Samyj strasznyj awangard

Samyj strasznyj awangard

Bartosz Żurawiecki

Skonieczny w „Hardkor Disko” rzuca garść puzzli, które mamy sobie sami ułożyć, bo on nie potrafi. A choć niektóre kawałki wyglądają całkiem intrygująco, obraz wyłania się mało ciekawy

Jeszcze 2 minuty czytania

Fajne są tu piosenki. Wydobył Skonieczny z archiwów nieco już zapomniane songi popularnych wykonawców: Bajmu („Co mi panie dasz?”), Dwa plus Jeden („Requiem dla samej siebie”) i Anny German („Warszawa w różach”). Musi je nosić na sercu, bowiem ich obecność w filmie jest zaiste celebrowana. Rozbrzmiewają w wersjach zremasterowanych, słowa słychać lepiej niż w innych miejscach dialogi postaci. Obraz natomiast nabiera wtedy dostojeństwa – oglądamy na przykład pełne patosu ujęcie z góry, z bożej perspektywy, jadącego samochodu (gdzie my już je wcześniej widzieliśmy? w „Lśnieniu” Kubricka? w „Słodkim jutrze” Egoyana?) albo też bohater wychodzi na balkon, gdzie kontempluje palenie papierosa, spoglądając na rozpościerającą się w dole Warszawę, nieco już inną niż ta opiewana przez German. Robi się „klimatycznie” (dorzućmy do tego zestawu muzycznego posępną „Sarabandę” Haendla – notabene tę samą, którą wspomniany Kubrick wykorzystał w „Barrym Lyndonie”). Gdyby mnie ktoś jednak zapytał, czy pełnią piosenki jeszcze jakąś inną funkcję w filmie, to bym odpowiedział, że nie, nie pełnią. Trudno przecież uznać, że opisują stan ducha czy emocjonalne napięcie bohaterów, jak to się dzieje chociażby u François Ozona, który lubi różnymi lirycznymi szansonami i kanzonami inkrustować swoje dzieła. 

A jednak ucho ma Skonieczny dobre i oko też. Malownicze jest na przykład ujęcie Marcina Kowalczyka bieżącego przez łąkę, na którą kładzie się mgła. Widać, że reżyser wyszedł ze szkoły teledysków, w których takie wizualne atrakcje liczą się najbardziej. Ale i obserwować Skonieczny potrafi. Dobra jest scena na stacji benzynowej ze sprzedawczynią oferującą co rusz jakieś punkty i promocje. Wiarygodnie wypada epizod z dresiarzami, którzy przychodzą opierdolić hipsterów na domówce. Nic nam tak zręcznie w polskim kinie nie wychodzi jak przedstawienia chamstwa i buractwa.

Skoro więc jest i ucho, i oko, to czego brakuje? Intelektu. I to brakuje dotkliwie. Bo Skonieczny swego dzieła intelektualnie nie ogarnia. Rzuca garść puzzli, które mamy sobie sami ułożyć, gdyż on nie potrafi. A choć niektóre kawałki wyglądają całkiem intrygująco, wyłania się z nich obraz mało ciekawy i w dodatku niepełny. O czym jest ten film? Oto jest pytanie!

Na poziomie fabularnym opowiada nam o tajemniczym Marcinie (wspomniany Marcin Kowalczyk), który najpierw włamuje się do parku dinozaurów, a potem staje pod drzwiami pewnej rodzinki z aspiracjami (matka robi scenografie w teatrze, ojciec chałturzy jako architekt, a córeczka Ola imprezuje). Z dziewczyną spędza noc, z jej starymi je śniadanie. Po czym bierze się do morderstw, które, nie wiadomo dlaczego, przechodzą kompletnie niezauważone. Jedno z nich zostaje w filmie pokazane z naturalistyczną dokładnością (odnoszę wręcz wrażenie, że oprawca dwukrotnie zabija swoją ofiarę), drugie w sposób metaforyczny. I tyle. A! Jeszcze są rozdziały: „Dzień ojca”, „Dzień matki”, „Dzień dziecka” i pojawiają się od czasu do czasu fragmenty amatorskiego wideo z dzieckiem recytującym wierszyki i śpiewającym piosenki.

Czyżby więc Marcin mścił się za jakieś krzywdy doznane w dzieciństwie? Ale za jakie? I dlaczego bierze na cel akurat tych państwa? To już bardziej płodna zdaje się sugestia, że działania Marcina podszyte są, za przeproszeniem, rewolucją. Wskazuje na to zarówno charakter ulokowanego w apartamentowcu, nowobogackiego mieszkania przyszłych ofiar zbrodni, jak i sceny z lansiarską warszawką w modnych czapeczkach, której Marcin rozbija imprezę. Także hasło z teledysku promującego film: „Niesiemy dla was bombę”. A zwłaszcza niejakie podobieństwa do słynnego „Teorematu” Pasoliniego z jeszcze słynniejszego roku 1968. Przypomnijmy, że tam tajemniczy Gość był katalizatorem rozpadu rodziny zamożnego przemysłowca. Pasolini demaskował fałsz więzi społecznych, odwołując się do źródeł chrześcijaństwa (Gość stanowił współczesne wcielenie Chrystusa) i korzystając z rewolucji seksualnej, która przetaczała się wówczas przez świat (bohater wchodził w relacje erotyczne ze wszystkimi członkami familii). U Skoniecznego aluzji religijnych nie dostrzegam (może to i lepiej), a ambiwalencję seksualną załatwiają nam dwie sceny stricte hetero, widok, skądinąd imponującego, organu Kowalczyka oraz, obowiązkowy w polskim kinie, dowcip homofobiczny, że tatuś wygląda w jakiejś koszulce „jak pedał”.

„Hardkor Disko”, reż. Krzysztof Skonieczny.
Polska 2014, w kinach od 4 kwietnia 2014 
Pomijając już różnice w jakościach artystycznych obu filmów, trzeba zauważyć, że burżuazja przemysłowa, z która mierzył się Pasolini, ma we Włoszech długą tradycję, silne korzenie i zasobny kapitał. Uderzał artysta w samo jądro swojego społeczeństwa. A w co wali Skonieczny? W tę budzącą się dopiero do życia po latach szarzyzny i marazmu Warszawę, która nadal jak dziecko ekscytuje się tym, że powstał jakiś nowy, modny klub? W średnie pokolenie wciąż na dorobku kulturowym i materialnym? A może w nieautentyczną, mieszczańską sztukę, którą ponoć uprawiają rodzice Oli? W przeciwieństwie do udanego epizodu z dresiarzami, długa scena śniadania z udziałem mamy i taty – czyli dzisiejszych Młodziaków popisujących się swymi postępowymi poglądami i świetnym samopoczuciem – wypada naprawdę okropnie. Oczywiście, że oni udają, ale to udawanie zagrane zostało źle, z wysiłkiem i bez przekonania. Nie czujemy się w tej konwencji u siebie, w dalszym ciągu nie potrafimy nawet imitować manier i min klasy średniej. Z czym więc walczy Skonieczny? Z tym swoim nieudolnym wyobrażeniem burżujów?

Krytyki społecznej – żarliwej, autentycznej, a zwłaszcza przemyślanej – to ja tutaj nie widzę. „Hardkor Disko” to jedynie „samyj strasznyj awangard”. Film z pretensjami – zwłaszcza do tego, by być „na czasie” i „na fali”. Równie pozerski jak świat, który pokazuje.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.