Nagłe zjawienie się Pobłockiej
Ewa Pobłocka, koncert w Rio de Janeiro, 11 sierpnia 2018, fot. Vitor Jorge

8 minut czytania

/ Muzyka

Nagłe zjawienie się Pobłockiej

Adam Wiedemann

Mam w domu kilkanaście wykonań cyklu Bacha Das Wohltemperierte Klavier i zwykle nie wiem, które wybrać, gdyż wszystkie są na swój sposób najdoskonalsze. Ewa Pobłocka swoją wersją WTK powoduje niezłe zamieszanie, postanawia nam bowiem przywrócić „Bacha romantycznego”

Jeszcze 2 minuty czytania

Nowa płyta Ewy Pobłockiej zaskoczy(ła) pewnie wszystkich wielbicieli, nie tyle zresztą talentu tej pianistki, co cyklu, który nagrała, Das Wohltemperierte Klavier (Księga Pierwsza), ja sam mam go w kilkunastu wykonaniach i zwykle nie wiem, które wybrać, gdyż wszystkie są na swój sposób najdoskonalsze. Prawie każdy kraj ma swoje nagranie WTK (tak odtąd nazywajmy to dzieło), Niemcy Edwina Fischera (1933 – 36; pierwsze i nie do pobicia, acz nie bez ekstrawagancji typu oktawa dodana w basie Preludium h-moll) oraz Waltera Giesekinga (1950), który gra, jakby go kto gonił, acz dzięki temu lepiej wychodzą fragmenty wymagające formalnie lekkiego jakby „zamyślenia” (był to specjalista od muzyki francuskiej, więc przy niemieckiej nie myślał), a także Wilhelma Kempffa (1977), który tak bardzo nie znosił ozdobników, że ich nie używał, w związku z czym te utwory brzmią jak nie one.

Kanadyjczycy, może zdziwi ich druga pozycja, ale Rosalyn Tureck (1953), Glenn Gould (1963 – 65) i Angela Hewitt (dwa nagrania: 1998 – 99 i 2007) to punkty nie do pominięcia. Gould jest po prostu najbardziej znanym pianistą kanadyjskim i na gruncie popularności nikt mu już nie zagrozi. Jego nagranie uchodzi za najbardziej ekscentryczne, aczkolwiek nie przesadzajmy, niektóre dziwactwa (jak choćby nutka staccato w Preludium C-dur) zostały przezeń wprost przejęte od Fischera, zaletą tego wykonania jest natomiast piękny dźwięk, taki dźwięk niełatwo wydobyć, nie będąc Gouldem. Tureck i Hewitt są interpretacyjnie dość podobne, choć osobowościowo różnią się diametralnie: jedna traktująca fortepian jako „pudełko”, w które cicho stuka, druga przeciwnie, robiąca z niego scenę, na której występuje jako Królowa, i jest w tej roli niezła.

Rosjanie mają Światosława Richtera, to jest człowiek, on gra wszystko po człowieczemu, zaryzykuję tezę, że jest to człowiek radziecki, a nawet antyradziecki, ale sytuujący Bacha w tym kręgu myślenia pedagogicznego, do którego należy też np. Tatiana Nikołajewa, również bachistka, acz znana głównie ze swojego nagrania Preludiów i Fug Szostakowicza. WTK to cykl pedagogiczny, nie da się ukryć, tak samo trudny, jak i łatwy, Richter dokłada tu podniosłość, działającą jako atrakcja i uprzystępnienie, dzięki czemu jego propozycja zadowala najbardziej nawet niewprawne ucho.

Austrię reprezentuje Friedrich Gulda (1972), był to właściwie taki pop–pianista, miał nieco toporne uderzenie, ale jego WTK należy do moich ulubionych ze względu na niesystemowe podejście do poszczególnych ogniw, warto posłuchać choćby preludium c-moll (zagranego wbrew tradycji bardzo powoli, tak iż wreszcie przestaje obsługiwać metaforę „sieczkarni”) oraz h-moll (gdzie pianista pięknie spożytkował kompozytorską dyspozycję da capo, przy każdym powtórzeniu dodając mnóstwo smakowitych ozdobników).

Ewa Pobłocka,  Bach. Das Wohltemperierte Klavier I, Narodowy Instytut Fryderyka ChopinaEwa Pobłocka, Bach. Das Wohltemperierte Klavier I”,
Narodowy Instytut Fryderyka Chopina 2019
Holendrzy mogą pochwalić się suchym jak wiór Gustavem Leonhardtem (też 1972), a Włosi eleganckim, a przez to nieco nudnym Maurizio Pollinim (2009), choć gdyby ktoś chciał się zapoznać z czymś jeszcze gładszym i przeźroczystszym, to może posłuchać Węgra Andrasa Schiffa (1989) i wielka szkoda, że nie dokonał wtedy tego nagrania raczej Zoltan Kocsis, którego Bach bywał fascynujący.

My Polacy też zresztą nie mamy się na tym tle czego wstydzić, istnieje monumentalna interpretacja Wandy Landowskiej (1949 - 51) oraz Mieczysława Horszowskiego (1978), tak prosta, powściągliwa i skromna, że właściwie mogłaby uchodzić za „wzorzec metra”. Zjawia się jednak Pobłocka i robi w całym tym zestawie niezłe zamieszanie (zdobywając zresztą od razu nagrodę pisma „Gramophone”), postanawia nam bowiem przywrócić „Bacha romantycznego”, który, jak się zdawało, stracił rację bytu wraz ze śmiercią Ottona Klemperera, od tej pory zaczęto raczej bachizować romantyków (robi to wciąż z powodzeniem Andreas Staier), sam Bach miał być zaś obiektywny i geometryczny, taki jak go w swoim „Dzienniku” opisał Witold Gombrowicz. Tymczasem puszczamy płytę Pobłockiej i już pierwsze preludium nie brzmi jak Bach, tylko jak... Schumann, „Von fremden Ländern und Menschen”, pierwszy kawałek ze „Scen dziecięcych”.


Zasadniczy okazuje się jednak trop chopinowski, preludium D-dur przypomina którąś z „praworęcznych” etiud naszego Mistrza, zaś następująca po nim fuga – jego utwory rodzaju „heroicznego”. Króluje wszak nokturnowość, ludzie epoki baroku chodzili spać z kurami i poezja nocy była im obca, ale nasza pianistka przekonuje, że Bach pisał nokturny, i to nawet lepsze niż nokturny Chopina w jej własnym wykonaniu, dość posłuchać fug cis-moll i As-dur (bajka, tajemniczość) albo preludiów g–moll i H-dur, a przede wszystkim preludium es-moll, gdzie zadysponowane przez kompozytora arpeggia brzmią wreszcie naturalnie i przekonująco, całość zaś robi wielkie wrażenie swoją powłóczystą ofelicznością, zwłaszcza w zestawieniu z następującą potem krystaliczną fugą. Dobrze też działa chopinowskie rubato, zwłaszcza na początku preludium Es-dur, pełniącym rolę „przygotowania” do następującego potem epizodu kontrapunktycznego, w analogii do finału Sonaty op. 106 Beethovena. Podobnie jak Kempff, pianistka unika ozdobników, mordenty dozuje z wielkim umiarem i są to „piękne klejnoty” (preludium cis-moll), bądź też „chwile namysłu”, tryle natomiast pięknie dostosowuje do poszczególnych kawałków, tak iż mają one za każdym razem inny charakter: w fudze d-moll powolne, niemal „gouldowskie”, w g-moll miękko zanikające, w preludium F-dur wręcz erotyczne, jak gdyby muzyka miała tu naśladować „mowę ludzką”.

fot. Vitor Jorgerecital w Tokyo Bunka Kaikan, 5 października 2018, fot. Kawai Music Association

Jeśli chodzi o mankamenty, to one też są, zwłaszcza realizacja nagrania przez parę Blicharz/Dudzik: za duży pogłos, trzeba się do niego przyzwyczajać, dobrze działa we fragmentach „księżycowych”, ale jak coś ma być zagrane z biglem (jak choćby fuga A-dur i preludium a-moll), to się to niestety rozmywa i pozostawia niedosyt. Niektóre preludia zdają się też być zagrane zdawkowo, bez pomysłu, zwłaszcza G-dur i E-dur (z którego taki Gulda potrafił uczynić uroczy pastoralny majstersztyk). Ostatnia „pareczka” w h-moll wydała mi się początkowo zbyt przepoetyzowana, w końcu wszak zrozumiałem, że to (przez nawiązanie do początku) schumannowskie pożegnanie, „Der Dichter spricht”, więc pełna akceptacja.

Reasumując odstawię gafę, ale wydaje mi się, że Ewa Pobłocka znów uczyniła coś ważnego, piszę „znów”, bo rzeczy ważnych dokonała już wiele, począwszy od najlepszego na świecie nagrania Koncertu Witolda Lutosławskiego (pod batutą kompozytora), poprzez prawykonania koncertów Pawła Szymańskiego i Pawła Mykietyna (byłem na obu) po płytę z Pierwszą Sonatą Chopina graną na starym pleyelu, która jest po prostu nieprześcigniona. Czy Bach romantyczny przyjmie się na nowo i zacznie owocować? – jest to możliwe, zważywszy że gusta tzw. świata zmieniają się okresowo, zjawiska wyszydzane zyskują w końcu poklask, a te, którym przyznawaliśmy walor ostateczności, okazują się prędzej czy później zupełnie nieostateczne. Dziś, jak się zdaje, potrzebujemy sztuki trafiającej raczej do „serca” niż do „świadomości”, stąd też album Pobłockiej, prowokacyjnie nienowoczesny, jest czymś, na co czekaliśmy, nawet o tym nie wiedząc.