Jest w nowym filmie Krzysztofa Zanussiego „Eter” kusząca atmosfera dekadencji, zmierzchu, rozpadu, upadku… Ponieważ akcja toczy się w Galicji, na kresach Austro-Węgier, tuż przed wybuchem I wojny światowej, skojarzenia widza biegną ku powieściom Josepha Rotha albo ku „Lekcji martwego języka” – książce Andrzeja Kuśniewicza i filmowi Janusza Majewskiego. Ale tropów kulturowych mamy w „Eterze” znacznie więcej; są wątki faustyczne, pytania fundamentalne Dostojewskiego o istnienie Boga i Diabła, seanse spirytystyczne niczym z „Czarodziejskiej góry” Manna, jest wreszcie beznadzieja „Pustyni Tatarów” (powieści Dina Buzzatiego, filmu Valeria Zurliniego), rozgrywającej się w rzuconej na pustkowie twierdzy, gdzie żołnierze czekają na wroga niczym na Beckettowskiego Godota.
W podobnej twierdzy główny bohater „Eteru”, zwany po prostu doktorem, znajduje dogodne warunki dla swych pseudonaukowych eksperymentów z tytułową substancją, pozbawiającą człowieka tak bólu, jak i świadomości, a tym samym wolnej woli. Poznaliśmy zresztą bohatera w prologu, gdy po rosyjskiej stronie granicy niechcący, właśnie za pomocą eteru, zabił młodą dziewczyną, którą zamierzał zgwałcić. Skazano go na śmierć, ale wyrok w ostatniej chwili zamieniono na zesłanie, z którego udało mu się zbiec.
W twierdzy doktor oficjalnie pełni funkcję lekarza wojskowego, głównie jednak spędza czas w laboratorium. Pomaga mu młody, naiwny i pobożny Ukrainiec o imieniu Taras, całkowicie posłuszny swemu zwierzchnikowi. Doktor nie ma oporów, by poddawać chłopaka torturom, sprawdzającym np. ludzką wytrzymałość na ból. Główny bohater to po prostu zło wcielone, prototyp hitlerowskiego doktora Mengele. Zagorzały ateista, cynik, manipulator, wierzący jedynie w potęgę nauki, spragniony władzy nad ludzkimi umysłami i ciałami. Na drodze do swoich celów nie cofnie się przed żadną podłością.
Zanussi przewrotnie – by nie rzec, perwersyjnie – powierzył główną rolę Jackowi Poniedziałkowi. Aktorowi, który – choć zaczynał w galicyjskim Krakowie – zdecydowanie kojarzy się z Nowym, a nie Starym Teatrem. Ale także z nowoczesnym, racjonalnym światopoglądem, często demonstrowanym przez Poniedziałka w publicznych wypowiedziach. Niewiele one mają wspólnego z konserwatywną postawą reżysera „Eteru”. Poniedziałkowi partneruje zresztą kolega z Nowego Teatru, Andrzej Chyra, który tworzy najbardziej intrygującą postać w filmie. Z dość wątłego materiału scenariuszowego udaje mu się zbudować, kilkoma gestami i spojrzeniami, mocno dwuznaczną personę komendanta twierdzy.
„Eter”, reż. Krzysztof Zanussi. Polska-Ukraina-Węgry-Litwa 2018, w kinach od 30 listopadaW „Eterze” Zanussi eksploatuje po raz kolejny stały motyw swoich filmów (patrz choćby „Barwy ochronne”, „Paradygmat”, „Urok wszeteczny”): starszy mężczyzna, obdarzony władzą i autorytetem, próbuje zdeprawować mężczyznę młodszego i „czystego” (dodajmy, gwoli sprawiedliwości, że w „Obcym ciele” do grona deprawatorów dołączyła wreszcie kobieta, szefowa z korporacji). Masochistyczny upór, z jakim poniewierany Taras wraca do doktora, zdaje się wynikać z miłosnego zauroczenia, jednak Zanussi unika homoerotycznych sugestii jak diabeł święconej wody. Na końcu zaś znajduje dla oddania Tarasa wyjaśnienie metafizyczne.
Bo też przesłanie „Eteru” nie zostawia żadnych wątpliwości. Arogancji naukowców, zbrodniom nauki, wynoszeniu rozumu na poziom absolutu przeciwstawia Zanussi… nie, nawet nie wiarę, ale po prostu religię. Mogą ją praktykować ludzie słabi – jak ów rzekomy ksiądz-homoseksualista odwiedzający miejscowy burdel – ale pozostaje ona moralną busolą w świecie, który wypadł z kolein. Tu nasuwa się pytanie, co w takim razie z ciągnącymi się od wieków zbrodniami religii, na pewno większymi i liczniejszymi niż zbrodnie nauki; wątpię jednak, by celem reżysera było wszczynanie dyskusji ideowych czy historycznych. Nad artystą i estetą jak zwykle bierze u Zanussiego górę moralista.
Oto bowiem po trwającej prawie dwie godziny historii doktora, dostajemy tę samą opowieść, tyle że w kilkuminutowym skrócie, za to z dodatkiem tak zwanego drugiego dna. Dekadencki urok wszeteczny „Eteru”, podbijany ciężkimi w kolorach i nastroju zdjęciami Piotra Niemyjskiego, pryska w jednej chwili. Zanussi przemawia w epilogu niczym proboszcz z ambony. Słynne zawołanie Kiryłłowa z „Biesów” Dostojewskiego: „Jeśli Boga nie ma, wszystko wolno” zmienia na: „Jeśli Szatana nie ma, wszystko wolno”. Przestaliśmy wierzyć w Diabła, lekceważymy jego obecność i stąd właśnie biorą się wszystkie nieszczęścia współczesnego świata, rozpoczęte katastrofą, jaką była Wielka Wojna.
Amen. Jednak obarczanie winą Rogatego, który manipuluje nami, jak chce, wydaje mi się asekurancką łatwizną. Zwalnia bowiem ludzi (w tym i artystów) od odpowiedzialności za swoje czyny i dzieła. Zachęca za to do konformizmu. Zawsze można powiedzieć, że jesteśmy tylko narzędziem w ręku większych od nas sił. Dla wielu to Bóg i Szatan są doktorami, zsyłającymi eter w celu uśpienia naszej czujności i sparaliżowania woli. Taka to – na przekór Zanussiemu – płynie nauka z jego ostatniego filmu.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).