...co to jest róża?
Łukasz Korolkiewicz (fragment obrazu) / artportion.com

...co to jest róża?

Adam Wiedemann

W wierszach Brewińskiego najistotniejsza zdaje się sytuacja powrotu, zarówno w wymiarze anegdotycznym (powrót z imprezy do domu), jak i – przede wszystkim – artystycznym

Jeszcze 1 minuta czytania

Róż poetyckich mamy wiele i któż by je zliczył. Teraz doszła nam nowa, jest to róża Brewińskiego, wszechobecna i jakże zaskakująca na tle wszystkich innych słów, jakich Brewiński używa. Róża pożyczona bez wątpienia od wczesnego Rymkiewicza, może wręcz ukradziona mu, wraz z nieco okulałym trzynastozgłoskowcem, umieszczana w „dzisiejszych”, niezbyt korzystnych kontekstach, niemniej nieskazitelna, nie do naruszenia. Ani zielona, ani też gumowa, po prostu róża. Brewiński jest estetą specyficznym; bliski poetyce fragmentu i „pięknej ruiny”, tworzy wspaniale brzmiące frazy z użyciem języka młodzieżowego, błyskawicznie murszejącego na naszych oczach i w naszych ustach. Nie jest to język dresiarski, raczej studenciarski, złożony ze słów biednych, tymczasowych i wybełkotanych, kołaczących się po głowie po zakończeniu imprezy, który to moment zakończenia szczególnie bodaj Brewińskiego interesuje. Panuje w jego wierszach nastrój jak z płócien Korolkiewcza, który w latach 70. z upodobaniem utrwalał te chwile, gdy wszyscy są już wymęczeni i bladzi, a pierwsza zapowiedź świtu tylko tę bladość podkreśla. Ów tytułowy clubbing nie ma już w sobie tej werwy zdrowego egocentryzmu, który parę lat temu budził wielki entuzjazm Agaty Araszkiewicz. „Uważam, że kultura egoistów mogłaby dać coś Polsce jako formacji kulturowej ufundowanej na materialnym wyrzeczeniu, bólu i etosie narodowym. W miastach powstają coraz to nowe lokale – «miejsca», kluby, galerie, knajpy, w których krzyżują się tłumy wystrojonej, bogatej, dekadenckiej młodzieży w różnym wieku. Kultywują oni rodzaj niemego spotkania, zagłuszanego dzikimi dźwiękami muzyki i przypieczętowanego frenetycznym tańcem w zespoleniu międzycielesnym” – pisała Araszkiewicz, skupiając się zwłaszcza na figurze „nowej dziewczyny”, jednocześnie wszechmocnej i bezbronnej, powracającej z klubu „w japonkach, z torebeczką” tymi samymi ulicami, po których niegdyś biegały pod gradem kul dzielne łączniczki. Taka dziewczyna – żywy symbol „zdrowienia” naszej owrzodziałej kultury – u Brewińskiego znów jest osobą po prostu zagubioną, pozbawioną jakiegokolwiek kulturowego backgroundu, na swój sposób zdziczałą (bo już nawet wyrzeczenie, ból i etos narodowy nie są jej w stanie przyjść z pomocą).

Kamil Brewiński, „Clubbing”. Rozdzielczość Chleba, Kraków, 
52 strony, w internecie od czerwca 2013 
Tak oto stroniąca od wszelkiego politykowania poezja Brewińskiego okazuje się mimo wszystko poezją polityczną, stawiającą pytanie o charakter i nośność propozycji intelektualnych pojawiających się (choćby i w wersji pop) „u kresu ponowoczesności”. W jego wierszach najistotniejsza zdaje się sytuacja powrotu, zarówno w wymiarze anegdotycznym (powrót z imprezy do domu, gdzie czai się „zwykłe życie”), jak i – przede wszystkim – artystycznym. Brewiński sugeruje, że tym, co nas czeka (a raczej: czego nieustannie doznajemy), jest powrót do kulturowych rudymentów, bez których – no, niestety – grozi nam wyłącznie rozpad i nieciekawość, nie jesteśmy już bowiem w stanie ani prawdziwie się buntować, ani tworzyć od zera. Stąd jego postrymkiewiczowski klasycyzm (w którym słyszymy wszak a to trochę z Foksa, a to trochę z Dycia, i są to bardzo miłe pogłosy), stąd refreniczność fraz, błądzących jak gdyby w poszukiwaniu swojego idealnego dopełnienia, stąd w końcu też i róża, „najczystsza tożsamość”, samotnie stanowiąca przeciwwagę dla wszystkich innych rekwizytów, symboli mentalnego zdziadzienia współczesnej nam młodości.

Określiłem wers Brewińskiego jako „kulejący”, on oczywiście kuleje ze świadomością swojej kulawości i robi to z reguły nader sprawnie, ale ciekawsza jest sprawa ostatecznego potknięcia. Otóż większość tych wierszy kończy się dość nieoczekiwanie, gdy równy dotychczas, hipnotyzujący rytm trzynastozgłoskowca ulega nagłemu załamaniu, poeta traci rozpęd, wpada do rowu i jakby w tym rowie zasypia, nie próbując już nawet ciągnąć tego dalej. Jest to ciekawy przykład twórcy ulegającego bezwładności wiersza; to nie Brewiński pisze wierszem, lecz wiersz Brewińskim, w paru miejscach rezultaty są oszałamiające i dobrze jest wiedzieć, że nie stoi za tym żadne wyrachowanie, tak się po prostu stało, tak się staje, taki czy inny dystych staje naprzeciw rzeczywistości i odważnie stawia jej czoło, acz nie jest to proces nieskończony, raczej pojedynek, którego rezultat wszyscy znamy, a i tak oglądamy go z zapartym tchem. I tak jest dobrze, nie może być tak, żeby na tym świecie zwyciężyła poezja czysta, ten ogród różany by nas przecież zadusił.