Stara baśń
„Krew Boga”. Reż. Bartosz Konopka

5 minut czytania

/ Film

Stara baśń

Bartosz Żurawiecki

Z „Krwi Boga” wyciągam jeden wniosek: wiara stała się dzisiaj sprawą bardziej intymną i bardziej wstydliwą niż seks. Nikt więc nie umie – albo nie ma śmiałości – powiedzieć o niej nic konkretnego

Jeszcze 1 minuta czytania

To jeden z tych ambitnych polskich filmów, któremu brakuje intelektualnej precyzji. Bierze się za tematy ważne i niby wiecznie aktualne, ale ostatecznie zostawia nas z mglistymi ogólnikami. Jest „uniwersalny” , choć wszystkim wyszłoby na zdrowie, gdyby był merytoryczny.

Akcja rozgrywa się we wczesnym średniowieczu, gdzieś w Europie. Na wyspie, którą zamieszkuje plemię wciąż kultywujące swą pogańską religię. Ale jej dni są policzone. Jeśli plemię nie przyjmie triumfującego wszędzie chrześcijaństwa, to wcześniej czy później zostanie wycięte w pień.

Na wyspę dociera Willibrord (Krzysztof Pieczyński), nieugięty misjonarz, który ledwo uniknął po drodze śmierci. To jednak nie osłabia jego determinacji. Chce za wszelką cenę narzucić wiarę chrystusową „dzikusom” wykrzykującym coś w niezrozumiałym języku i pokrywającym twarze grubą warstwą gliny i wapnia. Willbrord nie posługuje się mieczem – nie miałby zresztą szans w starciu z wojownikami z wioski, lecz perswazją, groźbą i spektakularnymi „cudami”. Zwycięsko przechodzi próbę ognia, w której ginie naczelny kapłan plemienia. W najlepszej scenie filmu Willibrord prowadzi twarde negocjacje z przywódcą szczepu, Geowaldem (Jacek Koman). Stawia sprawę jasno – idą za nim wojska królewskie, jeśli więc nie będzie mógł swobodnie prowadzić swej działalności ewangelizacyjnej, z krnąbrnym ludem rozprawią się żołdacy. Geowald, który był kiedyś kupcem i podróżował po świecie, zdaje sobie sprawę, że czasy się zmieniają. Toleruje więc, choć bez entuzjazmu, wybryki Willibrorda.

Ale nasz misjonarz ma konkurenta w osobie Jana (Karol Bernacki) – znacznie młodszego chłopaka, z którym najpierw połączyła go, pobieżnie zarysowana, więź ojcowsko-synowska. Jan też niesie w świat nauki Chrystusa, uważa jednak, że nie można ich nikomu narzucać. Trzeba do nich przekonywać własnym przykładem i siłą ducha. Zaszywa więc sobie usta, by nie dobywały się z nich żadne kłamstwa ni pogróżki.

Do tego momentu jest intrygująco. Reżyser Bartosz Konopka wspomina w wywiadach, że zainspirowała go „Valhalla” Refna, który pokazał, jak za pomocą lekkiej kamery, kilku aktorów i pejzaży – majestatycznych gór, mrocznych lasów i ciemnych wód różnego rodzaju akwenów – odtworzyć na ekranie klimat średniowiecza. W „Krwi Boga” jest podobnie. Kamera nagrodzonego w Gdyni Jacka Podgórskiego podąża za bohaterami lub też panoramuje wyspiarskie krajobrazy. Długie cienie drzew i iskry słońca uderzające w morskie fale. Kolory są ciemne, niebieskie, czasami tylko rozdarte płomieniem ognia albo szarą bielą masek tubylczych. Można też wskazać inne, poza „Valhallą”, dzieła pokrewne – „Na srebrnym globie” albo, dlaczegóż by nie, „Mad Maxa” czy „Walkę o ogień”. Także, rzecz jasna, „Grę o tron”, która przywróciła modę na średniowiecze i uczyniła z niego atrakcyjną „starą baśń”.

Konopka nie koncentruje się jednak na mechanizmach walki o władzę symboliczną i realną. Właściwie trudno powiedzieć, na czym się koncentruje. Zarysowawszy główne konflikty, coraz bardziej rozmywa swój film w mętnościach. Bohaterowie giną znienacka. Pojawiają się nawiązania do męki Pańskiej, tudzież inkwizycji. Nie wiadomo, po co snują się po ekranie kobiety – jak to zwykle w polskim kinie, zbudowane z mgły i pobożnych życzeń, a nie z krwi i kości. Nawet konsekwentnie budowana forma wizualna zaczyna przemawiać na niekorzyść filmu. Drażni niekończący się patos, ciąży natrętna alegoryczność narracji.

„Krew Boga”. Reż. Bartosz Konopka. Polska 2018„Krew Boga”. Reż. Bartosz Konopka. Polska 2018. W kinach od 14 czerwca 2019Konopka próbuje się ratować wprowadzeniem pod sam koniec wątku quasi-szekspirowskiego. Przyjeżdża król (mówiący – ale dlaczego? – kilkoma językami naraz) i robi swoje. Tylko że już za późno, by wzbudzić u widza jakiekolwiek emocje. Natomiast zakończenie filmu jest tak symboliczne, że sam Maeterlinck by się go nie powstydził.

Oczywista wydaje się tylko krytyka instytucjonalnego wymiaru religii, sojuszu tronu i ołtarza. Tak oczywista, że właściwie niewidoczna, gdyż wyrażona w sposób deklaratywny i poparta banalną ilustracją. Konopka próbuje przeciwstawić Kościołowi indywidualne poszukiwania wiary i duchowości. Błąka się więc ze swoimi bohaterami po lesie i czegoś szuka. Ale czego? Nie wiem. A przynajmniej moja antymetafizyczna wrażliwość nie sięga w te rejestry, w które celuje reżyser.

Z „Krwi Boga” wyciągam jeden wniosek. Wiara (bo przecież nie religia) stała się dzisiaj sprawą bardziej intymną i bardziej wstydliwą niż seks. Nikt więc nie umie – albo nie ma śmiałości – powiedzieć o niej nic konkretnego.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).