Uwaga, wymyśliłem dowcip! Jak odróżnić gliniarza od gangstera? Gliniarz pije wódę, a gangster łyskacza. Słabe? Słabe. Problem w tym, że z podobnych słabizn składa się cały najnowszy film Władysława Pasikowskiego. Niby kino twardzieli dla twardzieli, a gdzie dotknąć, tam flak.
Pasikowski, jak wiadomo, nigdy nie należał do twórców subtelnych i wyrafinowanych, a już zwłaszcza delikatnych. Jest w swej twórczości prosty, szorstki, obcesowy. Włosa na czworo nie dzieli, z myślami bić się nie zamierza. Daje im w pysk i odchodzi, rzucając na pożegnanie: „Nie chce mi się z tobą gadać”. Jednak po klęsce niezamierzenie parodystycznego „Reichu” (2001) Pasikowski zamilkł na parę lat. Przeniósł się do telewizji, na duże ekrany powrócił dopiero zaskakującym „Pokłosiem” (2012), które po kowbojsku rozliczało zbrodnię w Jedwabnem. Był to film może i dyskusyjny, lecz w swej szarży na polską historię niewątpliwie potrzebny. Potem przyszedł kolejny eastern, „Jack Strong” (2014), w którym reżyser oddawał hołdy Konradowi Wallenrodowi PRL-u, czyli pułkownikowi Kuklińskiemu. Okazało się wtedy, w czym Pasikowski jest naprawdę strong – w łączeniu gatunkowej stylizacji z męską nostalgią za prawdziwymi polskimi bohaterami, wyrastającymi ponad swe spsiałe czasy.
„Ostatni pies” jest także cofnięciem się w czasie, jednak nie w sensie fabularnym, a wyłącznie narracyjnym i mentalnym. Fakt – film od początku nie miał takich ambicji jak dwa poprzednie dokonania Pasikowskiego. To jedynie kolejny odcinek franczyzy przejętej od Patryka Vegi. Kino, które ani myśli łamać gatunkowi kości. Przeciwnie, chce dać wszystko, co widz swojski wita z okrzykiem „O, kurwa!” i co nie budzi w nim żadnego dysonansu poznawczego czy innego efektu obcości.
W tym momencie zapewne powinien grzecznie wsadzić mordę w kubeł, ale co w sumie mam do stracenia – i tak mnie nie wezmą do liczenia cudzego szmalu. Dlatego pozwolę sobie wyrazić zdziwienie, że w celu zdobycia owego szmalu trzeba ciągle udawać, iż się zasnęło w latach 90. i obudziło dwie godziny temu. Chyba w popmentalności Polaków dokonały się w ostatnich latach jakieś przesunięcia? Tymczasem u Pasikowskiego wciąż rządzi Pruszków na zmianę z Wołominem (tertium non datur). Kobiety to wyłącznie dupy i suki, z mafiozów straszne ordynusy ze złotymi łańcuchami na szyi, a emeryci niczym pierwsi naiwni – którzy nigdy wcześniej nie widzieli kapitalizmu – dają się nabierać na piramidy finansowe. Pijacy mają pokiereszowaną twarz Krzysztofa Kiersznowskiego, skorumpowani politycy (z obowiązkowym kontem na Kajmanach) gwałcą rosyjskim szampanem. A rosyjska ruletka jest niezmiennie ulubioną rozrywką półświatka. Także dźwięk w filmie pochodzi z lat 90., no chyba że polscy aktorzy mają problemy z dykcją. Jedno z dwojga. Pruszków albo Wołomin.
Co gorsza, tę monotonną rzeczywistość, która wygląda jak kopia z kopii pierwszego lepszego rodzimego serialu sensacyjnego, napędza nie akcja, lecz nieustanna gadanina. Gangsterzy i gliniarze przerzucają się ksywami współbraci, przez co film sprawia nierzadko wrażenie zjazdu kumpli, którzy przy kielichu pytają: „A co tam u Wołowiny?”, „A słyszałeś, że Soczek nie żyje?”, „A Masa, Kasa, Kiełbasa?” itd. itp. A co mnie to obchodzi?
W bezbarwnej fabule Despero (Marcin Dorociński) robi za tajnego agenta policji w strukturach mafii, natomiast Mira, grana przez Dodę, przejmuje bandycki interes po zabitym mężu. Ten ostatni wątek ma zapewne uchodzić za przejaw feminizmu, który dotarł nawet do światka przestępczego (i do twórczości Pasikowskiego). Coś jest na rzeczy, gdyż Mira to jedyna postać w filmie przechodząca przemianę. Tyle że metamorfoza z zadziornej dziewczyny w bezwzględną gangsterzycę przedstawiona została w sposób mechaniczny i mało wiarygodny „Pitbull. Ostatni pies”. Reż. Władysław Pasikowski. Polska 2018, w kinach od 15 marca 2018 (fałsz słychać zwłaszcza w jej końcowym, morderczym akordzie). Doda gra jak gra – z ludowym entuzjazmem stanowiącym frapujący na swój sposób kontrast z nudnym aktorstwem reszty obsady. Wszyscy pozostali prezentują się bowiem na ekranie tak, jakby wskoczyli w stare, sprane dresy. Tylko Krzysztof Stroiński w roli Metyla błyska niekiedy ludzką prawdą zmęczonego gliny przed emeryturą.
Skoro jednak o piosenkarkach mowa, to aktorsko lepiej od Dody sprawiła się… Kasia Nosowska, która pojawia się w jednej scenie. Opowieść jej bohaterki o mężu nakrywającym się w łóżku wanną wywołuje zresztą na moment przyjemnie surrealistyczne zachwianie w filmie. Ale to zaledwie króciutki epizod.
Wieki całe minęły od czasu, gdy na początku lat 90. Pasikowski wywołał panikę moralną swymi „Psami”. Poczytajcie sobie recenzje z tamtej epoki, w których podniecenie mieszało się ze zgorszeniem. Tymczasem dzisiaj recenzentka portalu Gazeta.pl – skądinąd zachwycona nowym „Pitbullem” – pisze: „Pasikowski udowodnił, że da się zrobić dobry gangsterski film bez szokowania, demoralizacji i przekraczania granic”. Bez szokowania, demoralizacji i przekraczania granic? Ależ to brzmi jak symboliczna kastracja! Na miejscu Pasikowskiego czym prędzej pobiegłbym przekroczyć jakąś granicę. Zwłaszcza że ostatnich gryzą psy. Inna sprawa, że te psy wyliniałe i szczerbate. Może połamały sobie zęby na przeterminowanych sucharach?