Na wydeptanych ścieżkach

7 minut czytania

/ Film

Na wydeptanych ścieżkach

Bartosz Żurawiecki

Seks w „Matthiasie i Maximie” Dolana wisi w powietrzu, prawie się urzeczywistnia, w końcu jednak do rozładowania napięcia nie dochodzi. Bo czy seks jest aby na pewno tym, czego pragną bohaterowie?

Jeszcze 2 minuty czytania

I co nam wyrosło z Xaviera Dolana, cudownego nastolatka kina? Minęło dziesięć lat od jego błyskotliwego debiutu, „Zabiłem moją matkę” (2009). Dolan przekroczył trzydziestkę (jak śmiał!), kręci film za filmem, ale z jakim rezultatem? Ponieważ nie jestem pewien odpowiedzi, zapytałem o to znajomych.

Przyjaciółka powiedziała mi, że bardzo się wzruszyła na „Matthiasie i Maximie”, a nie należy do osób, które wzrusza byle co. Przyjaciel z kolei wydął pogardliwie wargi i orzekł, że po pierwsze – nikt nie uwierzy, że Dolan-aktor może być na ekranie choćby pseudoheterykiem, a po drugie, jest taki reżyser argentyński, Marco Berger, który z tematu: „faceci hetero czują do siebie coś więcej” uczynił lejtmotyw całej swojej twórczości. U Bergera zdecydowanie więcej jest erotycznego napięcia i szczerej fascynacji męskim ciałem. Możecie się zresztą sami o tym przekonać, gdyż jego „Blondyn” (2019) trafił niedawno na stronę outfilm.pl. Akurat w aspektach seksualnych (i czy aby tylko w nich?) kino Dolana zdaje się dzisiaj dość zachowawcze, czy też powściągliwe, tym samym łatwe do zaakceptowania dla mieszczańskiej widowni z różnych stron świata.

Ale już inny przyjaciel wykrzyknął w zachwycie, że „Matthias i Maxime” to kino wspaniale autoironiczne, poddające rewizji główne toposy poprzednich filmów Dolana. Na przykład, postać matki. W debiucie Kanadyjczyka, jak również w „Mamie” (2014), musiała ona poskramiać krnąbrnego, zbuntowanego synalka. Tym razem sama sprawia kłopoty wychowawcze i biedny Maxime, czyli Dolan właśnie, nie wie, co z nią zrobić. Skądinąd, sceny z rodzicielką to najlepsza, najbardziej dynamiczna część filmu, nie pozostawiająca wątpliwości, że nawet faceci nie działają na reżysera tak stymulująco jak dojrzała kobieta z macierzyńskimi doświadczeniami. Chętnie przeanalizowałbym te wątki w duchu George’a Bataille, czy też generalnie „kompleksu Edypa”, ale to może przy innej okazji. Ojcowie konsekwentnie są w filmach Dolana nieobecni. Albo nie żyją, albo się nie troszczą, względnie siedzą przed telewizorem i patrzą martwo w ekran.

Czy na takich bezużytecznych dziadów wyrosną też bohaterowie „Matthiasa i Maxime’a”? Dolan portretuje w tym filmie grupę przyjaciół. Kumpli, którzy znają się jak łyse konie. Razem piją, razem imprezują, ale też wspierają się nawzajem. Wiele ich łączy i trochę dzieli. Matthias pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny, ma iść w ślady ojca i przejąć po nim schedę w rodzinnej firmie. Maxime’owi nie wiedzie się w życiu. Nie dość, że użera się z matką, to jeszcze pracuje dorywczo i zarabia grosze. Chce rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Australii w poszukiwaniu lepszego losu.

Te różnice ekonomiczne, wręcz klasowe, nie zakłócają relacji między bohaterami. W jednej tylko scenie, rozgrywającej się podczas zakrapianej imprezy, pęka bariera poprawności i pojawiają się wyzwiska. Powodem jednak nie jest stratyfikacja społeczna, lecz owo „coś więcej”, którego istnienie uświadomili sobie dwaj panowie M. Impulsem był pocałunek, jaki musieli odegrać przed kamerą na żądanie koleżanki, kręcącej studencki film.

Dolan-reżyser wyciemnia ekran, gdy usta bohaterów mają się ze sobą zetknąć, co rzeczywiście można uznać za gest ironiczny. Nie tylko wobec wcześniejszych dokonań twórcy, ale i generalnie całej tradycji kina. Przecież nawet kino nieme nie wyciemniało pocałunków (choć, rzecz jasna, nie wyciemniało wyłącznie pocałunków męsko-damskich). Wyciemniało natomiast sceny seksu. Seks w „Matthiasie i Maximie” wisi w powietrzu, prawie prawie się urzeczywistnia, w końcu jednak do rozładowania napięcia nie dochodzi. Bo czy seks jest aby na pewno tym, czego pragną bohaterowie?

Jest między Matthiasem i Maximem jeszcze jedna różnica. Maxime ma na prawej stronie twarzy sporych rozmiarów egzemę. Wygląda na to, że Dolan z premedytacją chciał się oszpecić, by zerwać z wizerunkiem pięknego młodzieńca. Natomiast grający rolę Matthiasa Gabriel D'Almeida Freitas jest piękny bez żadnego cudzysłowu. Urodziwy jak śródziemnomorski bóg, mógłby, tak jak stoi, zostać obsadzony w głównej roli filmu „365 dni”. Nie chciałbym wdepnąć w stereotyp ani zabrzmieć trywialnie, ale niewątpliwie Matthias uosabia także fantazję geja o heteryku, którego a nuż, chociaż raz dałoby się przeciągnąć na drugą stronę mocy.

„Matthias i Maxime”, reż. Xavier Dolan„Matthias i Maxime”, reż. Xavier Dolan. Kanada 2019, w kinach od  21 lutego 2020Relację romantyczną między bohaterami możemy więc wpisać, ironicznie lub na serio, w rozmaite baśniowe schematy typu „Piękna i bestia”. Zarazem odbiera to filmowi wiarygodność na płaszczyźnie realizmu, który Dolan stara się zachować w dużo większym stopniu niż we wcześniejszych swoich filmach. Jedno udaje mu się z pewnością: pokazać metamorfozy męskości. W cokolwiek utopijnej wizji męskiego kręgu przyjaciół, do którego należą nie tylko Matthias i Maxime, ale też paru innych chłopaków, zniesione zostają granice tożsamości, takiej czy innej. Tożsamość nie zostaje nawet nazwana. Między przyjaciółmi może, ale nie musi, pojawić się erotyczna więź. Nie wpływa ona na czułość i zrozumienie, jakie okazują sobie chłopcy.

Przyznam jednak, że gdybym miał powiedzieć, czy z „Matthiasem i Maximem” połączyło mnie „coś więcej”, to odpowiedź brzmiałaby: „nie”. Uważam, że film jest, tu użyję sformułowania, którego nie wypada używać po trzydziestce, „wporzo”, ale nic ponadto. Dolanowi liczne nagrody – takie, które powinien dostać wcześniej – przyniosło zrobione w teatralnej manierze „To tylko koniec świata” (2016). Z udziałem kompetentnych francuskich aktorów, ale oparte na bardzo przeciętnej sztuce Jeana-Luca Lagarce’a. Potem Kanadyjczyk zrealizował swój anglojęzyczny debiut w gwiazdorskiej obsadzie, „Death and Life of John F. Donovan” (2018). Okazał się on taką porażką, że nawet nie wiem, gdzie ją można obejrzeć; dzieło bowiem nie weszło w Polsce do dystrybucji, choćby internetowej.

Natomiast „Matthias i Maxime” to w gruncie rzeczy przegadany snuj, w którym próżno szukać błysku i żywiołowości „Zabiłem moją matkę” czy „Wyśnionych miłości” (2012). Dolan raz jeszcze błąka się po wydeptanych przez siebie ścieżkach. Może chce coś podsumować, żeby pójść dalej i w innym kierunku? Na przykład wyjechać do Australii i tam wymyślić się na nowo? Tego jeszcze nie wiemy, jednak jako widz i cichy psychofan życzyłbym sobie nowych bodźców ze strony Xaviera. Bo stare już na mnie nie działają.