Melancholia pornografii

Melancholia pornografii

Bartosz Żurawiecki

Wizerunek pornografii w dzisiejszym kinie, przy wszystkich pozorach szyku i glamouru, przesyca melancholia. I znowu Eros kopuluje z Tanatosem

Jeszcze 3 minuty czytania

Gwiazda porno Sasha Grey czytała dzieciom w przedszkolu bajki, a Lars von Trier będzie kręcił film pod tytułem „Nimfomanka”, który ma mieć ponoć dwie wersje – „hard”, detalicznie pokazującą życie bohaterki, i „soft”, przeznaczoną do normalnego obiegu kinowego. To tylko ostatnie przykłady tego, co Brian McNair, autor książki „Seks, demokratyzacja pożądania i media, czyli kultura obnażania” nazwał „porno-chic”. „Porno-chic nie jest pornografią, lecz w i z e r u n k i e m pornografii w niepornograficznej sztuce i kulturze; jest pastiszem i parodią, hołdem złożonym pornografii i jej badaniem”.

W dokumencie Fentona Baileya i Randy’ego Barbato „Głęboko w gardle” – który traktuje o najsłynniejszym pornosie wszechczasów, filmie „Deep Throat” – twórcy i aktorzy owego fenomenu opowiadają, że gigantyczny sukces dzieła, a także skandal, jaki wywołał, wzbudził w nich nadzieje na przejście ze świata chałupniczych produkcji XXX do Hollywoodu. Fotografowali się z Jackiem Nicholsonem i Warrenem Beatty, gdy ci odwiedzali kina grające „Głębokie gardło”. Łudzili się więc, że któregoś dnia także zagrają u ich boku. Nadzieje te okazały się płonne. Mainstream prowadził z Lindą Lovelace czy Harrym Reemsem grę wstępną, gdy jednak przyszło do bardziej zaawansowanych działań, zaczął, tradycyjnie, zgrywać cnotkę.

„Głębokie gardło”, reż. Gerard Damiano, 1972

Linda życie miała niewesołe i, zanim zginęła w wypadku, przeszła na pozycje feministek zwalczających pornografię. Dzisiaj w Hollywood powstaje o niej film biograficzny – „Inferno: A Linda Lovelace Story”. Występuje w nim, obok nominowanego do Oscara Matta Dillona, wspomniana na początku Sasha Grey, która zaliczyła ponad 200 produkcji „dla dorosłych”, ale także główną rolę w filmie Stevena Soderbergha „The Girlfriend Experience”. Czy to znaczy, że system łaskawszym okiem patrzy obecnie na pracowników seksualnych i jest gotów przygarnąć ich do swego łona? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

W fabryce snów hipokryzja wciąż miewa się dobrze, sny nazbyt erotyczne niezmiennie poddaje się cenzurze. Z jednej strony więc powstają w Ameryce filmy rozgrywające się w „pornosferze”, by przypomnieć tylko „Skandalistę Larry’ego Flynta” Miloša Formana czy „Boogie Night” Paula Thomasa Andersona. Z drugiej – ci, a zwłaszcza te, które posunęły się w swym aktorstwie poza pewne granice, nadal podlegają stygmatyzacji. Czy faktu, że świetna przecież Nowozelandka, Kerry Fox, nie przebiła się na amerykańskim rynku, nie należy tłumaczyć scenami seksu oralnego z „Intymności” Patrice’a Chéreau? A Chloë Sevigny, która wykonała fellatio w „The Brown Bunny” Vincenta Gallo? Czy i jej kariera nie potoczyłaby się inaczej, bardziej spektakularnie, gdyby nie tamten występ?

„Boogie nights”, reż. Paul Thomas Anderson, 1997

Mimo wszystkich przemian obyczajowych, kino głównego nurtu podtrzymuje wizję „pornosfery”, jaką stworzył Paul Schrader w filmie „Hardcore” (1979). George C. Scott gra tam konserwatywnego, religijnego biznesmena ze Środkowego Zachodu, który dowiaduje się, że jego zbiegła z domu córka występuje w Los Angeles w filmach bezkostiumowych. Próbując ją odnaleźć, podszywa się nawet pod producenta porno. Polska telewizja wyemitowała kiedyś film Schradera pod tytułem „Dwa światy”. Idealnie streszcza on przesłanie dzieła. Między rzeczywistością bogobojnego protestanta z prowincji a piekłem obnażonych genitaliów nie ma łączności. Kino, przynajmniej to o masowych ambicjach, musi reprezentować interesy i wartości „przeciętnego widza”. Wie, że lubi on podglądać, że pornografia go podnieca, fascynuje i gorszy zarazem. Pokazuje mu więc tyle, ile można, ale pamięta, by na końcu przywołać go do porządku.

Owszem, popkultura coraz śmielej igra sobie z pornografią, lecz jednocześnie próbuje zmienić ją w coś innego. Coś niepornograficznego. Klasyki gatunku z lat 70 – takie, jak wspomniane „Głębokie gardło” czy „The Devil in Miss Jones” – stają się obiektem głębokiej (nomen omen) nostalgii. Nakręcone na taśmie światłoczułej, wyblakłe i marnie udźwiękowione są niczym pamiątka po raju utraconym. Stanowią zapis niewinności na zawsze zaprzepaszczonej, ekscytacji, która przeminęła z wiatrem. Fragmenty z „Diabła w pani Jones” zostały wykorzystane w teledysku zespołu Massive Attack „Paradise Circus”. Wplecione są w nie wypowiedzi odtwórczyni głównej roli, dzisiaj już starszej pani, Georginy Spelvin. Wspomina ona prace nad filmem jako doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, niemalże mistyczne.

„Pornograf”, reż. Bertrand Bonello, 2001

Sugestia, że to lata 80. zepsuły porno przebija z takich filmów jak „Boogie Nights” czy francuski „Pornograf” Betranda Bonello. Bowiem w tej właśnie dekadzie pojawiła się dużo tańsza niż celuloid technika wideo. Nie tylko zabiła ona poezję w „sztuce dla dorosłych”, lecz także uczyniła ją poniekąd impotentną. Odebrała jej wywrotową siłę i zdusiła artystyczne ambicje. Pornografia z rzucającego wyzwanie moralności, robionego w ukryciu i trudno dostępnego rękodzieła, stała się towarem produkowanym i reprodukowanym masowo. W „Boogie Nights” obwinia się lata 80. także o rozbicie pornograficznej wspólnoty. Komuny twórców i aktorów, pracujących i mieszkających razem. Gdy przemieniono ich w trybiki czysto komercyjnej machiny, każdy z nich upadł samotnie w otchłań narkotyków, zboczeń, prostytucji.

Z kolei tytułowym bohaterem „Pornografa” jest reżyser Jacques Laurent (grany, nieprzypadkowo, przez ikonę Nowej Fali, Jean-Pierre’a Léaud). W latach 70. zasłynął artystycznymi filmami bezkostiumowymi (nietrudno zresztą dostrzec w tej postaci rysy pracującego we Francji Polaka, Waleriana Borowczyka, autora m.in. „Opowieści niemoralnych” i „Bestii”). Odszedł z zawodu w roku 1984 po kłótni z producentami na planie swego ostatniego filmu. Na początku XXI wieku próbuje powrócić, jednak bez powodzenia. Znów popada w konflikt z producentami, którzy nie akceptują jego ekstrawaganckich pomysłów inscenizacyjnych, statycznych ujęć w dalekim planie. Chcą mieć po prostu zbliżenia narządów w ruchu i solidną porcję mięcha. Dla Laurenta jednak taka pornografia jest jakoś mało ekscytująca, trywialna, niezaspokojona. Bohater wycofuje się w prywatność, w samotność, wspomina.

„Kapryśna chmura”, reż. Tsai Min-liang, 2005

Paradoksalnie, im więcej pornografii dookoła, im powszechniejsza i łatwiej dostępna się staje, tym gorzej dla niej. Traci impet. Przestaje być transgresją, monstrum zdolnym wstrząsnąć fundamentami kultury. W jej wywrotową moc wierzy ciągle Kanadyjczyk Bruce LaBruce. Próbuje on wyprowadzić publiczność z równowagi obrazami nieoswojonego jeszcze przez nią seksu gejowskiego i to niekiedy w ekstremalnym wydaniu. Dodatkowo łączy go z wyrazistym kontekstem społeczno-politycznym. „Skin Flick” rozgrywał się w środowisku londyńskich skinheadów, „The Raspberry Reich” przeciwnie – wśród berlińskich lewaków. Ale i jego dwa ostatnie filmy – „Otto; or, up with the Dead People” oraz „L.A. Zombie” – to już głównie perwersyjna zabawa z popkulturą. Parodia horrorów o „żywych trupach”. Seks rozgrywa się tutaj wśród strumieni krwi, między pokiereszowanymi, martwymi ciałami. Tylko śmierć nas jeszcze podnieca.

I tu niebezpiecznie zbliżamy do wypowiedzenia słowa, którego pornografia stara się uniknąć, gdyż osłabia ono członki. Musi się ono jednak pojawić w kontekście przywołanego na początku Larsa von Triera, który zdążył w swoich filmach pokazać z bliska penetrację („Idioci” ) i łechtaczkę („Antychryst”). Tym słowem jest melancholia. Tak, wizerunek pornografii w dzisiejszym kinie, przy wszystkich pozorach szyku i glamouru, przesyca melancholia. I znowu Eros kopuluje z Tanatosem.

Pornograficzne obrazy ewokują tęsknotę, przypominają o minionych uniesieniach i orgazmach, które trzeba wywoływać wciąż i wciąż na nowo w próżnej nadziei osiągnięcia spełnienia ostatecznego. W „Kapryśnej chmurze” Tsai Ming-Lianga obserwujemy trud i znój pracy na planie pornosa. Czujemy rozpalone upałem, nieugaszone pragnienie, które towarzyszy seksualnym wyczynom. W pokazywanym na Nowych Horyzontach „Mężczyźnie w kąpieli” Christophera Honoré gwiazdor gejowskiego porno, Francois Sagat gra faceta, którego opuścił kochanek. Bysio, jebaka z tatuażem na głowie przypominającym zdejmowany skalp (Sagat jest takim zjawiskiem w świecie XXX, że poświęcono mu nawet osobny dokument) płacze przy piosence Aznavoura „De t’avoir aimee” i rozpamiętuje chwile namiętności z tym, którego już nie ma.

„Mężczyzna w kąpieli”, reż. Christophe Honoré, 2010

Melancholia pojawia się również w filmie Anny Jadowskiej „Z miłości”. Niby autorka eksponuje banał, brzydotę, amatorszczyznę polskiego porno, ale to przecież nie znaczy, że nie da się z tego burdelu na kółkach czegoś ocalić. Choćby „muszelkę”, która przewija się w popowej piosence Zbigniewa Wodeckiego, z „tęsknicą” w głosie zinterpretowanej na nowo przez Marię Peszek pod napisy końcowe. Melancholia kryje się w wyrazie twarzy głównej bohaterki, która uśmiecha się do swego orgazmu zapisanego przez kamerę. I w rozpaczliwych staraniach żony producenta, by wykrzesać jeszcze jakąś iskrę z męża – człowieka zgaszonego, wypalonego. Wreszcie, z melancholią próbuje walczyć żywiołowa weteranka porno, Ela, która nieustannie wspomina piękne czasy PRL-owskiego seksu, gdy była „dziewczyną Wodeckiego” – ach, jakby sobie jeszcze podokazywała na planie!

Niewątpliwie pornobiznes znacznie bardziej profesjonalnie wygląda w Czechach czy Niemczech, co da się stwierdzić, oglądając w Planete+ dokument Markku Heikkinena „Tylko dla chłopców”, który przedstawia od kuchni świat gejowskich świerszczyków. Ale i ten film kończy się zaskakującym wyznaniem otoczonego młodymi ogierami producenta, że nigdy nie przeżył odwzajemnionej miłości.

„Z miłości”, reż. Anna Jadowska, 2010

Można się zastanawiać, czy kino nie próbuje znowu obarczyć pornografii odium winy, czy nie wykazuje wobec niej protekcjonalnej postawy, nie stara się obnażyć fałszu obnażonych przedstawień. O ile jednak dawne filmy jednoznacznie potępiały światek porno, ukazywały go jako siedlisko zła i występku, o tyle te nowe przemawiają z pozycji nie etycznych, a egzystencjalnych. Bo – czy nam się to podoba, czy nie – pornografia nie jest już izolowanym marginesem. Stała się częścią kultury, częścią naszego życia w kulturze. Zeszła z wyżyn albo weszła z nizin (jak kto woli) między lud. Przestała być wyidealizowanym, niedosiężnym niebem czy piekłem (jak kto woli). Jest ludzka, jest swojska, jest wśród nas. A więc musi dzielić z nami – jej konsumentami – nasze dole i niedole.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.