NOC NA ZIEMI: Chaos i afrobeat w Lagos
fot. satanoid / Flickr CC

NOC NA ZIEMI:
Chaos i afrobeat w Lagos

Rozmowa z Radek Dutkowski

Lagos, największe miasto Nigerii, to stolica kultu Fela Kutiego. W dzień tętni afrobeatem, popem i juju, ale prawdziwa balanga zaczyna się tu nocą

Jeszcze 2 minuty czytania

ANITA ZUCHORA: Pierwsze wrażenia po przyjeździe do Nigerii?
RADEK DUTKOWSKI: Trudno to do czegokolwiek porównać. Jeśli ktoś był w zachodniej Afryce, to wie, że to jest dopiero prawdziwa Afryka, z całym jej bagażem. Natychmiast rzucają się w oczy ogromne przepaści – ludzie ekstremalnie bogaci, tak bardzo, że nie wiem, czy można znaleźć ich odpowiednik w Europie, a z drugiej strony – ekstremalna bieda. Ludzie mieszkający na ulicy, bez kończyn, cierpiący na choroby tropikalne. Umierający na ulicy. Na poboczach dróg można zobaczyć trupy, których nikt nie sprząta.

Lagos to miasto na wyspach.
Lagos jest laguną. Składa się z kilku mniejszych wysepek. Najważniejsze to Mainland, gdzie mieszkałem w dzielnicy Ikeja, i Victoria Island. Mainland to miliony linii elektrycznych, które biegną nie wiadomo dokąd i wybijająca kanalizacja. W kraju, w którym połowa roku jest deszczowa, a druga sucha, daje to ciekawe efekty. Gdy pada, to non-stop i wszystko spływa błotem. Victoria Island to rezydencje bogaczy i wysokie mury. Są też wieżowce – wprawdzie niektóre się rozpadają, ale są i ekskluzywne hotele. To dzielnica nigeryjskiej elity oraz ekspatów.

Radek Dutkowski

Kiedyś muzyk (m.in. trąbka) i organizator życia kulturalnego i niekulturalnego stolicy, dziś bardziej meloman i kolekcjoner płyt. W Lagos spędził dwa lata, obecnie mieszka w Bahrajnie.

Nie wszystkich – ty zamieszkałeś w Ikeja.
Ikeja to prawdziwa tkanka Lagos.

Wychodziłeś na ulicę i...
Od razu zderzenie z tętniącym życiem, miastem. I tak jest przez 24 godziny. Wszędzie totalny tłok. Korki. Ludzie słuchają muzyki z telefonów komórkowych albo w grupie wokół jakiegoś jamnika rozkręconego na full.

Jak wyglądają Nigeryjczycy?
Bardzo lubią glam. Wygląd jest bardzo ważny. Perfumy i droga biżuteria mają znaczenie, tak samo jak super samochody. To bardzo przypomina amerykański styl gangsta. Ale lubią też elegancję. Także w wydaniu tradycyjnym. Wszyscy robią wrażenie. Szczególnie jak tańczą, śpiewają, a wszędzie przecież gra muzyka. Jak wsiadasz do taksówki, to kierowca śpiewa. Na ulicy mijasz ludzi, którzy sobie podśpiewują.


Najciekawiej jest pewnie wieczorami?

Nocne życie klubowe ma swoje podziały i zasady. Kluby w Lagos są różnorodne i każdy ma inną publiczność. Starsze pokolenia Nigeryjczyków organizują duże bankiety na kilkaset osób. Wynajmują na przykład Country Club, zapraszają artystę takiego jak King Sunny Ade, który jest największym przedstawicielem nurtu muzyki juju. To jest typowo zachodnio-afrykańska muzyka – synkretyzm wielu gatunków, w którym śpiewa się dużo o bogu. Na koncercie jest prawie jak na cygańskim czy bałkańskim weselu. Muzyk gra i kiedy zaczyna śpiewać, za każde słowo dostaje banknot, np. 500 naira. Weszliśmy kiedyś z kolegami na taką imprezę. Zwabiły nas z ulicy dźwięki koncertu. Bawiliśmy się doskonale – tańczyliśmy z muzykami na scenie. Byliśmy dla nich kompletnie egzotycznym elementem: trzech lekko pijanych białych, bawiących się na scenie. Też dawaliśmy banknoty. Takie koncerty i imprezy to najbardziej tradycyjna forma rozrywki w Nigerii.

A młodsi?
Większość słucha po prostu nigeryjskiego popu. W klubach dla młodszych gra głównie zachodnio-afrykańska muzyka. Jest do pewnego stopnia kalką tego, co się dzieje we współczesnej muzyce rozrywkowej na świecie, ale reinterpretowaną. Ta muzyka jest zawsze trochę inna od amerykańskiego czy europejskiego popu. Można w niej usłyszeć ragga, reagge, dancehall z elementami afrobeatu, szczególnie w warstwie perkusyjnej. Nigeryjscy artyści popowi najczęściej stylizują się na raperów amerykańskich – noszą łańcuchy, ciemne okulary.

Noc na ziemi

W Polsce trwa właśnie debata publiczna, w której ścierają się dwie wizje miasta nocą – czy centrum powinno mieć wyjątkowy status jako publiczna przestrzeń barów, nocnych imprez i klubokawiarni, czy też powinno być zwyczajną przestrzenią mieszkalną, objętą nakazem ciszy nocnej? W wakacyjnym cyklu dwutygodnik.com pokażemy, jak ten konflikt interesów wygląda w innych miastach, opowiemy, jak bawią się miasta na świecie.
W poprzednich numerach opublikowaliśmy tekst Huberta Klimko-Dobrzanieckiego o Reykjaviku nocą oraz wywiad z Janete Catarino o Salvadorze.

To są miejsca dostępne dla wszystkich?
Kluby z maistreamową muzyką są dosyć drogie. Przychodzą tam młodzi, bogaci Nigeryjczycy. Jak chcesz usiąść przy stoliku VIP, to musisz kupić flaszkę, która na nim stoi – to jest cena stolika. Co ciekawe, nigdy nie wiadomo, gdzie są te kluby, bo nie mają szyldów. Są zamknięte, za bramami. Widzisz tylko zbierających się ludzi i to jest znak, że w głębi coś się dzieje. Przy drzwiach stoją ochroniarze. Pilnują, żebyś nie wniósł pistoletu i nie zastrzelił wszystkich na miejscu. Wymagany jest odpowiedni strój. W klapkach czy krótkich spodenkach nie wejdziesz. Nawet jeżeli masz kieszenie wypchane pieniędzmi. W takich klubach można usłyszeć najpopularniejszych nigeryjskich wykonawców popowych – D’Banja, 2Face’a czy P-Square. To bardzo taneczna muzyka i dokładnie taką muzykę puszcza nigeryjskie MTV.

Ale najważniejszą muzyką pozostaje afrobeat?
To jest ten trzeci nurt, obok juju i popu. Dla Lagos najważniejszy, najbardziej egalitarny. Afrobeat, związany z kultem Fela Kutiego, jest muzyką ulicy, ludzi biednych, nizin społecznych. Jest w Lagos stacja radiowa, której można słuchać także w internecie Wazobia.fm, gdzie gra się tylko muzykę opartą na afrobeacie, nigeryjskim funku, starej muzyce z lat 70. Prezenterzy mówią w tym radio pidginem, więc są blisko ulicy.

Pidgin?
Pidgin English to nigeryjska odmiana angielskiego, którego używa ulica. Oprócz podobnych słów niewiele ma wspólnego z tradycyjnym angielskim. Na przykład po angielsku powiesz „How are you?”, a w Pidgin brzmi to: „How far?” Tych samych słów używa się w zupełnie w innym znaczeniu.

 

Serce afrobeatu jak mówiłeś bije w Ikeja.
Wszystko kręci się wokół klubu The Shrine w dzielnicy Ikeja. Stworzył go Fela Kuti. Dzisiaj to już nie jest oryginalny budynek, bo klub jakiś czas temu spłonął, ale syn Kutiego, Femi Kuti, go odbudował. Fela Kuti właściwie się z tego miejsca nie ruszał. Oprócz podróży do Ameryki pod kobiec lat 60., kiedy pod wpływem ruchu Czarnych Panter stał się działaczem politycznym i stworzył afrobeat – muzykę zaangażowana politycznie. W Shrine gra się tylko afrobeat. Występują duże zespoły z solidną ilością instrumentów dętych. I oczywiście politycznym przekazem, który jest charakterystyczny dla tej muzyki. Fela Kutiemu regularnie się za to obrywało. Afrobeat to totalnie antyestablishmentowa muzyka. Muzycy śpiewają o korupcji, przemocy policji i o tym, że kilku gości kradnie wszystkie dobra Nigerii, a cała reszta żyje w biedzie. Negują każdą władzę, która istnieje w Nigerii. Polityczny ruch afrobeatowy przetrwał do dzisiaj. Ciekawe, że silna scena związana z afrobeatem istnieje też w Niemczech. Tony Allen, perkusista Fela Kutiego, nagrywa regularnie do dzisiaj. Niedawno nagrał płytę z Jimim Tenorem. Grają obaj synowie Fela Kutiego, Femi, o którym już wspominałem, i Seun Kuti.

Jak wygląda The Shrine?
Jak wielka stodoła. Z ogromną sceną. To miejsce to państwo w państwie – policja tam nie zagląda. Kiedyś podobno usiłowała wprowadzić porządki, ale to się nie udało i odpuścili. W Shrine wszyscy siedzą, palą jointy, wokoło poustawiane są ołtarzyki Fela Kutiego. Ciekawie jest, kiedy nikt nie gra: wszyscy siedzą w ciszy, piją super tanie drinki, marihuana za pół darmo, klimat trochę surrealistyczny. Przesiadywaliśmy tam godzinami. Ludzie siedzą także wokół klubu. Palą ogniska, wszyscy są najarani trawą i wygladają jak szamani wodu. Podchodzi ktoś do ciebie i przedstawia się: „Hello, I Am Mr Devil...”.


Poczucie zagrożenia?

Znajdowaliśmy się w komfortowej sytuacji, bo mieliśmy świetnego przewodnika. Dawny gliniarz, który znał wszystkich: i policjantów, i ludzi z klubów. Mogliśmy się z nim czuć bezpieczni. Jak mówił: „Ja bym na twoim miejscu sam tam nie poszedł”, to wiedzieliśmy, że lepiej go posłuchać. W Lagos ludzie noszą przy sobie pistolety. Napady z bronią w ręku są na porządku dziennym. Szczególnie w nocy i w złej dzielnicy. Nasz przewodnik zabrał nas kiedyś do mniejszego klubu, gdzie bawią się biedni. Zazwyczaj to po prostu budy zbite z desek. W środku prosty bar i muzyka – zawsze przesterowana, zawsze za głośna. W zasadzie wszystko wydaje się trochę przegięte, przesadzone, ostentacyjne. Jak ktoś słucha muzyki, to tylko na cały regulator. W tym klubie, który był właśnie taką budą, wszystko wyglądało jak w klubie go-go. Na każdym stoliku tańczyła dziewczyna. Ale nie było w tym prostytucji, one tak miały zachęcać do tańca i zabawy. Sam bym tam nie poszedł, nawet bym nie trafił. I może lepiej – tego wieczoru, kiedy siedzieliśmy w klubie, tuż obok właśnie trwała strzelanina. Na szczęście byliśmy już nieco znieczuleni, więc nie bardzo wiedzieliśmy, co się dzieje. To kwintesensja balangi w Lagos.