Laboratorium emocji

7 minut czytania

/ Film

Laboratorium emocji

Bartosz Żurawiecki

W dokumencie Łozińskiego niewiele jest „zewnętrznego”. To film skupiony, klarowny, krystaliczny jak kropla źródlanej wody, choć zarazem uderzający – by posłużyć się banalną, reklamową metaforą – z siłą wodospadu

Jeszcze 2 minuty czytania

„Zdaję sobie sprawę, że ten film jest petardą emocji” – mówi Paweł Łoziński o swym najnowszym dokumencie. Trzy osoby – matka Ewa, córka Hanna i on, psychoterapeuta, Bogdan de Barbaro. Kobiety przyszły do niego, by naprawić swoje relacje (choć na początku matka deklaruje, że przyszła dla córki, a córka – że dla matki). Film jest zapisem kilku sesji, rozdzielonych na ekranie czarną planszą. Nieruchoma kamera (trzy kamery?) ujmuje bohaterów w bliskich planach, koncentruje się na ich twarzach. Nie rusza się, nie zmienia punktu widzenia, nie akcentuje swojej obecności. Udaje, że jej nie ma. Choć przecież jest. Film pozbawiony został wszelkich naddatków – muzyki, komentarza, przebitek, tła, przedmiotów (poza biżuterią ozdabiającą twarze kobiet – eleganckimi kolczykami w uszach matki i buńczucznym kolczykiem w nosie córki).

Hanka, obecnie lat 25, czuła się niekochana i opuszczona. Ewa wychowywała ją sama, bo mąż „poszedł w siną dal”. „Zawsze byłam samotna” – podkreśla Ewa, gdy opowiada dzieje swojego życia, od czasów dzieciństwa po współczesność. Płacząc, mówi do córki: „Wybacz!”, a zaraz potem wypowiada zdanie, które stało się tytułem całego filmu: „Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”. Między kobietami tkwi de Barbaro, łagodnie korygując ich emocjonalne zmagania. „Może to słowo jest jednak zbyt mocne” – sugeruje. „To proszę mi, jeśli pani może, coś więcej na ten temat powiedzieć” – perswaduje. Jest pośrednikiem, rozjemcą, ale też sędzią w tej rozmowie, choć jego zadanie nie polega na tym, by wydać wyrok, lecz by doprowadzić do porozumienia stron. Porozumienia, które wcale nie musi (może nawet nie powinno) być ugodą.

Pojawiają się w filmie łzy, padają oskarżenia, wyciągane są na wierzch bolesne tajemnice. Jednak na samym końcu, już w napisach końcowych reżyser odkrywa chwyt, który zastosował, by nie złamać „zasady poufałości” zabraniającej rejestrowania prawdziwych terapii. Nie chcę go tutaj zdradzać, bo to niespodzianka dla widzów, w każdym razie pozwala on spojrzeć na film z zupełnie innej perspektywy. Z jednej strony, podkreśla uniwersalność tej opowieści – w końcu każdy z nas jest czyimś dzieckiem, prawie wszyscy mamy, lepsze, gorsze, mniej lub bardziej zawiłe, relacje z rodzicami. Z drugiej strony, ta końcowa przewrotka uruchamia szereg pytań. Niekoniecznie nawet o to, czy łzy były prawdziwe, a historie autentyczne. To nie jest takie ważne, skoro rzeczywiście nas poruszyły.

Pytania biegną raczej w stronę refleksji nad spektaklem, jakim jest terapia. Nad jego formą, konwencjami, znaczeniami, a także ideologią. Znamienne, że terapia ukazana na ekranie ogranicza się wyłącznie do sfery emocji, uczuć i aktów psychologicznych. Ani reżyser, ani de Barbaro nie wpisują relacji Ewa–Hanna w szerszy kontekst kulturowy, socjologiczny, polityczny, ekonomiczny, historyczny… Nie ma tutaj właściwie żadnych odniesień do realiów, o których wspominają bohaterki. Tak jakby ich casus był wzorcowy, wręcz laboratoryjny, mógł się rozegrać zawsze i wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną.

Dlaczego? Czyżby dlatego że, wedle generalnego stereotypu, kobiety są zbudowane głównie z emocji i nimi się przede wszystkim kierują? A może terapia jest w gruncie rzeczy rodzajem przemocy? Właśnie redukcji, kształtowania rzeczywistości wedle wyobrażeń terapeuty, który, jakkolwiek by było, odgrywa w niej rolę dominującą, nawet jeśli niewiele  mówi? Trudno przecież psychoterapię traktować po prostu w kategoriach działalności usługowej (płacę, więc wymagam rozwiązania problemu), gdyż ze zbyt skomplikowaną, bo ludzką materią mamy w niej do czynienia.

Przemocowy (z kulturowego punktu widzenia) jest już sam obrazek – dwie kobiety, matka i córka, spowiadają się przed siwowłosym Panem Bogiem. De Barbaro ze swym dobrotliwym uśmiechem zapewne nie chce pełnić takiej funkcji, ale od skojarzeń trudno się opędzić. Nie pyta Ewy, jak funkcjonowała w społeczeństwie jako samotna matka. Nie pyta Hanki, jak odbierane są przez otoczenie jej wybory życiowe (zwłaszcza to, że nie chce zakładać rodziny). Być może nie ma to w tej terapii żadnego znaczenia. Ale może ma?

„Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”, reż. Paweł Łoziński.„Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham”, reż. Paweł Łoziński. Polska 2016, w kinach od 23 września 2016Niedawno wyszła bardzo ciekawa i pożyteczna książka „Jak facet z facetem”, w której Przemysław Pilarski rozmawia z Andrzejem Gryżewskim, zajmującym się terapią osób LGB. Pilarski nie ukrywa, że jest gejem, Gryżewski nie ukrywa, że jest hetero. Mówi wprost, że geje przychodzą do niego, bo nie ma uprzedzeń, które zdarzają się innym seksuologom i terapeutom, wciąż traktującym homoseksualność w kategoriach dewiacji i perwersji. Co jednak ciekawe, raczej nie zgłaszają się do Gryżewskiego lesbijki, gdyż pewnie bardziej ufają kobietom terapeutkom – odwrotnie niż w „Nawet nie wiesz…”, gdzie po rozwiązanie problemów rodzinnych kobiety pielgrzymują do starszego, mądrego mężczyzny, autorytetu. W książce mówi się też jasno, że nie można w Polsce brać się za terapię par gejowskich bez uwzględnienia takich kwestii, jak homofobia (zewnętrzna, ale też wewnętrzna), opresja, dyskryminacja, niewidoczność społeczna, brak w oficjalnej kulturze wzorców dla tego typu związków itd. „Homozwiązki są (…) działaniem wbrew. Aktem oporu. A wiele ich «wewnętrznych» problemów jest odpowiedzią, reakcją na te «zewnętrzne»” – pisze Pilarski we wstępie.

Przywołuję tę książkę nie dlatego, by zarzucić Łozińskiemu, że nie zajął się wszystkimi kontekstami terapii i całym spektrum problemów, z którymi ma się ona uporać. Chcę jedynie powiedzieć, że to, co zostało pominięte, też znaczy – pewnie znaczy nawet bardziej niż to, co zostało wypowiedziane. W dokumencie Łozińskiego niewiele jest „zewnętrznego”. To film skupiony, klarowny, krystaliczny jak kropla źródlanej wody, choć zarazem uderzający – by posłużyć się banalną, reklamową metaforą – z siłą wodospadu. Gdy jednak otrząśniemy się z emocji, rodzą się pytania, wątpliwości, niepokoje… Zapewne trzeba by się z nimi udać na kolejną terapię.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.