Norma zabija

8 minut czytania

/ Film

Norma zabija

Bartosz Żurawiecki

Przycinając opowieść o Wegenerach do formy eleganckiego melodramatu, Hooper płaci cenę za oswajanie publiczności z tematyką transgenderową. Nie lubię słowa „oswajać”, bo kojarzy mi się ono z tresurą zwierzątek

Jeszcze 2 minuty czytania

Duża międzynarodowa produkcja, laureaci Oscara za i przed kamerą, premiera na festiwalu w Wenecji… Niewątpliwie, wraz z „Dziewczyną z portretu” transseksualizm wkroczył na salony. Temat wykorzystywany dotąd w kinie do zabawiania bądź straszenia publiczności (przypomnijmy tylko przebranych w damskie ciuszki morderców, choćby z „Psychozy” Hitchcocka i „Dressed to Kill” de Palmy), przesunął się z dalekich marginesów społeczeństwa w sam środek „mainstreamu”. Co prawda, już od dwóch lat w telewizorach i internecie można oglądać stworzony dla Amazona serial „Transparent” (2 Złote Globy, 5 nagród Emmy) skupiony wokół transgenderowego ojca, który dokonuje coming outu po przejściu na emeryturę, ale film Hoopera nie dość, że przenosi ten wstydliwy do niedawna topos na duży ekran, to jeszcze nadaje mu gustowną kostiumową oprawę lat 20. ubiegłego wieku i melodramatyczną aurę, co niewątpliwie nobilituje i uszlachetnia opowieść. Estetyzuje ją, dodaje jej godnego, melancholią podbitego brzmienia. Oglądałem „Dziewczynę z portretu” w niedzielne popołudnie w jednym z warszawskich kin. Wypełniona niemal w całości widownia składa się głównie z ludzi w średnim wieku. Cisza, skupienie, łzy…

Wagę fabule nadaje również to, że została ona oparta na faktach, na prawdziwych biografiach małżeńskiej pary duńskich malarzy – Gerdy (Alicia Vikander) i Einara (Eddie Redmayne) Wegenerów. Pewnego dnia żona prosi męża, by ten zapozował jej w damskim kostiumie do obrazu baletnicy. Rodzi się Lili – alter ego Einara, który z coraz większym upodobaniem zakłada na siebie suknie i kobiecą bieliznę. Gerda natomiast, dzięki nowej „przyjaciółce”, znajduje wreszcie temat dla swej malarskiej twórczości. Kolejne portrety Lili zyskują uznanie w całej Europie, wiodą Wegenerów z prowincjonalnej Kopenhagi do Paryża, ówczesnej stolicy sztuki. Jednak Lili, stworzona, wydawać by się mogło, wyłącznie dla zabawy i artystycznej kreacji, budzi stłumioną, a prawdziwą naturę Einara, która wreszcie zaprowadzi go do kliniki w Dreźnie, gdzie dokonywane są pierwsze operacje zmiany płci.

Najciekawszy w filmie jest początek, pokazujący owo uwiedzenie przez kostium, fetyszystyczną przyjemność, jaką czerpie Einar z dotykania pończoszek i falbanek, modelowania przed lustrem swego ciała tak, by nabrało ono kobiecych kształtów, uczenia się damskich gestów i sposobów chodzenia. Hooper odsłania tutaj performatywny wymiar płci, zabiera nas za kulisy spektaklu o stawaniu się kobietą, spektaklu, który kobiety „prawdziwe” muszą odgrywać na co dzień. „Kobiety się nie ubierają, kobiety się przebierają” – powiada mój przyjaciel występujący jako drag queen i „Dziewczyna z portretu”, na przykładzie Einara, unaocznia nam tę maskaradę. Kulminacją wątku jest świetna scena w paryskim peep show, gdzie bohater podgląda wyginającą się, nagą tancerkę i próbuje powtarzać jej ruchy. Ona to dostrzega i z pełną premedytacją zaczyna mu demonstrować, gdzie należy się dotknąć, jak należy się pochylić, w jaki sposób ułożyć rękę etc.

Hooper porzuca jednak queerowy trop i wpuszcza swoją opowieść w normatywne tryby. Bo jednak nie chodzi w filmie o „teatr płci”, o świadomą, wieloznaczną kreację, lecz o wydobycie kobiety, która „naturalnie” zalega w psychice Wegenera. „Naturalne” równa się jednak „społeczne”. Gdy Lili dochodzi wreszcie do głosu, odrzuca swą męską przeszłość, odgrywane dotąd role. Rezygnuje z malowania, ze sztuki, staje się chichotliwą, płochą ekspedientką w domu towarowym, sprzedającą damskie perfumy. Z entuzjazmem reaguje, gdy panowie na ulicy uchylają przed nią kapelusze. Wspomina nawet, że chciałaby mieć dzieci (wątek bezdzietności Wegenerów przewija się zresztą przez film i sugeruje jakąś ułomność ich związku).

„Dziewczyna z portretu”,  reż. Tom Hooper

Dążenie do bycia kobietą wiąże się więc na ekranie nie tyle z uzgodnieniem wewnętrznej tożsamości, ile z dopasowaniem się do określonej funkcji. Wpasowaniem się – wizerunkowym i społecznym – w obowiązujący model. Jest to w tym kontekście zaskakujące, gdyż przecież mamy do czynienia z artystami, obracającymi się w liberalnych środowiskach bohemy Kopenhagi i Paryża. Poza jedną sceną pobicia w parku, społeczna opresja przejawia się tylko w postawie lekarzy, którzy chcą Einara zakuć w kaftan bezpieczeństwa albo wyciąć mu dziurki w czaszce. Reszta otoczenia z życzliwością przygląda się jego metamorfozie. A jednak kwestia normalizacji wysuwa się na pierwszy plan.

Równorzędną bohaterką filmu jest zresztą Gerda. Czerpie ona artystyczną siłę z osobistego konfliktu męża, pozostaje z Lili do samego końca. Film pokazuje głębokie przywiązanie małżonków, jednak zarazem nie da się ukryć, że sytuacja, która następuje po przemianie Einara, staje się niezręczna, nabrzmiała. Tak więc śmierć Lili – mimo że na ekranie wypełnia tę scenę patos – odbiera się w gruncie rzeczy jak ulgę. Odmieniec umarł, został godnie, ze łzami w oczach pożegnany, a u boku Gerdy stoi już męski, heteroseksualny blondyn, który z pewnością nie ma problemów z tożsamością płciową. Przyszłość, bez kłopotliwego balastu, staje otworem. Fakty historyczne zdają się nieco mącić ów konwencjonalny obrazek. Gerda przeszła po śmierci Lili przez nieudane małżeństwo, jej twórczość straciła na znaczeniu, zaczęła pić, zmarła ledwo dziewięć lat po mężu, zapomniana i zubożona.


Przycinając opowieść o Wegenerach do formy eleganckiego melodramatu, Hooper płaci cenę za oswajanie publiczności z tematyką transgenderową. Nie lubię słowa „oswajać”, bo kojarzy mi się ono z tresurą zwierzątek. Trochę jednak tak to wygląda. Gustowne kadry, wzruszająca muzyka Alexandre’a Desplata, cały entourage filmu niewątpliwie ułatwia szerokiej widowni emocjonalną identyfikację, ale zarazem buduje bezpieczny, estetyczny dystans. Nadaje całości znajomą, mieszczańską konwencję. Zamykając historię w binarnej opozycji płci, Hooper ukazuje dramat Einara/ Lili jako ciernistą drogę ku standardowi. Naprawianie błędu natury wprowadza zamęt w porządku społecznym, lecz reżyser uspokaja, że koniec końców, wszystko wróci do zero-jedynkowego porządku. Nawet jeśli ktoś będzie musiał złożyć ofiarę z życia. Szkoda, bo już sama dynamika relacji Wegenerów podpowiada, że nic w tej historii nie było proste (mam nadzieję, że sukces filmu zachęci któregoś z naszych wydawców do opublikowania dzienników Lili, które ukazały się po jej śmierci, w 1933 roku).

Dziewczyna z portretu, reż. Tom Hooper. Wlk. Brytania/ USA/ Niemcy 2015„Dziewczyna z portretu”, reż. Tom Hooper.
Wlk. Brytania/ USA/ Niemcy 2015
Pochylamy się więc ze współczuciem nad nieszczęsnym odmieńcem, do czego zmusza nas także gra Redmayne’a. Trudno mi się nią zachwycić, gdyż aktor do znudzenia eksponuje zagubienie swej postaci, jej introwertyczne zachowanie, wstydliwe, niepewne siebie ruchy i wzrok wbity w podłogę lub uciekający gdzieś w dal. Redmayne jest wyłącznie ofiarą, która doprasza się o odrobinę łaski i zrozumienia. Niewiele więc, w gruncie rzeczy, łączy Lili z buńczucznymi prostytutkami ze wciąż obecnej na naszych ekranach „Mandarynki”. Ciekawie natomiast „Dziewczyna z portretu” przegląda się – mimo różnicy epok, miejsca i okoliczności – w polskim dokumencie „Mów mi Marianna” (na ekranach od najbliższego piątku), którego transseksualna bohaterka chce być po prostu zwyczajną, konserwatywną kobietą, wtopić się w tłum, nie wyróżniać się. Robić to, co kobiety zwykle robią, wyglądać tak, jak zwykle wyglądają kobiety.

Podniosły epilog „Dziewczyny z portretu” budzi jednak pewną wątpliwość. Lili umarła, bo za bardzo jej się spieszyło do kolejnej operacji, która uporządkuje jej zewnętrzne atrybuty płciowe. Gdyby chwilę poczekała, gdyby tak niecierpliwie nie gnała, by uformować się zgodnie z obowiązującym wzorcem, może by dalej żyła. Norma zabija. I to jest uboczny wniosek, jaki wypływa z filmu Hoopera.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.