wiersze

Adam Wiedemann

Z banku do banku

1.

Z banku do banku, bank przejmuje bank
i siedząc w swoim banku jestem w innym banku
który mi też udziela stosownych pouczeń,
gdyż jestem bankiem, który utrzymuje bank

na poziomie tak niskim, że nie mam gdzie usiąść,
gdyż właśnie weszła pani i wwiozła balkonik,
z którego widok rozciąga się na całe miasto,

tymczasem ciągle nie wiem, co mi grozi
i dokąd można uciec, chciałbym uciec
powoli i z godnością, ale całkowicie

nie da się wyprowadzić wszystkich swoich wkładów,
niektóre gdzieś uciekły i dalej się mnożą
na niekorzyść potrzasku, w jakim się znalazłem
i podrzucam się w ręku niczym marny grosz.

2.

Z banku do banku chodzi wdowi grosz
i nikt go nie chce podjąć ani wyjąć.

Nie tym tonem, kochani, dajcie mi dwa złote,
gdyż nie stać mnie na pierścień ani na kolczyki.

Również moja sąsiadka handlowała złotem,
można go poszukiwać w wodzie albo w ziemi.

Przyjdzie czas, że będziemy oddychali złotem,
a sami też będziemy jakby wyzłoceni.

Chodź tu do mnie, grosiku, poznaj rękę pana.
Fortuna wciąż się liczy, jeszcze niewydana.

3.

Dzyń dzyń, dzwoneczku, jaki piękny dzień,
zaraz spadnie na miasto deszcz miedzianych monet,
ciągle mamy te swoje banknoty z królami,
a królowie bogaci, spokrewnieni z nami

za pośrednictwem królowych. Gdzie dawna
Gospodyni? Kto nam upiecze placek?
Czyją szyję ozdobi ten naszyjnik z monet,
co nie będą przelane, ani też zgubione?

Dzyń dzyń, dzwoneczku, chodźmy na zielony most,
z którego widać i tory, i rzekę.
Nie codziennie się trafia taki złoty gość,
ja wam to wszystko spłacę, ja wam go upiekę.

Warszawa, 18.6.13

1597

Munch

Brahmsa nie kojarzymy z trąbką. Co wygląda jak
„Krzyk”? Czyżby Bostridge przy branches du matin?

Wszystko trwa tylko przez weekend i rozbija się
o to, co wypada. Może by dać już temu spokój,

uspokoić się, rozbić namiot pośrodku galarety
z nóżek i niech to ona drży? Poprzestać na paru

słowach dziennie, pochwalić śnieg, póki jeszcze
leży? Nie znamy filozofa, który by zaczął wszystko

od nowa, robi to raczej wrona, działaczka podziemia
w spłowiałej kamizelce. Powstania były trzy,

w tym wileńskie. Co jeszcze może się nie udać?
Pusty esemes wystarczy, zawiera datę i godzinę.

Warszawa, 14.3.13

1598

Okoliczności wierszy

„Z banku do banku”
Ten wiersz jest bardzo prosty, Joasia Dziwak powiedziała, że przypomina jej „Kupieckie kontrakty” Jelinek i trudno się z tym nie zgodzić, zacząłem go pisać w banku, czekając na łaskę okienka, no a potem w domu nie pozostało nic innego, jak tylko dokończyć. Dzwoneczek w ostatniej części wziął się stąd, że pod moim oknem jakieś dziecko dzwoniło ustawicznie dzwonkiem od roweru, co skojarzyło mi się (dźwiękowo) z podrzucaniem grosików na dłoni. No i przypomniałem sobie Gospodynię z dawnej dwudziestozłotówki – dziś na pieniądzach nie mamy już kobiet, czym powinny się zainteresować nasze niestrudzone femnistki.

„Munch”
Pewnego popołudnia słuchałem sobie II Symfonii Brahmsa pod dyrekcją Charles’a Muncha, który jak gdyby stworzony został do tego utworu (a ten utwór dla niego) i przez chwilę myślałem, jak rzadko odzywa się tu trąbka, a jednocześnie jak ładnie, to znaczy najpierw zauważyłem trąbkę, a potem odczułem jej brak. Ale wkrótce zaczęło mnie nurtować co innego, kto mianowicie powiedział, że coś wygląda jak „Krzyk” (Edvarda) Muncha, i dosyć długo to trwało, zanim sobie przypomniałem: była to Basia Kopeć, a chodzio jej o usta Iana Bostridge’a w czasie wykonywania „Paroles tissées” Lutosławskiego, gdzie na początku drugiej części zamiast jardin zaśpiewał matin („gałązki poranka”, całkiem gustowna metafora) i byłem pewnie jedyną osobą na sali, która to zauważyła. Istotnie, wokalistom często się zdarza otwierać usta jakoś tak krzywo, na skos (robił tak zwłaszcza Hiolski) i jest w tym coś przeraźliwego, jak gdyby strasznie cierpieli i chcieli dać temu wyraz, lecz zamiast spodziewanego krzyku z ich ust dobywa się przysłowiowe „wysokie ce”. Skrzyżowanie tych dwóch sytuacji (coś jest i jednocześnie tego nie ma; chcę coś powiedzieć, a mówię całkiem co innego) musiało mi się wydać dobrym wstępem do rozważań natury osobistej, którym oddałem się w dalszej części wiersza. O powstaniu wileńskim i jego spektakularnej klapie opowiedziała Maria Janion w swojej najnowszej książce; esemes rzeczywiście przyszedł w czasie pisania.

 Adam Wiedemann (1967) – poeta, prozaik, krytyk muzyczny. Wydał 7 tomów wierszy:„Samczyk” (1996), „Rozrusznik” (1998), „Konwalia” (2001), „Kalipso” (2004), „Pensum” (2007), „Filtry” (2008) i „Dywan” (2010), trzy książki prozatorskie: „Wszędobylstwo porządku” (1997), „Sęk Pies Brew” (1998; edycja niemiecka - 2001, rosyjska - 2003) i „Odpowiadania” (2011), oraz zbiór zapisów onirycznych „Sceny łóżkowe” (2005; edycja słoweńska - 2007). W 2009 roku ukazał się tom jego wierszy zebranych pt. „Czyste czyny” (edycja serbska - 2010), następnie zaś dwa wybory wierszy: „Domy schadzek” (2012) i „Antologia” (2013). Współautor „Końcówek”, wywiadu-rzeki z Henrykiem Berezą (2010). Laureat nagród: PTWK (1998), Fundacji Kościelskich (1999), Gdynia (2008); nominowany do Cogito, Paszportu „Polityki”, dwukrotnie do Silesiusa i trzykrotnie do Nike. Mieszka w Warszawie.

fot. Timo Berger