To jest (prawdziwa) opowieść

11 minut czytania

/ Film

To jest (prawdziwa) opowieść

Klaudia Rachubińska

Twórcy „Czarnobyla” nie twierdzą, że przedstawiają prawdziwą historię. Nie muszą. Zamiast tego zadają pytanie o „cenę kłamstw” i o ryzyko związane z zastępowaniem prawdy opowieściami

Jeszcze 3 minuty czytania

„To jest prawdziwa opowieść” – głosi napis otwierającyFargo” braci Coen (1996). Film obejrzałam jakoś na etapie gimnazjum, może wczesnego liceum i – poruszona niewiarygodnym splotem wydarzeń, które złożyły się na tę tragiczną historię – wyłączyłam telewizor, nie doczekawszy sprostowania w napisach końcowych. Spędziłam potem wiele lat w przekonaniu o prawdziwości przejmującej opowieści z Minnesoty, wracając do niej przez ten czas kilkukrotnie. Dopiero na fali popularności powstałego z inspiracji filmem serialu o tym samym tytule skonfrontowałam się z kontrowersjami wokół twierdzenia o prawdziwości „Fargo”. Każdy odcinek serialu również rozpoczyna się od frazy „To jest prawdziwa opowieść”, po chwili jednak napis blaknie, na ekranie pozostaje tylko słowo „prawdziwa”, pozostałe zaś – „to jest opowieść” – zdają się odchodzić w wizualną niepamięć.

Twórcy „Czarnobyla” (2019) nie twierdzą, że przedstawiają prawdziwą historię. Nie muszą. Zamiast tego zadają pytanie o „cenę kłamstw” i o ryzyko związane z zastępowaniem prawdy opowieściami. „Fargo” skupia się na lokalnym (fikcyjnym) dramacie, który wymknął się spod kontroli. „Czarnobyl” mierzy się z (prawdziwą) historyczną katastrofą, której efekty odczuwane będą jeszcze przez setki lat na całej północnej półkuli. Grający Rosjan, Ukraińców i Białorusinów aktorzy – w większości brytyjscy – mówią własnym głosem i w swoim ojczystym języku. W „Fargo” słyszymy przerysowane, charakterystycznie melodyjne akcenty amerykańskiego Midwestu. Zima roku 1987 w amerykańskim Brainerd to śnieżne zaspy, oblodzone chodniki i obszerne puchowe kurtki. Prypeć roku 1986 cieszy się pięknym, słonecznym kwietniem jak z radzieckich propagandowych pocztówek.

W Łodzi i Warszawie, w których piszę ten tekst, panuje upalny czerwiec 2019 roku: beton paruje, skwierczy asfalt, powietrze faluje jak fatamorgana. Fakt, że upał można zobaczyć, dziwi mnie niezmiennie od wczesnego dzieciństwa; fala gorąca narusza znajomą strukturę krajobrazu, powietrze wydaje się mienić, migotać, jak mroczki przed oczami w nagłym ataku migreny. W przeciwieństwie do rozgrzanej promieniami słońca atmosfery radioaktywnego promieniowania nie widać – postrzegamy jedynie efekty jego działania. Twórcom „Czarnobyla” nie pozostaje więc nic innego jak odwołać się do znajomych filmowych konwencji. Atomowa śmierć to trzask dozymetru i metaliczny posmak w ustach, niepokojący szum niosącego napromieniowane cząstki wiatru i czarny śnieg radioaktywnego opadu, niezdrowa zielona poświata nocą i we wnętrzach, ostre promienie słońca w dzień, spalone twarze strażaków, pracowników elektrowni i innych, którzy podeszli za blisko.

„Czarnobyl”

W serialu wszystko ma swój cel i swoją przyczynę: zielonkawe filtry nadają aktorom niepokojący, chorobliwy wygląd, dźwięki licznika dawkują napięcie, groza choroby popromiennej kontrastuje z sielankowym widokiem dzieci biegnących do szkoły, w labiryncie zalanych wodą piwnic pod reaktorem światło gaśnie w suspensie tuż przed końcem odcinka. Przewidywalność atomowych obrazów nie ujmuje serialowi spektakularności: konwencje istnieją, bo są skuteczne, a „to jest prawdziwa opowieść” to nie tylko stwierdzenie faktu, ale też szczególny gatunek filmowy. Choć ponad sto lat historii kina nauczyło nas zawieszania niewiary z początkiem seansu – niezależnie od tego, jak bardzo „prawdziwa” jest przedstawiona opowieść – konwencja „prawdziwej historii” wciąż sprawia, że inaczej (choć niekoniecznie bardziej) angażujemy się w filmową fabułę.

Jak udowadnia przykład braci Coen, „nie musisz mieć autentycznej historii, by stworzyć film będący prawdziwą opowieścią”. Na przykład „Fargo” – jak wyjaśnia Ethan Coen dwie dekady po premierze – jest „filmem «z gatunku» prawdziwych opowieści”.

Oglądam kolejne odcinki „Czarnobyla” z zaangażowaniem, ale i nieufnością. Staranna narracja w przemyślany sposób prowadzi mnie pokrętną ścieżką z punktu do punktu. Podążam za nią skwapliwie, ale zarazem nie mogę przestać zadawać sobie pytania: czy naprawdę tak było? W większości wypadków okazuje się, że owszem: liczniki zatrzymujące pomiar na 3,6 Roentgena na godzinę, ciekawscy gapie na moście, bezużyteczny księżycowy łazik z RFN, zmieniające się co 90 sekund ekipy „biorobotów”, ironiczny transparent z hasłem „Nasz cel – szczęście całej ludzkości”. Opowieść o Czarnobylu, podobnie jak sama katastrofa, jest efektem splotu okoliczności przynależnego gatunkowi „dziwniejszych od fikcji”, ale nie przestaję mieć wrażenia, że to nie w kuriozalnych szczegółach – nieprawdopodobnej lekkomyślności uczestników wydarzenia, niewiarygodnych rozwiązaniach technicznych czy wybitnej arogancji władz i kadry kierowniczej – tkwi rdzeń mojej uporczywej nieufności. Skupiona na zdumiewających, ale łatwych do sprawdzenia detalach, przegapiam największą mistyfikację: bohaterską i nieustępliwą Ulanę Khomyuk (Emily Watson), nieistniejącą fizyczkę z Białoruskiego Instytutu Energii Nuklearnej w Mińsku. Ukierunkowana pytaniem o kłamstwa nastawiłam swój radar na „prawdziwą”, tracąc z oczu „opowieść”. Tymczasem „Czarnobyl” jest bardzo dobrą – „podejrzanie” dobrą opowieścią.

Nie jestem jedyną nieufną widzką, która pyta o fakty – pytanie „czy naprawdę tak było” powtarza też co chwilę Peter Sagal z NPR w poświęconym serialowi podcaście, w którym wraz z jego twórcą, scenarzystą i producentem Craigiem Mazinem eksploruje warstwę produkcyjną, fabularną i faktograficzną kolejnych odcinków. Jak na projekt poświęcony prawdzie i kłamstwom, propagandzie i postprawdzie, negacjonizmowi i „fake newsom”, stawiający sobie za cel przywracanie historycznej pamięci i ostrzeganie przed powtarzaniem błędów przeszłości, wreszcie przywiązujący ogromną wagę do wiernego reprezentowania kultury materialnej epoki – „Czarnobyl” pozwala sobie na szokująco swobodne stosowanie licentia poetica. Oprócz fizyczki powołanej do życia w miejsce szwadronu naukowców (wszak współczesny widz z trudem angażuje się w bohatera zbiorowego, a obecność Watson poprawia przy okazji proporcje płci na ekranie) dostajemy efektowny kłąb czarnego dymu zamiast smug rzadkiej pary czy tajemniczą popromienną awarię helikoptera, który w rzeczywistości zahaczył o linę żurawia wiele miesięcy po katastrofie. Nie dostajemy za to istniejącej faktycznie rodziny bohaterskiego naukowca Valery’ego Legasova (wspaniały Jared Harris), który w otwierającej serial scenie oddaje życie w imię szerzenia prawdy o przyczynach katastrofy. „Rodziny pozostawione w domach w tego rodzaju filmach wojennych w sposób nieunikniony popadają w marudzenie – wyjaśnia Mazin w podcaście – nie chciałem im tego robić”. Narracja filmowa „w służbie prawdy” ma swoje ograniczenia – są nimi narzędzia retoryczne filmowej fabuły i warunki wizualnego storytellingu. Prawda czasów rzadko sprzyja dobrym opowieściom. Prawda ekranu zawsze musi dokonać zabiegów na faktach.

Tłumacząc się po latach z nieporozumienia wokół faktualności „Fargo”, Joel Coen wyjaśnia: „[Ta opowieść] została całkowicie zmyślona. Albo, jak wolimy mówić, jedyną prawdziwą rzeczą jest fakt, że jest to opowieść”.

„Czarnobyl”

Opowiadając sobie historie, szukamy odpowiedzi nie na pytanie o prawdę, ale na pytanie o sens. To robi Swiatłana Aleksijewicz w „Czarnobylskiej modlitwie”, na którą tak często powołuje się w wywiadach i scenariuszu Mazin. Rozmówcy reporterki – uczestnicy, świadkowie i ofiary katastrofy w Czarnobylu – opowiadają nie tylko, a nawet nie głównie o faktach i wydarzeniach. Mówią o własnych doświadczeniach, wrażeniach i emocjach, o ludziach, których spotkali i stracili, miejscach, w które nie mogą wrócić. Referują plotki, pogłoski i legendy, przytaczają ponure żarty, paranaukowe fantazje i – rzadko, bardzo rzadko – przebąkują o nadziejach na przyszłość. Za to często płaczą. Bardzo często milkną. Nie są rzetelnymi dokumentalistami, ścisłymi kronikarzami historycznych wypadków, ale uczestnikami i świadkami, którzy – bardziej lub mniej chętnie – dzielą się swoją opowieścią z dziennikarką i jej czytelnikami. To samo w pierwszej scenie serialu robi Legasov słuchający swojego głosu z magnetofonowej taśmy: występuje nie tylko w roli naukowca, ale też świadka, który opowiada sobie i nam pewną historię, swoją własną prawdę.

Jeśli zawiesimy na chwilę pytanie o prawdę i kłamstwa, a zamiast tego zapytamy, jaką opowieść proponuje „Czarnobyl”, okaże się, że sugerowane przez niego sensy odpowiadają na różne doświadczenia i potrzeby widzów. Do jednych trafia przedstawienie ostatnich lat ZSRR „w miarę wiarygodnie i bez większych wpadek”, zarówno na poziomie sowieckiej wizualności, jak i mentalności czy atmosfery. Inni są poruszeni obrazem kultury politycznej, w karierowiczach i aparatczykach widząc cynizm współczesnych krajowych i światowych polityków, żonglujących dowolnie faktami i zmyśleniami. Jeszcze innych porywa historia o ofiarnym bohaterstwie i bezinteresownym poświęceniu, o położeniu własnego życia, zdrowia i bezpieczeństwa na szali prawdy, miłości czy obowiązku. Dla wielu najważniejszym wątkiem jest nienatarczywy, ale czytelny podtekst klimatycznego negacjonizmu, lektura „Czarnobyla” jako opowieści o tej innej spowodowanej przez człowieka katastrofie. Niemal każdy łatwo znajdzie tu wybraną prawdę własnego doświadczenia. Mimo pozornego konsensusu zachwyconych krytyków prawda serialu okazuje się każdorazowo pochodną poszczególnych interpretacji. Wie o tym rosyjska stacja telewizyjna NTV, która zapowiedziała, że zamierza opowiedzieć własną historię o Czarnobylu. Moskwa rozumie, że opowieści są ważne.

Upalny czerwiec 2019. Żar leje się z nieba, powietrze faluje, promienie słońca liżą skórę rozgrzanymi językami. Przejeżdżam klimatyzowanym pociągiem przez pozbawione wody Skierniewice. Patrząc na rozgrzany peron za oknem, myślę o tym, że nadszedł czas, by opowiedzieć sobie ważną, skuteczną historię – nie o katastrofie Czarnobyla, ale o katastrofie klimatycznej. Potrzebujemy nie tylko rzetelnych faktów – do tych, inaczej niż radzieccy naukowcy z serialu, mamy dostęp – ale też, a może przede wszystkim, dobrych opowieści.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).