Żebyśmy się wszyscy obudzili
fot. Natalia Kabanow

18 minut czytania

/ Teatr

Żebyśmy się wszyscy obudzili

Rozmowa z Andrzejem Kłakiem i Michałem Opalińskim

Buntujemy się przeciwko sytuacji, w której z powodów politycznych odbiera się nam to wszystko, na co pracowaliśmy przez tyle lat – mówią aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu

Jeszcze 5 minut czytania

ANKA HERBUT: Po ogłoszeniu wyników konkursu na dyrektora Teatru Polskiego odbyły się w teatrze dwie konferencje. Tej drugiej towarzyszyła demonstracja pod Urzędem Marszałkowskim, na którą przyjechali ludzie z całej Polski. Między protestującymi zawiązał się wtedy pewien rodzaj wspólnoty. Potem odbyło się czytanie „16 minut” Marzeny Sadochy, podczas którego aktorów słychać było tylko z offu. Czuło się w tym energię pożegnania, ale później razem z widownią weszliście na scenę i zapowiadaliście, że to jeszcze nie koniec. 1 września mieliście podczas happeningu zaklejone usta, a nowy dyrektor nie wpuścił was do teatru. Czyj to teatr? 
MICHAŁ OPALIŃSKI: Patrząc na trzytygodniową dramaturgię tego protestu, można podać chyba kilka odpowiedzi na to pytanie. Na początku energia zespołu, środowiska i publiczności była bardzo zwyżkowa i mieliśmy nadzieję, że nasz głos zostanie wysłuchany. Wiele działań się udawało, włączając w to negocjacje z marszałkiem Przybylskim na dzień przed powołaniem Cezarego Morawskiego na stanowisko dyrektora. Półtoragodzinna rozmowa przedstawicieli zespołu aktorskiego z urzędnikami pozwoliła nam wierzyć, że jednak wszystkim zależy na rozwiązaniu tego konfliktu. Niestety po paru godzinach pan Morawski został dyrektorem. 

ANDRZEJ KŁAK: Pojawiło się poczucie, że przegraliśmy z polityką. Ale wciąż próbujemy udowodnić, że jest to nasz teatr – nasz, czyli publiczności i zespołu Teatru Polskiego. To nam w tej chwili zabiera się głos i to nas się ignoruje.

MO: Ukonstytuowaliśmy się tu jako zespół. W tym zespole ukonstytuowaliśmy się jako osobni artyści, których łączy coś wyjątkowego, co zawsze pchało nas do wspólnej pracy tak, jak pcha nas w tej chwili do wspólnego oporu przeciwko niesłusznym decyzjom i ignorowaniu naszego głosu. Ten teatr to nasz dom – ja pracuję tu 13 lat, Andrzej – 5. Pierwszy raz poczuliśmy, że ktoś może nam to ot tak zabrać. I zabrał. Wiemy, że nie mamy wyłączności na to miejsce, i wiemy, że aktorzy migrują, ale myśmy się nie przenosili – pracowaliśmy i chcieliśmy dalej pracować. Publiczność też tego chciała, czego potwierdzeniem jest jej sprzeciw. Nikt z nas nie chce rezygnować z tego miejsca. 

Problem polega chyba na tym, że teatr to nie miejsce. Oraz na tym, że urzędnicy z Urzędu Marszałkowskiego tego nie rozumieją. Teatr odbywa się pomiędzy ludźmi, w relacjach, które ich wiążą. Jeśli znaczna część zespołu będzie zmuszona w tej chwili odejść, ten teatr zniknie, mimo że teoretycznie Teatr Polski wciąż będzie istniał. 
AK: W opinii publicznej często pojawiają się głosy, że jak nie będzie tego teatru, to będzie inny. W ostatnim wywiadzie Cezary Morawski mówił o poszerzeniu oferty repertuarowej Teatru Polskiego, tymczasem Wrocław ma już taką ofertę. Mamy Teatr Komedia, mamy prywatną Scenę na Bielanach. Sami podnajmowaliśmy Dużą Scenę po to, żeby teatr mógł zarabiać. Przyjeżdżały gwiazdy z Teatru Capitol z Warszawy. Gwiazdy, o których pan Morawski pisał w swojej aplikacji. To już było, a teatr miał z tego czysty zysk, bo nie ponosił kosztów i zarabiał na wynajmie sceny. Jaki sens ma robienie tego za pieniądze z budżetu teatru, kiedy teatr może zarabiać, zapraszając te spektakle gościnnie? 

MO: Nie jest tajemnicą, że kiedy Krzysztof Mieszkowski przyszedł do Teatru Polskiego, chciał zlikwidować grane na Scenie Kameralnej „Mayday” i „Okno na Parlament”. Po pół roku zorientował się, że nie może tego zrobić – te spektakle grane są już ponad 20 lat. I były grane za dyrekcji Krzysztofa, bo zdawał on sobie sprawę z tego, że nie możemy bez takiego repertuaru realizować bardziej wymagających projektów. Natomiast w tej chwili urzędnicy zabierają nam wszystkie narzędzia, które mogłyby utrzymać poziom tego teatru – tymi narzędziami są twórcy, którzy masowo deklarują brak chęci współpracy z Teatrem Polskim pod dyrekcją Cezarego Morawskiego. To dla nas dramat. Pan dyrektor stwierdził, że zabierzemy pięćdziesięciu tysiącom widzów, którzy rocznie przychodzą do teatru, ich repertuar i zrobimy repertuar pod widzów, którzy mogą go już oglądać w innych teatrach. Urzędnicy zarzucają nam, że rościmy sobie prawo do tego teatru, a jednocześnie zachowują się tak, jakby byli u siebie w domu. To samo robi dyrektor Morawski: zmienia zamki, wymienia telefony i nie wpuszcza pracowników do teatru.

Cezary Morawski twierdzi, że publiczność oczekuje innych spektakli. Jeśli faktycznie tak jest, frekwencja powinna być niska. Tymczasem nie jest. 
MO: Frekwencja wynosi w tej chwili 95 procent. 

A ma zostać zwiększona o 100 procent, czyli docelowo powinna wynosić 190 procent.
MO: Te mechanizmy pokazują, że chodzi o zlikwidowanie pewnego profilu teatralnego i  wprowadzenie nowego profilu pod pierzynką zapewnień, że nic tu się nie zmieni. Że „my tylko dodamy to, czego brakuje”. To manipulacja.

Czy ktoś na wasze postulaty w ogóle odpowiedział? 
AK: W dniu, w którym zarząd zdecydował o powołaniu Cezarego Morawskiego na dyrektora Teatru Polskiego, marszałek Przybylski na konferencji prasowej powiedział, że rozważa stworzenie zespołu konsultacyjnego – oczywiście z naszym udziałem – który wybierze dyrektora artystycznego. Dzisiaj pan Morawski deklaruje, że nie potrzebuje dyrektora artystycznego. 

MO: Z Cezarym Morawskim jeszcze nie mieliśmy szansy się spotkać – komunikujemy się przez media. Z mediów dowiadujemy się, co pan Morawski uważa, co już robi i jakie ma zamiary oraz jak będzie z nami postępował. Więc za pośrednictwem mediów chcielibyśmy podkreślić, że my wciąż nie rezygnujemy z trzech podstawowych postulatów, które zostały przez nas ogłoszone 24 sierpnia: niepowoływanie, a teraz już odwołanie Cezarego Morawskiego z funkcji dyrektora, zwołanie okrągłego stołu i powołanie mediatorów z Instytutu Teatralnego, czyli dyrektor Instytutu Doroty Buchwald i prof. Dariusza Kosińskiego. I w tej chwili nie zgodzimy się już na żadnego dyrektora artystycznego, jeśli dyrektorem administracyjnym pozostanie Cezary Morawski. Jakikolwiek kompromis w tej sytuacji nie ma sensu – zaprzeczylibyśmy wszystkiemu, co zrobiliśmy przez ostatnie trzy tygodnie. 

Mówi się, że pracownicy techniczni Teatru Polskiego popierają Cezarego Morawskiego. Czy oni popierają Morawskiego, czy nie popierają Krzysztofa Mieszkowskiego?  
AK: Autorem wprowadzającej w błąd narracji o tym, że pion techniczny i administracyjny są przeciwne Mieszkowskiemu, jest przewodniczący związku „Solidarność” w Teatrze Polskim, a jednocześnie członek komisji konkursowej, Leszek Nowak. Oni nie zgadzali się z pewnymi decyzjami Krzysztofa Mieszkowskiego, ale nie popierają też Cezarego Morawskiego. Kto jawnie poparł pana Morawskiego? Trzy osoby: główna księgowa Jadwiga Zgrzebnicka, Leszek Nowak i aktorka Monika Bolly. Mnie nie dziwi, że pracownicy techniczni nie stają w jawnym proteście, bo boją się o etaty. Jest to dla mnie zrozumiałe. Ale z drugiej strony wiadomo przecież, co stało się w teatrach, w których po zmianie dyrektora nastąpiła zmiana repertuaru. Jak będziemy robić teatr, o jakim pisał pan Morawski w swojej aplikacji konkursowej, to będziemy potrzebowali jedynie osoby od świateł i od sztankietów. Pracownicy techniczni za chwilę nie będą potrzebni, nie będą zarabiać i zostaną zwolnieni. To bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Oni boją się i reagować, i nie reagować. 

Ile dokładnie osób liczy „grupka”, o której mówił Cezary Morawski i która weszła w jawny spór zbiorowy z nowo wybranym dyrektorem? 
MO: Obecnie 61 osób zrzeszonych w związku „Inicjatywa Pracownicza” jest w jawnym sporze zbiorowym. Są to aktorzy oraz osoby z pionu administracyjnego i technicznego. Nowo powołany dyrektor mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że tę „grupkę” tworzą dojrzali ludzie, którzy powinni zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Inaczej rzecz ujmując: mówi, że będzie nas zwalniał. To jest konstrukcja myślowa znana dobrze z czasów PRL-u: nikogo nie będę zwalniał, ale jak ktoś nie będzie lojalny, to będę musiał zwolnić. Sytuacja, w jakiej postawił nas Urząd Marszałkowski, jest sytuacją obrzydliwą i nie pozostawia nam innej możliwości niż protest. W tym teatrze pracuje 165 osób, z których spora część poświęciła temu miejscu całe życie. Nie można powiedzieć komuś, kto oddaje teatrowi całe serce, że ma sobie teraz po prostu odejść. 

AK: Jeśli zmieniłby się prezes kopalni i powiedział górnikom, że od dzisiaj nie kopiemy węgla albo nie używamy maszyn i musimy robić wszystko ręcznie, to ci górnicy by się zbuntowali. My robimy to samo. Mamy swoje miejsce pracy, wspomnienia i marzenia z nią związane. Nie wiem, czy ten konkurs był ustawiony, bo o tym zadecyduje prokuratura, ale można powiedzieć, że był umówiony. Buntujemy się przeciwko sytuacji, w której z powodów politycznych odbiera się nam to wszystko, na co pracowaliśmy przez tyle lat. Z mediów najbardziej znamy strajki górników i pielęgniarek. Oni mają inne powody do strajków – my nie domagamy się większych pieniędzy. My walczymy o coś niematerialnego. Walczymy o miejsce do wyrażania się.

MO: Wyobraźmy sobie fabrykę Rosenthala, do której przychodzi nowy dyrektor i z dnia na dzień informuje pracowników, że od teraz fabryka będzie produkować plastikowe kubki. Zabiera zatrudnionym poczucie, że tworzą pewną jakość. Myślę, że pracownicy Rosenthala też utożsamiają się z tym, co robią. To jest ta sytuacja. 

Mam wrażenie, że w tym konflikcie ścierają się nie tylko różne wizje teatru, ale i różne wizje rzeczywistości. Jedni wolą Rosenthala, inni wolą plastikowe kubki, bo są tańsze. To, co my uważamy za wartościowe, Urząd Marszałkowski za takie nie uważa. Cezary Morawski festiwale międzynarodowe nazywa „bombonierami”, a Grzegorz Stryjeński, który w Teatrze Polskim przeprowadzał audyt, w wywiadzie radiowym porównuje działanie teatru do taśmowej produkcji w fast foodach. 
AK: To prawda, ale w jednym się zgadzamy: mamy świadomość konsekwencji. Ja mam świadomość konsekwencji, jakie poniosę, jeśli nie zaprotestuję przeciwko obecnej sytuacji. Wszyscy poniesiemy te konsekwencje. Jeśli się teraz nie obudzimy i nie zaczniemy działać wspólnie przeciwko temu, co dzieje się w polityce kulturalnej, za chwilę będziemy mieli sztukę narodową i propagandową.

Właściwie na naszych oczach Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zamienia się w ministerstwo dziedzictwa narodowego. W aplikacji Cezarego Morawskiego sporo jest propozycji spektakli okolicznościowych, rocznicowych i lektur. 
MO: Ale Cezary Morawski jest tylko narzędziem w rękach polityki. Ten walec niszczący polską kulturę ruszył 23 października 2015 roku, a w tej chwili wszedł na teren sztuki. Wystarczy wspomnieć protest aktorów z Teatru Studio, zwolnienie Pawła Potoroczyna ze stanowiska szefa Instytutu Adama Mickiewicza, pomysł połączenia Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku z Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, cały konflikt wokół „Historii Roja”, problemy wokół „Smoleńska”. To wszystko są konsekwencje działań rządzących. I już nawet nie chodzi o to, żeby środowisko się obudziło, ale żebyśmy się wszyscy obudzili. To się już dzieje. Musimy jako społeczeństwo zacząć się nawzajem zauważać, słuchać i mówić wspólnym głosem. Zaniedbujemy dialog.

Na stronie internetowej Teatru Polskiego nie ma żadnych zapowiedzi. Repertuar na najbliższe dwa miesiące też wygląda dosyć specyficznie.  
MO: W każdym wywiadzie pan Morawski przypomina, że przejął teatr w 24 godziny, a przecież wiedział, do czego się przygotowuje, skoro odbył rekonesans w ministerstwie, jak sam przyznał przed komisją konkursową. Wszystkie informacje, jakie mamy na temat przebiegu tego konkursu, wskazują na to, że miał więcej czasu niż te 24 godziny. Dzisiaj jest 14 września i nowy dyrektor mówi, że chce zachować poziom artystyczny, ale do końca roku nie odbędzie się żadna premiera. Ten teatr jest opłacany z pieniędzy podatników, którzy nie mogą zobaczyć niczego, co ma do zaproponowania nowy dyrektor, o którym mówi się: „dajmy mu szansę”. Mimo długu, który był w teatrze za Mieszkowskiego, premiery się odbywały. 21 listopada miała odbyć się oczekiwana przez całą Polskę i zagraniczne festiwale premiera „Procesu” Krystiana Lupy. Nie odbędzie się. Jest połowa września, a teatr nie funkcjonuje. 

No właśnie, odbędzie się czy nie? Cezary Morawski w jednym z wywiadów powiedział, że jest w trakcie rozmów z Lupą. W innym, że próbuje do niego dotrzeć i zaproponować pokaz pracy w toku, tzw. „Proces-progres” czy „Proces w procesie”.
AK: Krystian Lupa jasno powiedział, że nie będzie robił „Procesu” w Teatrze Polskim za dyrekcji Morawskiego. Rozmawialiśmy z nim o tym. My jako zespół też sobie tego nie wyobrażamy. 

Nowy dyrektor zaczął od zapłacenia za prąd i od audytu.  
MO: Grzegorz Stryjeński stwierdził, że brakuje 3 milionów złotych i coś trzeba z tym zrobić. Tym czymś było zawieszenie działalności Dużej Sceny na pół roku. My żyjemy z tego, że gramy spektakle, ale wiedząc, że to może uratować teatr finansowo, zgodziliśmy się na to. Nie zarabialiśmy i żyliśmy z podstawy teatralnej. Dług został zredukowany do 50 tysięcy.  Przypomnij sobie, co mówi dyrektor Teatru Popularnego w drugim odcinku „Artystów” Moniki Strzępki. Mówi, że w carskiej Rosji jak dyrektor nie zapalił świateł w teatrze, to dostawał karę finansową. I że będą grać. Bo bez grania ich praca nie ma sensu

AK: Jest też druga strona. Pan Morawski mówi, że chce zwiększyć liczbę granych spektakli, ale przecież granie większej liczby spektakli generuje większe koszta. Mówi o zmniejszeniu kosztów produkcji, ale eksploatacja spektakli to też są koszta. Jeżeli dyrektor finansowy z Urzędu Marszałkowskiego wykazał, że najlepszy pomysł to zawiesić działalność teatru i nie grać, to jak pan Morawski, który tak bardzo się przygotowywał i odbył rekonesans w ministerstwie, wpadł na pomysł, że trzeba grać więcej?

Czy walczyliście o pozostawienie Krzysztofa Mieszkowskiego na stanowisku dyrektora, czy o anulowanie konkursu i wybór nowego dyrektora? 
AK: Wiedzieliśmy, że Krzysztofowi Mieszkowskiemu kończy się kontrakt i że nikt mu go nie przedłuży. Część osób bardzo chciała, żeby Krzysztof został, ale wiedzieliśmy, że to niemożliwe. Także dlatego, że Krzysztof wytworzył sobie konflikt interesów, będąc jednocześnie posłem i dyrektorem. W Urzędzie Marszałkowskim powiedziałem, że rozmawiamy nie o Mieszkowskim, ale o Teatrze Polskim. My walczymy o linię artystyczną, którą on zbudował, a nie o niego. Urząd Marszałkowski obiecywał, że jeżeli wystawimy swoich kandydatów w konkursie, to wezmą naszą propozycję pod uwagę, bo zależy im na naszym zdaniu i dobru. Zaproponowaliśmy Izę Duchnowską i Daniela Przastka, ale zostali odrzuceni. 

Nie sądzicie, że zostali odrzuceni dlatego, że wpisali Krzysztofa Mieszkowskiego jako dyrektora artystycznego, z którym chcą współpracować? Wiadomo było, że Urząd Marszałkowski się na to nie zgodzi. 
AK: Urząd Marszałkowski zasugerował, żebyśmy zaproponowali kandydata, z którym Krzysztof będzie współpracował jako dyrektor artystyczny i na którego oni będą się w stanie zgodzić. Zaproponowaliśmy, a oni powiedzieli, że to dobra propozycja. Konsultowaliśmy to z Urzędem Marszałkowskim przez rok. Uwierzyliśmy im i to było błędem.  

MO: Teraz chodzi o znalezienie kogoś, kto będzie rozmawiał z zespołem. Do tej pory mogliśmy się ze sobą nie zgadzać, ale możliwy był dialog. Osób, które się z Mieszkowskim nie zgadzały i przez te lata mało grały, nikt z teatru nie wyrzucił. Mało tego, broniliśmy tych osób. My się różnimy, ale mamy jeden cel: robienie dobrego teatru. Mam nadzieję, że pan Morawski to zrozumie. Gdyby sam rozwiązał ten konflikt, mógłby jeszcze zachować twarz. 

Dwa dni po drugiej konferencji w Teatrze Polskim Krzysztof Mieszkowski zwołał konferencję Nowoczesnej przed Teatrem. Wiele osób ze środowiska poczuło się oszukanych. Napisaliście wtedy oficjalne pismo, w którym odżegnujecie się od polityki. Na facebookowych zdjęciach profilowych niektórych z was można przeczytać „jestem z Tpl, a nie z partii”. Moment, w którym oficjalnie opowiedzieliście się przeciwko uwikłaniu w politykę, był bardzo ważny. Drugim newralgicznym zdarzeniem było „powitanie” Cezarego Morawskiego na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Sama brałam w tym udział i zastanawiałam się, czy nie popełniliśmy błędu. Wiele osób skrytykowało ten ruch.   
AK: Konferencja była błędem. Tłumaczenie okrągłymi zdaniami, że była potrzebna, nas nie przekonuje. Nowoczesna buduje sobie dzięki takim gestom kapitał polityczny. Być może Krzysztof Mieszkowski miał dobre intencje, ale wyszło inaczej. Być może powinniśmy zażądać od niego, by wspierał zespół już tylko jako polityk. Jeśli chodzi o sytuację na dworcu, wygląda to tak, że od momentu ogłoszenia konkursu łagodnie apelowaliśmy, żeby Cezary Morawski z nami porozmawiał. Nie było żadnej odpowiedzi. Dowiedzieliśmy się, że przyjeżdża, i nasze działanie było odruchowe. To są emocje – nikt się długo nie zastanawiał i pobiegliśmy na dworzec. Nie mamy strategii PR. Poza tym Cezarego Morawskiego nikt nie atakował. Wręczyliśmy mu bilet powrotny oraz teczkę z listami poparcia dla zespołu i sprzeciwu wobec niego jako nowego dyrektora. Nie mieliśmy tej szansy wcześniej. Być może to był błąd, ale my nie jesteśmy politykami czy strategami, tylko artystami, którzy działają emocjonalnie. 

MO: Działamy w totalnym akcie rozpaczy. Bardzo łatwo jest siedzieć w fotelu w Warszawie i oceniać nasze gesty, kiedy nie dotyczy cię to emocjonalnie. Dla nas to jest zbiorowa, emocjonalna historia. Wspólnotowe doświadczenie, którego nigdy wcześniej nie przeżyliśmy. To wydarza się między nami tu i teraz. Nie mogę dyskutować z falą krytyki płynącą od ludzi, którzy nie mogą tego wszystkiego doświadczyć i poczuć. Gdybyśmy kazali panu Morawskiemu ten bilet powrotny zjeść, to byłoby za dużo, ale myśmy mu go wręczyli, a on nie był skłonny go przyjąć. My walczymy o naszą egzystencję i o nasz byt, ale też o dużo więcej. Za chwilę ktoś przyjdzie pod twój teatr, twoją galerię, twoją bibliotekę czy jakąkolwiek inną przestrzeń, która do tej pory dobrze funkcjonowała w tym kraju, i ją zniszczy.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.