilkudziesięciu minut. Historia zakorzeniona w biografii Jana Lauwersa (demiurga Needcompany) – krystalizuje się w scenicznej partyturze: tańcu, songach, aktorskich setach i niezwykłej obecności prawdziwych przedmiotów tworzących scenografię wymyślonego świata. W niemych muzealnych eksponatach należących niegdyś do ojca J.L. zaklęte są historie i dramaty kultury, obyczaju i przekonań. Te martwe przedmioty stają się obiektem afirmacji, manipulacji – fetyszem o sile sprawczej, wyzwalającym pamięć i rodzącym niezrozumienie dla aktualnej sytuacji egzystencjalnej, obciążonej tradycją, przeszłością, która choć pozornie uśpiona i zaklęta w muzealnym klaserze, budzić może realny ból i tęsknotę.

Rygor teatru zostaje obalony. Następuje rozbicie ciężaru sceny, w relacje pomiędzy nie-bohaterami wkrada się prywatność, niedbałe gesty, tak jakby nie liczyły się wyuczone role i zaprogramowane emocje. Gra toczy się na granicy nonszalancji i bezkrytycznego osobistego zaangażowania. Drobne słowo, żart, detal koloru, mała mrugająca lampka są tak samo ważne jak centralna narracja.

Needcompany / MaisonDahlBonnema:
„Ballada o Ricky i Ronnym”

(„The Ballad of Ricky and Ronny – a pop opera”),
fot. Maarten Vanden Abeele
Artyści są jak ludzie w międzyprzestrzeni, na eksterytoriach, w buforze podlegającym specjalnym antygrawitacyjnym prawom. Uwodzą siebie samych oraz publiczność radością i witalnością, która niemal w tej samej chwili przybiera postać zdystansowanej ironii, by znaleźć swój finał w czarnym smutku. Każda kolejna sceniczna czynność staje się bezkarnym podążaniem za fantasmagoryczną myślą, marzeniem, którego punkt zaczepienia znajduje się „Tu”, ale gest daleko wykracza poza przestrzeń konkretu. Wytworzona teatralnymi środkami utopia wydaje się wyrwana z czasoprzestrzeni, a jednocześnie wchłania realne istnienia aktorów i widzów, którzy wspólnie celebrują tę imaginacyjną, nie do końca legalną wyprawę.

Silnym komponentem świata NC jest estetyka. Widać to zarówno w rozbudowanych formach jak tryptyk „Sad Face/Happy Face”, jak iw mniejszych projektach teatralnych (dwuosobowa popballadao Ricky i Ronnym), czy filmowych (pełnometrażowy Goldfish Game). Jest to żywioł gorący, płynny i bardzo efektowny, poddany jednak chłodnej dyscyplinie, ugruntowanej intelektualnie dramaturgii, która umiejętnie i punktowo uwypukla konkretne znaki. Ten świat i bycie w nim zostają silnie umuzycznione. Sfera audio to zarównomelodyjne songi, recytacje i zabawy głosem, oraz niepokojący ambient. Ciągłe trzaski, pauzy i skrecze tworzą mroczną fonosferę, napiętą, wrażliwą membranę życia, na której znajdują się newralgiczne punkty zu-życia i przesilenia. To one szczególnie interesują artystów z NC. Do ich poznania używają różnych narzędzi – hiperbolizacji, prowokacji, testów serio, parafraz, żartów. Uzyskane w ten sposób sceniczne przesilenie pozwala świadomie i na nowo odważnie budować strukturę spektaklu. Jego przestrzeń i wpisane w nią wzruszenie są przecież także elementem najczarniejszej story. Ta opowieść musi trwać i ciągle na nowo się rodzić, bo jak śpiewają aktorzy: „We are the people who never stop”.


2.

ANA BRZEZIŃSKA
Thank you for needing.
(Bardzo) osobisty komentarz do spotkania z Janem Lauwersem i Needcompany

Pierwsza wizyta

Gdy cztery lata temu, za radą jednego z przyjaciół, po raz pierwszy zobaczyłam pracę Jana Lauwersa i jego zespołu, pomyślałam, że to, co widzę, musi być szczęśliwym rezultatem swobodnej improwizacji, obiecującym owocem pierwszych prób. Prezentowany wówczas warsztat był etapem pracy nad drugą częścią trylogii „The Lobster Shop”. Pokaz odbył się podczas 59. edycji Festiwalu w Awinionie, na otwartym dziedzińcu klasztoru Celestynów. Premierę zapowiedziano nakolejnyrok.
Zapamiętałam moment, gdy zespół przygotował dla publiczności kilkaset kolorowych drinków. Stojące na scenie jasne blaty wypełniały równe rzędy lśniących, błękitnych i czerwonych kieliszków; po kilku latach przewrotna pamięć dodaje im małe parasolki i oliwki. Gdy odbierałam swojego drinka od jednego z aktorów, przemknęło mi przez głowę: umieją zdobyć sympatię widza gestem, który w Polsce spotkałby się z dużym uznaniem. Czemu nikt nie wpadł na to wcześniej?

Serdeczność

Wbrew narzucającym się pozorom chodziło o coś więcej niż alkohol. Postawa Needcompany wobec widza zaczyna się tam, dokąd większość teatrów europejskich nawet się nie zbliża, a z którą tak zwany teatr niemiecki skutecznie walczył przez dwie ostatnie dekady. Przygnębiające rezultaty tej walki widać w Polsce do dziś.
Rok później w Awinionie odbyła się premiera „The Lobster Shop”. Z głębokim poczuciem profesjonalizmu zasiadłam na plastikowym krzesełku wypełnionej po brzegi widowni. W zasadzie byłam przygotowana. Po kilkunastu minutach stało się jasne, że moja wcześniejsza wiara w rezultat swobodnej improwizacji to akademicka mrzonka.

Needcompany / MaisonDahlBonnema:
„Ballada o Ricky i Ronnym”

(„The Ballad of Ricky and Ronny –
a pop opera”), fot. Maarten Vanden Abeele
Śmiejąc się i płacząc na zmianę, zorientowałam się, że zespół ujął mnie całkowicie, posługując się środkami, z którymi dotychczas nie miewałam styczności. Mówiąc najprościej: tańczyli, śpiewali i byli olśniewający. Wyciągali do nas ręce. Zachwycona widownia nie chciała ich puścić. Dante i Wergiliusz, pomyślałam znacznie później. A podczas spektaklu, po raz pierwszy, po kilkuset obejrzanych w życiu przedstawieniach, czułam się zarazem szczęśliwa, widząc wspaniały, żywy teatr, i nieszczęśliwa, wiedząc, że nie należy on do mnie. Dumnego widza Lupy, Grzegorzewskiego, Warlikowskiego, Jarzyny sparaliżowało obce dotychczas uczucie.

Kilka lat później jeden z tancerzy powiedział mi, że był to najgorszy przebieg, jaki pamięta. Zrozumiała reakcja, jeśli wziąć pod uwagę niedogodności, z jakimi zespół wówczas się zmagał. Deszcz, finał Pucharu Europy, huczne święto narodowe. Niełatwo było im grać: spektakle odwoływano, przerywano. Odpowiedziałam mu wtedy, że nadal pamiętam moment, w którym wyszli na scenę – po chwili zaczął padać deszcz. Jan Lauwers chciał przerwać spektakl, lecz widownia nie pozwoliła mu na to: „To przecież Awinion! Dacie radę!” – krzyczano, a ja zastanawiałam się, jak o tym opowiem w domu i czy ktokolwiek w ogóle mi uwierzy.

Rozłąka

Gdy spektakl dobiegł końca, radość i słabo skrywany smutek walczyły ze sobą w sposób urągający wszelkiemu profesjonalizmowi. Radość wynikała z odkrycia artystycznego środowiska, które odpowiedziało na wszystkie moje potrzeby i oczekiwania JAKO widza. Smutek pojawił się wkrótce potem, wraz z palącym pragnieniem współudziału, które z oczywistych przyczyn było niemożliwe.

To doświadczenie zmieniło moje myślenie o teatrze. Eo ipso o sztuce. Opanowało mnie poczucie straty i obawa, że jeśli radością nie można się z kimś podzielić, to traci onaznaczenie. A więc, mimo że nie jestem krytykiem ani dziennikarzem, postanowiłam napisać o tym, co widziałam. Pierwszy tekst o Lauwersie powstał szybko i z pasją, zaś wywiad z reżyserem skończył się równie gwałtownie, jak do niego doszło. Na dalszą część jeszcze przyjdzie pora. Później nadeszły pełne entuzjazmu rozmowy z tymi, którzy też TAM byli. I próby opisania TEGO tym, którzy nie widzieli. Wreszcie ktoś wpadł na pomysł, żeby zaprosić Lauwersa do Polski.

Zapraszamy do nas

Po prawie pięciu latach smutek znikł. Z poczuciem historycznego niemal wzruszenia patrzyłam na zespół, który – dziś wiem to na pewno – zmienia kształt współczesnego teatru. Obserwowałam, jak moi przyjaciele na widowni śmieją się i kiwają z uznaniem głowami. I spoglądałam, jak zmęczony zespół z radością obserwuje kolejne wstające sylwetki na niewielkiej widowni w Nowej Hucie.

Jan Lauwers & Needcompany:
„Pokój Izabelli” („Isabela's room”)
,
fot. Eveline Vanassche
W Polsce zmiana, jaką niesie – między innymi – Needcompany, nadchodzi nieco później, może trochę wolniej, trochę ostrożniej. Choć ludzie (znów) porozumiewawczo wypowiadają dziś słowa: taniec, performans, radość, życie, literatura. Środowisko flamandzkie (stosuję to określenie w sposób absolutnie umowny, wręcz idiomatyczny), z Janem Lauwersem na czele, ożywia scenę europejską i przywraca wiarę w to, co jest naturalną siłą teatru i przyczyną jego trwałości. Proponuje też inne mity twórczości: zespołu jako siły sprawczej w miejsce reżysera-Pantokratora, wolności wyboru w miejsce poczucia misji, radości zamiast poświęcenia, sprawności i zrozumienia, a nie psychologicznej katorgi aktora. Needcompany daje świadectwo, że kreacja ma sens w rzeczywistości wykluczającej sztukę z codziennego życia. Dowodzi jej potęgi w realiach stworzonych przez – jak określa to Imre Kertész– „człowieka funkcjonalnego”.

Jan Lauwers tworzy teatr, który sprawia, że ludzie czują się lepsi, że wierzą w czas, który im pozostał, że widzą skończoność swego życia jako walor, a przeszkody, związane z ciemnym i nieciągłym charakterem naszych czasów, traktują jako bodźce sprawiające, że znów doceniamy to, co dał nam los. Może stąd chęć nazwania tego zjawiska spojrzeniem flamandzkim. Tradycja kulturowa, w którą, chcąc nie chcąc, wpisuje się teatr Jana Lauwersa, jasno wyznacza miejsce człowieka na ziemi. Jest to tradycja obca naszym obyczajom, ukształtowanym w cieniu legendy nieśmiertelności, eksploracji powołania, dialogu z Bogiem, walki dobra ze złem, podziału na nasze i obce. Obyczajom, które wspaniałe w założeniach, w praktyce tak często owocują wszystkim, tylko nie wiarą w człowieka, w jego istotność tu i teraz, w jego zakorzenienie społeczne. Odrzucają przyjęcie go jako fenomenu ze wszystkimi słabościami i ogromną siłą, jaką gwarantuje mu ograniczoność jego życia.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).