Historia jest okrutna, ale prosta. Kobieta i mężczyzna, dom zastępczy, dzieci, przemoc. Przemoc była systematyczna, ukryta i straszna, ale jeden chłopiec w końcu zaczął mówić. System zadziałał, dzieci do tego domu już nie wróciły.
„Śledztwo Pisma” miało premierę na jesieni 2019 roku i było w tym coś z uczucia, że u nas jest już coraz bardziej jak u innych. Mamy swoich stand-uperów. Mamy ambitne seriale. Mamy nawet swoje „Jersey Shore”. A teraz mamy też pierwszy taki podkast. Podkast reportaż, mówiony i w odcinkach. Śledztwo dziennikarskie uwiecznione na taśmie (okej, na dysku). Choć oczywiście walka o palmę pierwszeństwa do prostych nie należy. Do Polski dotarła moda na podkasty, a wraz z nią rozpoczął się wyścig o uznanie. Na początku 2019 roku Dionisios Sturis i Ewa Winnicka stworzyli „Głosy”, podkast, który towarzyszył reportażowi wydanemu w formie książki, o zabójstwie na wyspie Jersey.
Główni bohaterowie „Śledztwa” to Jan i Agata. Małżeństwo zostało rodziną zastępczą i przyjęło pod swój dach czworo dzieci. Zaangażowani, przykładni, może trochę ekscentryczni rodzice zastępczy skończyli w sądzie z zarzutami o przemoc wobec dzieci. Sześć lat temu Mirek Wlekły, reporter i autor książek, np. „Tu byłem. Tony Halik”, napisał o nich tekst „Zabawa w króla ciszy”.
W pierwszym odcinku „Śledztwa” mówi: „Przecież możliwe jest, że to dzieci przesadzały albo konfabulowały”. Dalej lektorka: „Co naprawdę wydarzyło się w Ostrowie Wielkopolskim? Czy miała miejsce przemoc, o której opowiedziały dzieci?”. Opowieść zaczyna się więc od pytania: „A co, jeśli nie?”. Wlekły chce zrozumieć, co działo się za zamkniętymi drzwiami tego domu zastępczego. Brzmi to jak obietnica opowieści naprawczej, częsty punkt wyjścia różnych form dokumentalnych typu true crime: przestępstwo sprzed lat, dawno przesądzona wina i outsider, który postanawia przyjrzeć się wszystkiemu raz jeszcze.
Współudział
„Serial”, amerykański podkast sprzed pięciu lat, który wszedł z impetem do mainstreamu, a razem z nim podkasty w ogóle, wpisuje się właśnie w ten typ opowieści. Chłopak, Adnan Syed, poszedł siedzieć za zabójstwo swojej dziewczyny, ale coś się w tym wszystkim nie kleiło. To były przecież jeszcze dzieci. Po latach do sprawy wraca dziennikarka. Nie staje po żadnej ze stron, chce po prostu prześledzić bieg wydarzeń. Przegląda akta, rozmawia z rodziną i znajomymi, odwiedza miejsca istotne dla tej historii. Przekopuje się przez sterty dokumentów, a wraz z nią zespół researcherów i fact-checkerów. (Możemy wyobrazić sobie tablicę korkową, obowiązkowy punkt wizualny każdej opowieści kryminalnej, na której sieć powiązań zacieśnia się, współzależności komplikują, a jednoznaczne odpowiedzi pojawiają się i znikają.)
W opowieściach true crime punkt wyjścia rzadko należy do przyjemnych, ale im temat delikatniejszy, a stawka wyższa, tym dla dziennikarza próba ustalenia faktów bardziej wymagająca, a dla słuchaczy – ciekawsza. Sprzeczne interesy i emocje odbiorców (chcemy uczestniczyć w odkrywaniu prawdy i współczujemy ofierze) napędzają produkcje dokumentalne od „The Jinx” – tu ekscentryczny bogacz jednak okazuje się winny – do „Making a Murderer”, gdzie na końcu, po przebadaniu wszystkiego i na każdy sposób, po prostu trochę nie wiadomo.
Sarah Koening, obdarzona pięknym głosem dziennikarka radiowa, niczego w „Serialu” nie sugeruje. Jedynie głośno myśli. A słuchacze, podążając za jej głosem, mogą niemal uczestniczyć w śledztwie i pielęgnować w sobie uczucie współudziału w czymś niezaprzeczalnie słusznym. Bo co, jeśli sędzia, prokurator, policja i ława przysięgłych się pomylili? Co, jeśli Adnan jest niewinny?
„Serial” stał się ucieleśnieniem marzenia o sukcesie komercyjnym bez chodzenia na twórcze kompromisy. Do tego stopnia zdominował na chwilę rynek podkastów, że wciąż jest punktem odniesienia i aspiracji dla większości twórców. Piotr Nesterowicz, producent „Śledztwa”, napisał nawet wprost: „W Polsce podobny projekt jeszcze nie powstał. Jeżeli miałbym wskazać wzorzec, do którego się odnosimy, to jest nim amerykański «Serial»”.
To wysoka poprzeczka. Ekipa „Serialu” wykonała przy pierwszym sezonie tak rzetelną pracę, że sprawa Adnana Syeda doczekała się nowego postępowania sądowego. W „Śledztwie”, oprócz ambicji, widać podobnie dalekosiężne plany – polski tytuł jest z zamysłem tak samo szeroki i pozwala na tworzenie kolejnych sezonów bez ograniczeń tematycznych. Zresztą już ogłoszono, że kontynuacja „Śledztwa” nastąpi. (Choć z językowej pedanterii nie mogę nie odnotować, że na początku piątego odcinka lektorka radzi słuchaczom, żeby cofnęli się do pierwszego „epizodu”, co jest kalką z angielskiego tyleż aspiracyjną, co zbędną. Na miłość do idoli trzeba uważać).
Pytania bez odpowiedzi
Jednak w połowie podkastu dochodzi do radykalnej zmiany tematu. Historia strasznie się komplikuje, a „Śledztwo” zaczyna się właściwie po raz drugi. Twórcy zdradzają nam w końcu, że Wlekły powrócił do małżeństwa z Ostrowa Wielkopolskiego, ponieważ poznał ich kolejną ofiarę (a przy okazji dowiedział się, że wyrok sądowy nigdy się nie uprawomocnił). Joanna, anonimowo i pod przybranym imieniem, opowiedziała mu historię, w której Zimbardo spotyka się z prowincjonalnym załatwiaczem, a walutą są choroby i papiery od prawnika z Ameryki. Agata jakimś cudem wprowadziła się do Joanny, wtedy prawie obcej kobiety, i uzależniła ją od siebie na oczach zrezygnowanego męża. Manipulowała nią i podawała jej psychotropy, rzekomo przepisane mejlowo przez jej kolegę, świetnego lekarza, syna Zbigniewa Religi. Z upływem czasu konfabulacja Agaty rozrastała się – najpierw okazało się, że Joanna jest z nią spokrewniona, potem że ma kompatybilny tlen i musi go wdmuchiwać Agacie w usta, żeby ta nie podupadła na zdrowiu. W pewnym momencie Joanna musiała przytrzymywać rzucającą się w konwulsjach Agatę w trakcie zabiegu medycznego przeprowadzanego na odległość na sprężynce w jej płucu. I tak dalej.
Mirosław Wlekły, „Śledztwo Pisma”. Reż. Maciej Zych, Fundacja Pismo, podkast dostępny od października 2019, sledztwopisma.pl
Tu jednak tkwi problem z tą opowieścią – sposób, w jaki ją poskładano, sprawia, że historia przemocy wobec dzieci nie uzupełnia się z historią o Joannie. Zestawienie ich ze sobą nie tłumaczy nam też postępowania Jana i Agaty, których motywacje, namiętności i osobliwy rachunek zysków (bo pewnie taki istnieje) wciąż pozostają dla nas niedostępne. Co prawda „Śledztwo” jest przedstawiane momentami jako opowieść o eskalacji przemocy czy o odkrywaniu jeszcze mroczniejszej strony małżeństwa, ale nawet najbardziej dramatyczne i niewiarygodne sceny z Joanną nie zacierają w pamięci fragmentów zeznań dzieci, odczytanych w pierwszym odcinku.
Konfundujące są też pytania stawiane w podkaście. To dobre pytania, tylko że Wlekły nie daje na nie odpowiedzi. Przynajmniej nie wprost. Wydawałoby się, że pytanie: „Czy miała miejsce przemoc, o której opowiedziały dzieci?”, zobowiązuje do równie poważnej puenty. Ale „Śledztwo” skupia się po chwili na wielowątkowej opowieści o Agacie odgrywającej przed Joanną fałszywą tożsamość. Mocne pytania mają zapewne napędzać fabułę, ale przy tak skomplikowanej historii triki narracyjne wydają się zbędne. Tymczasem tych w podkaście jest dużo. Wlekły, zgodnie ze sztuką, sygnalizuje, że coś, co teraz wydaje się nieistotne, odegra jeszcze rolę w opowiadanej przez niego opowieści. Wychodzi jednak dziwnie. Na przykład: „Wieś ta ma przepiękną i niespotykaną nazwę – nazywa się Szarlota. Mówię ci o tym, bo już w następnym odcinku będziesz mieć do czynienia z pięknym i niespotykanym w Polsce nazwiskiem”. Nie dość, że kategoria „niespotykane nazwiska” pasuje raczej do „Familiady”, to jeszcze nazwisko, przez które kapcie nam z nóg pospadają, okazuje się wymyślone przez Wlekłego (choć ma oddawać oryginalność prawdziwego nazwiska), bo bohaterka chciała pozostać anonimowa.
Wlekły często robi też małe, porządkujące podsumowania. Brzmi to z założenia niewinnie, a wręcz słusznie, ale w proponowanej liczbie wybija z rytmu. Na dźwięk słów „przypomnę, żeby się nie pogubić” starałam się nie słuchać, żeby się nie pogubić.
Zamiast tych podsumowań wspaniale byłoby usłyszeć więcej nagrań z terenu, na przykład ustnych notatek Wlekłego. Twórcy zapewne chcieli uzyskać efekt profesjonalnej, trzymającej w napięciu, kompletnej, oszlifowanej – także dźwiękowo – opowieści. Nawet muzyka gra głównie na ten efekt, skokowo i dość dosłownie podkreślając zwroty akcji. Jednak odgłosy „kuchni” reportera często budują podkast i sprawiają, że to dzięki nim staje się czymś więcej, formą opowieści rozpiętą między tekstem a filmem dokumentalnym.
Fikcje
„Śledztwo”, bez wszystkich zbędnych zabiegów, jest ciekawe, ale moje narzekanie ma jeszcze jedną przyczynę. Tytuł podpowiada, że historia będzie weryfikowana w różnych źródłach, a potem zobaczymy utoczoną z faktów kulę. Wiecie, jak w śledztwie. Zazwyczaj wygląda to tak: Wlekły przytacza jakieś kłamstwo Jana i Agaty, wierzy w nie (lub neutralnie przedstawia, a my możemy sobie postanowić, czy to fakt, czy fantazja), a następnie rozmawia z kimś, kto kłamstwo obala (np. z osobą, której kłamstwo dotyczyło). Voilà. Racja przysługuje temu, kto wypowiada się ostatni. Ale kiedy na koniec reporter rozmawia z pełnoletnią już Agnieszką, która jako dziecko mieszkała u Jana i Agaty, dzieje się trochę inaczej. Wlekły jest przejęty jej słowami, lecz dodaje od siebie: „Ocena wiarygodności Agnieszki nie jest moim zadaniem. Ani stwierdzenie winy Agaty i Jana. Ale to, co dziewczyna opowiadała dalej i w co uwierzyli prokuratorzy, jest naprawdę przerażające”. Reporter nie może być uprzedzony do swoich bohaterów, to jasne. Ale czy można prowadzić śledztwo, nie oceniając wiarygodności zebranych materiałów? Bo najwyraźniej można przytaczać przerażające cytaty.
Wlekły oczywiście czasem ocenia to, co słyszy. (Zresztą czemu miałby tego nie robić?) W pewnym momencie dowiaduje się, że Agata w dzieciństwie wyjechała do babki do Ameryki, która ją katowała, potem zgwałcił ją ojczym i pobił przyrodni brat. Przeżyła też dwie śmierci kliniczne. A to zaledwie część tego, co opowiadała o sobie. Przez chwilę wydaje się, że to przełom. W oczach reportera traumatyczna przeszłość nie usprawiedliwia, ale jakoś tłumaczy jej postępowanie. Agata w końcu staje się bardziej namacalną, uchwytną bohaterką. Po czym Wlekły jeszcze raz się temu przygląda. Rozmawia z jej bratem, który zaprzecza oskarżeniom i mówi, że nie chce jej znać. Bach, czar prysł. Znajdujemy się w morzu konfabulacji. Wlekły, w trakcie weryfikowania wielu deklaracji Agaty, dochodzi także do wniosku, że w swoim wcześniejszym reportażu opisał fikcyjną wersję jej życia – jedną z wielu, które o sobie opowiada.
Wlekły zdołał wykonać pracę, która – jak na polskie warunki pracy w mediach – jest wyjątkowa. Dziennikarze rzadko mają czas i środki, żeby tyle chodzić wokół jednej sprawy. Ale liczba fantastycznych historii, które Jan i Agata z siebie wypuścili, zasięg ich wyobraźni i skuteczność w świecie procedur urzędniczych sprawiają, że weryfikowanie tych barokowo spiętrzonych niuansów jest ledwo możliwe, a słuchaczy po prostu przytłacza. Marzeniem stają się bezlitosne redaktorskie nożyczki.
I może właśnie przez ten natłok stosunek do ustalania faktów bywa w „Śledztwie” niejednoznaczny. W większości przypadków czyjeś słowa wystarczą za poręczenie prawdy. Ale czasem reporter przypomina nam, że przytacza cytaty, nie ocenia.
Mirek Wlekły / fot. Agnieszka Wanat
Agata i Jan skutecznie pokazują, że ludzkie motywacje są nieuchwytne i sprzeczne. Że bywają odpychające. Za ich sprawą „Śledztwo” wydaje się historią, w której prawda jest tylko kolejną wersją wydarzeń, obok kariery muzycznej Agaty za oceanem, jej biegłej znajomości japońskiego czy umiejętności szlifowania diamentów.
W tym wszystkim Agnieszka mówi coś, co na chwilę zatrzymuje absurdalny kalejdoskop krzywd i łączy tych nieszczęsnych bohaterów z przypadku. „Śledztwa” bowiem można słuchać jak atlasu mechanizmów obronnych ludzkiego ego – od Jana, który wymyślał sobie fikcyjne, prestiżowe miejsca pracy, przez Agatę, która obdarowywała swoimi traumami nieistniejące postaci, po Joannę, która zaprosiła do swojego domu obcą kobietę i nie pożegnała jej, nawet kiedy ta postawiła jej życie w płomieniach.
Wlekły zapytał Agnieszkę, czy to prawda, że kiedyś się cięła. Odpowiedziała twierdząco, ale szybko dodała, że to nie była fanaberia. Naprawdę musiała, to było „wyzwolenie od bólu innego”. Ból za ból. Bardziej znośny za ten nieznośny. Ten, który kontrolujesz, za ten, który pamiętasz.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).