Po co pytać, kiedy można kłamać
fot. Magda Skrzeczkowska

Po co pytać, kiedy można kłamać

Rozmowa z Waldemarem Bawołkiem

W pisaniu najbardziej wartościowe jest to, że jest się nikim i niczym. Musisz mieć wszystko puste. Nie startujesz z pozycji mędrca, ale z pustki wewnętrznej. Nie mam ochoty dostarczać czytelnikowi żadnej przyjemności. Sobie chcę robić przyjemność

Jeszcze 6 minut czytania

(Przystanek PKS na Rynku w Ciężkowicach)

WALDEMAR BAWOŁEK: Mam pomysł na początek naszej rozmowy.
GRZEGORZ BOGDAŁ: Gdzie się wyrywasz, to nie ty będziesz ją prowadził.
WB: Wyście przyjechali do mnie, to ja mam pytać, nie?
GB: Ty będziesz przepytywany.
WB: O nie, ni chuja.
URSZULA HONEK: To my musimy zacząć.
WB: Ja mam początek: od zastanowienia się, co to w ogóle są pytania.
UH: O nie, Waldku, nie.
WB: Po co pytać, jaki jest sens rozmowy, kiedy można kłamać. 
GB: Mnie nie obchodzi, czy będziesz kłamać.
UH: Możesz kłamać.

(Pokój Waldka)

UH: Po „Echu słońca” coraz więcej się o tobie mówi. Jak się czujesz z tą modą na ciebie?
WB: Tutaj?
UH: Skąd, nie tutaj.
GB: W internecie (śmiech).
WB: Tutaj nie mam żadnej popularności.
UH: Jak to? Dużo się o tobie teraz pisze.
WB: Nie odczuwam tego.
UH: Wydają ci książki, które latami zalegały. Ostatnio „La petite mort”, „Bimetal”.
WB: Powiem ci szczerze, że nie chcę być na topie.
GB: Kłamiesz.
WB: Nie kłamię.
GB: Opublikowałeś dzięki temu książki, które ci leżały w szufladzie.
WB: No ale ja o to zabiegałem? Nie zabiegałem.
UH: Ale załóżmy, że to się mogło nie wydarzyć.
WB: Dla mnie to niespodzianka i przyjemność, choć dość uciążliwa. Mojemu pisarstwu nie jest to do niczego potrzebne, naprawdę. Piszę od 30 lat. Czy ja byłem nieszczęśliwy z tego powodu, że się o mnie nie mówiło? Nie, nie byłem. Doceniam wartość swojego pisarstwa, ponieważ – to egoistyczne i zarozumiałe – wiem, że to trzeba ludziom udostępnić, niech to przeczytają dwie, trzy osoby, rozumiecie, bo są tacy czytelnicy, którzy powiedzą, że jest w tym coś fajnego, mnie to niesie i to mi wystarcza. Ale żebym miał jeździć do Warszawy, Krakowa i mówić: o, bo tu Bawołek przyjechał, pisarz – na tym mi nie zależy. Pisanie to jest pewna intymność, czuję się dowartościowany w momencie pisania. To jest ważne, że nic nie robiąc – piszę. Zastanówmy się w trójkę, kto to jest pisarz. No powiedzcie. To jest zawód?
UH: Nie traktuję tego jako zawód.
GB: Bywa zawodem.
WB: Nie bywa. Zawodem może być dla kogoś, kto czerpie z tego korzyści materialne, kto się udziela, cały czas się wypowiada, bo potrafi zaspokajać potrzeby drugiej osoby. Pisarz siada sobie przy komputerze i myśli: napiszę historyjkę dla ludzi i niech oni się cieszą, niech sobie przeczytają do snu, czy tam w podróży. W moim przypadku nie mogę tak myśleć. Piszę rzecz – dwa lata lub trzy – i co ja wiem? Czy coś z tego wyniknie? Nie wiem. A pisarz to jest taki gość, który dzisiaj napisze, a jutro jest wydany.
GB: No nie, to jest bloger.

UH: A co z wątpieniem? Kiedyś rozmawialiśmy, że trzeba wątpić, żeby dobrze pisać. Bo ty z jednej strony masz poczucie własnej wielkości, a z drugiej wątpliwości.
WB: Jestem na dwóch biegunach, Ula. To jest taka ochota bycia nikim i niczym, a zarazem kimś wielkim. Gdzieś tam, pisząc, myślę: no zajebię ich wszystkich swoim pisarstwem.
GB: To poczucie jest potrzebne w trakcie pisania. Wątpliwościami niczego nie napiszesz.
UH: Mówimy o wątpliwościach, które są później, już po napisaniu tekstu, czy to jest dobre.
WB: W pisaniu najbardziej wartościowe jest to, że jest się nikim i niczym. Musisz mieć wszystko puste. Nie startujesz z pozycji mędrca, ale z pustki wewnętrznej. U mnie to wynika z leczenia się, to jest taka psychoanaliza. Nie mam ochoty dostarczać czytelnikowi żadnej przyjemności. Sobie chcę robić przyjemność.
UH: I robisz sobie przyjemność?
WB: Pisanie to jest niesamowity onanizm, coś, co cię czyści z trudów i znoju życia codziennego. Tym bardziej jak tu mieszkam, mam tylko to podwórko, trawę dookoła, mamę. No to co ja mam, kurwa, robić?
GB: Ale to nie jest onanizm w ogródku, tylko publiczny.
WB: To niech będzie, że ekshibicjonizm.

Waldemar Bawołek

Ur. 1962. Prozaik. Wydał powieści: „Raz dokoła” (2005), „Humoreska” (2012), „To co obok” (2014), „Echo słońca” (2017), i zbiory opowiadań: „Delectatio morosa” (1996), „La petite mort” (2018). Dwukrotnie nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Mieszka w Ciężkowicach.

UH: A pierwszy tekst, pod którym byś się podpisał?
WB: No to „Delactatio morosa”.
UH: Były jeszcze wiersze.
WB: Znacie moją historię z Tadeuszem Nowakiem, on wtedy prowadził „Tygodnik Kulturalny”. Wysłałem mu swoje wiersze i on mówi tak: „Panie Waldku, proszę pisać tak prosto, jak się pisze listy do przyjaciół”.
GB: Nie posłuchałeś.
WB: Wiecie, on zauważył tę moją desperację w pisaniu i chyba opublikował mi dwa wiersze, to był ’88 albo ’89 rok.
GB: A wtedy z jakiego powodu pisałeś?
WB: Byłem nieszczęśliwy, bo nie dostałem się na studia. Klęski życiowe, które odsuwają cię od gromady, od ludzi, przekładają się na potrzebę, żeby robić coś wybitnego. Wtedy sobie na przykład myślisz: jeżeli nie potrafię zdać na studia, bo coś oblałem, to napiszę.
UH: Pisałeś w różnych momentach, kiedy miałeś pracę, rodzinę, ale także gdy byłeś już sam. Czujesz różnicę, czy rodzina zawłaszcza pisanie?
WB: Ale to słowo „zawłaszcza”, niedobre…
UH: No to czy ci przeszkadzała rodzina? 
WB: Nie, to się robiło wbrew wszystkiemu. Pisanie to nie jest coś takiego, że się mówi: słuchajcie, ja teraz piszę. Właściwie pisze się z nieszczęścia, nie z radości. Pisanie z radości to ja, kurwa, znam.
GB: Kto pisał z radości?
WB: Sienkiewicz, tylko z radości. On nie ma żadnych dylematów metafizycznych. Cały Sienkiewicz to jest pisarstwo harlequinowskie, bo harlequiny też podtrzymują ludzi na duchu. Wsiadasz do pociągu, czytasz harelquina i myślisz: o, to już wysiadam. A ja piszę sobą, sam jestem bohaterem swoich książek. Zresztą każdy może być pisarzem. Nawet jakby Kuba z „Chłopów” napisał książkę, to byłaby zajebista.
GB: Zamiast tego odciął sobie nogę.
WB: No i błąd.

UH: A zobacz: w „Bimetalu” przeglądasz się w ludziach, myśli o samym sobie przypisujesz innym, zazwyczaj kobietom: córce, żonie, matce, teściowej.
GB: Twoi bohaterowie potrzebują publiczności.
WB: No ale to jest ta próżność…
UH: Chyba nie tylko, bo ty sobie tam ważne rzeczy załatwiasz.
WB: To, że odnosisz się do jakiejś postaci, która może cię oceniać, nadaje wartość literaturze. Gdy się z kimś spotykasz, Ula, wymyśl sobie, co ktoś może o tobie myśleć – to jest przecież pożywka literacka.
UH: Ale to są inne konteksty, bardziej intymne: jest rodzina i ty się w tej rodzinie przeglądasz.
WB: A na czym polega pisarstwo? Na zdradzaniu tajemnic! Nie można wszystkiego wymyślać, trzeba…
UH: No wiem, Waldziu, wiem… czerpać z tego.
WB: Tak! A satysfakcja pojawia się wtedy, gdy się okazuje, że twoje spostrzeżenia są trafione, że sytuacja wymyślona przez ciebie może być realna. Dzwonisz do córki czy do żony i wszystko się sprawdza. Albo ktoś ci mówi: aleś mnie opisał! A ja: jak to, nie ma tam w ogóle odniesienia do ciebie. To jest napisane intuicyjnie, nie mogę wniknąć w czyjąś duszę, w czyjeś istnienie, tylko się domyślam. No i jak to się sprawdza, bo nagle ktoś odkrywa we fragmencie siebie, to jest to okrutne, wiem o tym.

Waldemar Bawołek, „Bimetal”. PIW, 178 stron, w księgarniach od maja 2019Waldemar Bawołek, „Bimetal”. PIW, 178 stron, w księgarniach od maja 2019UH: Córka czytała „Bimetal”?
WB: Jeszcze nie. Tam jest „Bimetal” (Waldek wskazuje regał, który niedawno kupił) jeszcze do rozdania. Córce na razie nie chcę dawać, ociągam się strasznie.
UH: Wydaje mi się, że nie musisz się obawiać, bo w „Bimetalu” widać dużo miłości do niej. Mnie to wzruszyło. Piękne to jest. To też niepowtarzalna okazja, żeby mogła zobaczyć, jak ty się czułeś, gdy była dziewczynką.
WB: Dam jej tę książkę. Nawet chyba bez obaw, ale wątpliwości zawsze są. Ona ma tam 13–14 lat, a teraz ma już dziecko.
UH: Ile już lat ma twój wnuczek?
WB: Ponad rok. Stasiu całkiem mnie przypomina z tamtych lat.
GB: To ty pamiętasz siebie z tamtych lat?
WB: Mam zdjęcia. Stasiu jest boski. Wczoraj przesypywał z pełnego pojemnika do pustego ziemię, a potem go podnosił. Żeby mu było lżej, mógł tego nie robić, a specjalnie sypał.
GB: Rzeczywiście podobny do ciebie, też sobie lubisz utrudniać zamiast napisać prosto…
WB: To ja idę pod górkę.
GB: Sny, awangardy, surrealizmy.
WB: Prawda, ale ja nie umiem pisać prosto, Grzesiu. I nawet twierdzę, że ty też tak nie potrafisz pisać. Ulę mamy w nawiasie, bo ona pisze poezję. To jest zupełnie wielka tajemnica. Zaraz sobie zrobię papieroska, co nie umniejsza smakowi twoich papierosów, Ula, żebyś wiedziała.

(Waldek wychodzi do kuchni po popielniczkę, woła mamę, zaraz wraca)

UH: W porządku z mamą?
WB: Chyba gdzieś poszła. No najdalej do toalety. Ale widzę, że pierogi zrobione, postarała się mama. Może jakąś muzykę puścimy? A nie, ty nagrywasz cały czas?
GB: Nagrywam.
WB: Co wy z tego wyciśniecie, ja pierdolę.
UH: To będzie nie lada zadanie.
WB: Mnie strasznie bawią te rozmowy, co mają gdzieś się potem ukazać.

Od lewej: Grzegorz Bogdał, Urszula Honek, Waldemar BawołekOd lewej: Grzegorz Bogdał, Urszula Honek, Waldemar Bawołek

(Rynek w Ciężkowicach, stoły i ławy restauracji wystawione na zewnątrz. Ulicą przechodzi strażacka orkiestra: muzyka, feretrony)

UH: Co z kobietami? W twoich książkach są bardzo rozerotyzowane.
WB: A tak, tak. One chcą być emancypantkami.
GB: No i są: dzielne, niezależne, nowoczesne – w przeciwieństwie do mężczyzn, zwłaszcza narratorów.
UH: Podziwiasz je w tym?
WB: Podziwiam i wymagam od nich emancypacji, chcę, żeby były równe facetom i żeby się ich nie bały, żeby miały swoje zdanie, swoje postępowanie i żeby kobiecość nawet dominowała nad męskością.

GB: A jaki ty i twoi bohaterowie jesteście wobec tego?
WB: No, ja jestem z boku.
UH: Nieprawda.
GB: Wobec tej silnej kobiecości?
WB: Domagam się jej, to takie skrzywienie schulzowskie u mnie.
UH: Twoi bohaterowie nie potrafią jednak sprostać kobietom.
WB: Nigdy, bo się nie da.
GB: A lubią, jak im kobiety wydają polecenia? Na przykład każą im sprzątać. To się u ciebie często pojawia.
WB: Tak!
UH: Lubią być trochę pomiatani, jak Knak w „Bimetalu”?
WB: Lubią.
GB: Knak nawet nie tyle lubi chwycić za miotłę, on lubi być tą miotłą.
WB: Bohaterowi „Bimetalu” wydaje się, że on tę kobiecość pokona, ale nie ma najmniejszych szans. Kobiecość dominuje. Może to nie tyle brak męskości, ile brak człowieczeństwa w tym facecie. On nie jest w ogóle człowiekiem. Nie wiem, czy zauważyliście, ale gdy zbliża się do punktu osiągnięcia męskości, to zawsze się wycofuje, poddaje się, myśli, że na co mu to potrzebne. Pewnie mu tak wygodnie, bo gdyby przekroczył tę barierę opieki nad kobietą, był tą osobą silniejszą, to musiałby w tym trwać, a to jest proces długotrwały, może chyba nawet na zawsze, ale woli się z tego wymiksować, ponieważ łatwiej mu żyć.

UH: Czemu kobiety w twojej prozie są dominujące?
WB: Nie mam pojęcia.
GB: Kłamiesz.
WB: Może nigdy nie spotkałem kobiety, która by mnie wysłuchała.
UH: Czyli nigdy nie byłeś z kobietą, z którą mógłbyś pomówić na przykład o pisaniu?
WB: Coś ty! Nigdy nie miałem kobiety, która by mnie słuchała, i żebym ja jej coś powiedział, a ona to zrobiła. Zawsze to ja muszę wszystko robić, co powie kobieta. No nie jest to wesołe.
UH: A chciałbyś mieć taką kobietę?
WB: Chciałbym kiedyś taką spotkać.
UH: Która by zrobiła to, co ty chcesz.
WB: Chciałbym, żeby kobieta przyszła, walnęła mnie na łóżko i kochała się ze mną, a nie położyła się i czekała, kiedy ja to zrobię. Ale nie można tego potraktować tylko na zasadzie seksualności, chodzi mi też po prostu o codzienność. Życie to straszny obowiązek, jak jesteś z kobietą. A jeżeli chodzi o miłość, zbliżenie się do kobiety – walą się wszystkie hierarchie. Przytulenie się do kobiety, pocałowanie, położenie do łóżka – zwalnia z hierarchii.

UH: Sporo piszesz o matkach, kochankach, córkach, a mężczyźni? U ciebie albo nie ma ojca, albo się pojawia jako zmarły. Większość mężczyzn to koledzy, znajomi z pracy, ale nie są to silne emocjonalnie, intymne relacje.
WB: Ojciec rzeczywiście przychodzi jako zjawa, ale może to wynikać z tego, że mało doświadczałem ojca, nie było go w domu. Przyjeżdżał gdzieś tam ze świata, zostawiał pieniądze, potem znowu wyjeżdżał i nie stawiał mi żadnych warunków.
GB: Trochę jak narrator „Bimetalu”, który pojawia się i znika.
WB: Ojca kochałem, a o miłości trudno się pisze. Dla mnie to była postać, której może poświęcę książkę. Był artystą. Wyobraźcie sobie taką sytuację, kiedy on jako dziecko w domu rodzinnym nagle doświadcza pożaru i jedyne, co potrafi zrobić, to wybiec na górkę, wyciągnąć akordeon i grać, a dom się pali. Z ojcem mam artystyczne skojarzenia, nie potrafię go oceniać. Kupił maszynę do pisania, nie wiadomo po co. Po co murarzowi maszyna do pisania? Przywiózł tę maszynę do domu i ja, jeszcze byłem mały, pytam: tata, do czego ci potrzebna ta maszyna? Nie umiał mi odpowiedzieć. Przyjechał wujek ze Śląska, zasiadł do tej maszyny i zaczął coś tam pisać, a ja pomyślałem: „Wujek chyba wie, do czego to służy”. Rano przybiegam i patrzę, co jest tam napisane: „Czego się, chuju, kręcisz” – no literatura. Ojciec nieświadomie coś mi pokazywał tym swoim artystycznym byciem. Niby facet, który wykonywał czynności fizyczne, układał płytki, pustaki, a miał ten swój artyzm. Świetnie grał na fortepianie, akordeonie i w Ciężkowicach mi mówią: „Tyś to Waldek chyba po ojcu wszystko przejął”. Nie mogę o nim pisać w swojej prozie, bo go w niej zastępuję. Nie mogę mu wyznaczyć w swojej prozie żadnej roli.
GB: Może ty się nim czasami stajesz.
WB: To prawda. W „Bimetalu” pojawia się jako zjawa, ja sobie z nim rozmawiam, oczywiście te rozmowy są tak głupie, że nawet nie do przytoczenia, bo o co mam pytać gościa, którego nie ma, co tam w niebie jest? A raz go nie było chyba z miesiąc i pytam: „Tata, gdzieś ty był?”. A on: „Remontowaliśmy zamek królewski w Warszawie”. I ja wiem, czy to prawda? Nie wiem! Mogę się tylko domyślać, a to się przekłada od razu na literaturę.
GB: To stąd ta twoja nieufność do zadawania pytań, bo nie wiadomo, czy odpowiedź jest prawdziwa.
WB: Właśnie tak, zrozumiałeś mnie teraz. Tata mi opowiadał, że malował rysunki z profesorem Zinem, że w Izraelu był i z jakimś szachem grał w szachy, to wszystko była po prostu taka literatura, że wiecie…

UH: Ostatnio mówiłeś mi, że już nie masz o czym pisać, kiedy myślisz o Ciężkowicach. A przecież one są dla ciebie pożywką.
WB: Ale widzisz – udało się. To był nieszczęśliwy okres, bo myślałem: co teraz? Wszyscy mnie pocieszali: nie przejmuj się, przyjdzie, przyjdzie. Teraz już jest dobrze. Piszę, wstaję rano, w nocy śnię. Jak pochowałem w „Pomarłych” [proza, która ukaże się w 2020 roku w Czarnym – przyp. red.] wszystkich ludzi, to nie mają się skąd objawić nowi bohaterowie. Ale wziąłem się i zacząłem.
GB: O czym piszesz?
WB: To będzie beckettowskie, całkowite skupienie się na jednej postaci. Rzecz o niewiadomym morderstwie albo samobójstwie. Nie będzie to rozstrzygnięte do końca.
GB: Właśnie zdradziłeś zakończenie.
WB: Czy ktoś kogoś zamordował, czy ten ktoś sam się zabił. Oczywiście popisuję się swoimi umiejętnościami literackimi.

(Śmiech)

GB: Co to będzie za postać w opowiadaniu?
WB: Jeszcze nie wiem, jak ją przedstawię, bo jestem na dwudziestej stronie.
GB: I jeszcze nie przedstawiłeś bohatera? (śmiech)
WB: Nie. On mi się pomału objawia z relacji świadków tej inscenizacji, bo jak to inaczej nazwać? Nie było to w afekcie, tylko jest to wymyślane. Pozostałe postaci siedzą i się zastanawiają, czy to było morderstwo czy samobójstwo. Oczywiście narrator do końca nic nie wie. Niby wie wszystko, a nie wie nic. I w sumie życie na tym polega. Nie jesteś w stanie powiedzieć, co będzie jutro. U mnie pisanie też na tym polega. Masz konstrukcję niefabularną, ale formalną, i wiesz mniej więcej, jak to będzie całościowo zbudowane, ale wypełniasz to krok po kroku, z dnia na dzień.
GB: Czyli nie wiesz z góry, co się będzie działo.
WB: Nie. Rano się budzisz, miałeś sen i sobie myślisz, że był fajny – no to przebijasz się przez sen do rzeczywistości. Najważniejsza jest konstrukcja formalna, bo ona cię ogranicza. Gdyby jej nie było, wtedy pisanie nie miałoby sensu.
GB: Nie piszesz bez wymyślonej konstrukcji?
WB: Nie. Muszę wiedzieć, ile mam mieć stron, ile znaków.
GB: Aż tak?
WB: Tak!
UH: A wydawałoby się, że jest inaczej, gdy się czyta twoją prozę.

WB: Zabrałem się teraz za „Emancypantki” Prusa, jak to się fajnie czyta. Nie umiałbym tak pisać. Jak się obudzę rano i godzinę poczytam Prusa, to aż chce mi się wstawać.
GB: Nie mów, że inspirujesz się Prusem.
WB: Inspiruję się w tym sensie, że można pisać. Gdzie tam mi do Prusa, to zupełnie inne światy. Gdybym miał mówić o literaturze w ogóle, to ona się rozwija od Faulknera do Kafki, pośrodku tylko Mieciu Piotrowski i nic więcej nie ma wartościowego w literaturze.
GB: I Bawołek.
WB: Bawołek to jest taki, który dopiero aspiruje.
GB: Czemu nie czytasz nic współczesnego?
WB: Żeby nie spieprzyć swojego stylu.
UH: Przecież ty jesteś już ugruntowany, nie sądzę, żebyś był podatny na wpływy.
WB: Nie. Wbrew pozorom, jak się coś czyta – tak jak u mnie jest – to niektóre frazy się zapamiętuje i one w pisaniu wracają. Potem łapiesz się, że czerpiesz z czyjegoś języka.

GB: W „Bimetalu” są kryptocytaty?
WB: Są. Ale trzeba by znaleźć kogoś, kto by to odkodował.
UH: Ty tego nie pamiętasz?
WB: Nie.
UH: Dziwne.
WB: Jak mam, Ula, pamiętać?
UH: To twoja książka…
GB: Waldek, nakradłeś i zapomniałeś!
WB: Ano właśnie. Patrzcie, ja sobie tu zapisuję (pokazuje ręcznie zapisane kartki na biurku), potem wrzucam, gdzie mi pasuje.

UH: Nie wracasz do swoich książek, nie przyglądasz się im?
WB: Nie. Nad „Bimetalem” się napracowałem.
UH: A to widać.
WB: Napracowałem się, bo chciałem zrobić parodię powieści. Chyba mi się udało. To miała być parodia powieści z narratorem i bohaterem, który ma sygnaturę swoją, czyli wiesz – Adrian Knak, który był wzięty z Adriana Leverkühna, bo czytałem wtedy „Doktora Faustusa” Manna i pomyślałem: napiszę, kurwa, powieść. To do mnie niepodobne, bo żeby pisać powieść, trzeba być pisarzem, a nie Bawołkiem. Ponadaję rozdziały, epilog, prolog. Myślę: zrobię to, co za problem. I tak mi się to zaczęło układać i poszło. Ale z „Bimetalu” nie pamiętam prawie nic! Nic!
GB: Mam tak z twoimi książkami, że po przeczytaniu nie pamiętam prawie nic.

(Śmiech)

WB: No to jeszcze lepiej!
GB: Dzięki temu są wielorazowego użytku.
WB: Mnie też cieszy, że mogę czytać „Bimetal”, nie wiedząc, o czym on jest! Biorę go, kartkuję, czytam i myślę: no kurwa, skąd to jest!
UH: E! Trochę wiesz, bo nie chcesz pokazać córce!
WB: Bo wiem, że tam jest bergmanowskie życie w rodzinie.
UH: Ano właśnie.
WB: Ale weź mi odtwórz mowę wewnętrzną, no weź to odtwórz.
UH: Wiadomo, że to jest nie do odtworzenia.

GB: Czasami nie mam pewności, czy czytam Waldka, czy pogubiłem się w swoich myślach. Te twoje ciągi, monologi – bywa, że się odklejam i oczami przebiegam po tekście, ale wcale nie jestem przekonany, czy czytam, czy coś sobie myślę.
UH: Bo Waldek tak właśnie rozsadza myśli, głowę.
WB: Może tak być, to jest pisane bardzo długo i z wielkim zaangażowaniem psychicznym. To nie jest tak, że sobie napiszę, bo mi pasuje. Tam jest żywy umysł człowieka, który myśli, dlatego się tak mogłeś pogubić: czy czytam Bawołka, czy sam już tak myślę. Dużo piszę autobiograficznie i mimo że ta proza stawia opór, to przez to staje się przychylna czytelnikowi.
UH: A to prawda.
WB: Bo ona stawia opór, nie? U mnie polega to na tym, aby przebijać się przez sen do rzeczywistości. I każdego zdarzenia… Jesteście w stanie pomyśleć, że przepłynąłem Dunaj? Co pomyślicie o tym?! No, kurwa, przepłynąłem! Ale w prozie to brzmi tak, że nie przepłynąłem. Odwracam to wszystko. Moja szczerość w pisaniu polega na tym, że im bardziej jestem szczery w tym, co piszę, tym mocniej ludzie odbierają to jako groteskę.

(Z powrotem w pokoju Waldka)

WB: Nastawiłem parnik, ale ta kawa wydaje mi się przeterminowana. Teraz nikt nie pije takiej kawy, jaką wy chcecie. Ja piję rano rozpuszczalną ze śmietanką. Czytam od szóstej do siódmej „Emancypantki”, potem piję kawę, idę na zakupy, później piszę przez cztery godziny.
GB: Opowiedz o tym psie, co cię pogryzł.
WB: To jest napisane w „Raz dokoła”, tam jest cała sekwencja z psami.
GB: Było ich więcej? Mówiłeś, że jeden cię pogryzł.
WB: Jeden mnie pogryzł, a o trzech napisałem. W tej uliczce, którą szliśmy, gdzie pies szczekał.
GB: Kiedy to było?
WB: Dawno temu, Grzesiu, psy mnie nie lubią.
UH: Nasza Ruta cię lubi.

WB: Tak się zastanawiałem nad waszym podejściem do zwierząt. A jakby tak każdego potrzebującego człowieka przyjąć? Wasza szlachetność objawia się w podejściu do zwierząt, a czemu nie do człowieka? Mało takich ludzi na ulicach, co też się czołgają?
UH: Wolę być z psami, wolę tę milczącą obecność.
WB: Ale was to nie zobowiązuje do tłumaczenia żadnego.
UH: Tak po prostu jest.
WB: Dzisiaj widziałem tego waszego starego psa zakapturzonego, wrzuciłeś zdjęcie.
GB: To nie kaptur, to moje spodenki, Fuszi wszedł w nie po swojej kąpieli.
WB: On jakiś nieszczęśliwy, jak go widziałem ostatnio, to ledwo sapał.
UH: Stary jest.
WB: Ruta to wiadomo, że taki wypasiony pies, elegancki, i wzięliście do niej taką kalekę. Jak on ma się czuć w takim towarzystwie?
UH: Myślę, że czuje się nieźle.
WB: No nie wiem, czy nie jest zazdrosny. Tamten biega, na spacer, tu kupka, tego, a ten co.
UH: Fuszi ma krótsze spacery, już nie potrzebuje tak chodzić.
WB: Ale żebyście nie myśleli, że chcę wam jakąś przykrość zrobić tym, co mówię. Dobra, idę zrobić kawę.

(Waldek na chwilę wychodzi, po chwili wraca)

WB: Co tam konspirujecie? Kawa niedobra.
UH: Dobra, ale co z twoją empatią? Czy ty myślisz o innych ludziach?
WB: Nie. Myślę tylko o tych, którzy są mi bliscy: o tobie, Grzesiu, o Adamie [Wiedemannie], córce, o Stasiu, o mamie. Długo jeszcze mam wymieniać?
GB: Zobaczymy, ilu masz tych bliskich.
WB: Chyba mi się skończyli tacy ludzie w Ciężkowicach, dawniej byli. Umarł mi kumpel, 53 lata. Miał taką potężną cukrzycę, w ogóle się nie oszczędzał, wszystko robił wbrew temu, żeby być zdrowym. A powiedzcie, dobra ta kawa?
UH: Przeleżana.
WB: Chciałem wam zrobić normalną kawę, ta ma chyba z dziesięć lat.
UH: Aha.

Waldemar Bawołek w Ciężkowicach, 1979 / fot. Witold ChronowskiWaldemar Bawołek w Ciężkowicach, 1979 / fot. Witold Chronowski

GB: Waldek, a którą ze swoich prac najlepiej wspominasz?
WB: Żadnej nie wspominam dobrze. Dużo ich było, wszystkie nudne.
GB: A jako instruktor BHP?
WB: Nie BHP. Byłem instruktorem higieny stacji sanitarno-epidemiologicznej. Jeździłem po ośrodkach zdrowia i sprawdzałem, czy plakaty są ładnie wywieszone na ścianach.
GB: I co, zła praca?
WB: Daj spokój. Siedziałem w pomieszczeniu, gdzie było czternaście kobiet.
GB: To chyba wymarzone dla ciebie.
WB: Wymarzone do pisania.
GB: Tyle istot, które mogłyby ci rozkazywać.
WB: Czternaście kobiet i wszystkie mi rozkazywały. Gdzie ja nie pracowałem… Nawet w hurtowni alkoholu. Jak Bohdan Zadura dowiedział się, że tam pracuję, to mi powiedział: „Waldek, masz teraz pole do popisu”. Wydawałem wódkę i wina, ale to trwało może trzy miesiące.
GB: A gdzie najdłużej pracowałeś?
WB: Właśnie w tym sanepidzie, dwa lata, a później nie dłużej niż trzy, cztery miesiące. W szkołach też długo mnie nie tolerowali, z jednej mnie wyrzucili, do drugiej się przeniosłem, w sumie do trzech liceów chodziłem, a skończyłem w Tuchowie. Zjebałem, że się do Tuchowa przeniosłem do takiej marnej szkoły. Brat się przeniósł do Tarnowa i jest lekarzem, ja się przeniosłem do Tuchowa i jestem pisarzem. I co, nie da się pić tej kawy? Zrobię wam normalną.
UH: Nie, nie. Zaraz się przejdziemy.
WB: Gdzie? Do sklepu? Na piwo?
UH: Tak.

WB: Ale to co? Już jesteśmy po wywiadzie.
GB: Z którejś strony cię jeszcze zahaczymy.
WB: Masz tyle materiału… do „Dwutygodnika” już starczy. A i tak przeczytają tylko pytania.
UH: Rzadko czytam pytania, zazwyczaj od razu odpowiedzi.
WB: To jest jakieś podejście. Pamiętam, że pytania w szkole były na tyle uciążliwe, że nie dało się kłamać, bo jak kłamałeś, to dwója. Trzeba było znać odpowiedź na konkretne pytanie i dlatego moja edukacja się szybko zakończyła. Nigdy nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, bo się nie uczyłem, a jak się nie uczysz, to sobie wszystko wymyślasz. Myślałem, że macie tu przyjechać i mnie przepytywać, ale wy w ogóle nie przepytujecie i mogę powiedzieć, co mi się chce.