Jak w związku
fot. materiały organizatora

12 minut czytania

/ Sztuka

Jak w związku

Rozmowa z Martą Romankiv

Dla imigrantów, którzy głosują pod urzędem, to jest nie tylko udział w akcji artystycznej. W ten sposób mogą dać wyraz swojej woli. Przestrzeń sztuki pozwoliła, żeby w Polsce po raz pierwszy oddali głos

Jeszcze 3 minuty czytania

PAULINA DOMAGALSKA: Rozmawiamy w czwartek, na dwa dni przed wyborami prezydenckimi, ale ty chyba już zagłosowałaś?
MARTA ROMANKIV:
Tak, zgadza się. Zagłosowałam w poniedziałek. 

Zrobiłaś to w ramach akcji „Imigrantko, imigrancie! Weź udział w głosowaniu!”. Na czym ona polega?
To symboliczne oddanie głosu. Zapraszamy osoby, które mieszkają w Polsce, płacą tutaj podatki, ale nie mają prawa wyborczego. 

Jak to wygląda? Przygotowaliście urny, karty do głosowania?
Mamy dwie formuły. W sześciu miastach – Warszawie, Lublinie, Szczecinie, Białymstoku, Poznaniu i Gdańsku – znajdują się stacjonarne punkty oddania głosu w galeriach sztuki współczesnej, gdzie w godzinach otwarcia można przyjść i zagłosować. W każdym z miast odbywają się też happeningi. Razem z wolontariuszami wychodzimy w przestrzeń publiczną. Idziemy pod urzędy wojewódzkie, miejsca, gdzie imigranci starają się o zezwolenie na pobyt i załatwiają różne urzędnicze sprawy. Mamy karty do głosowania po polsku, angielsku, rosyjsku i ukraińsku. Rozkładamy urnę, stolik do głosowania i kotarę, za którą można w spokoju oddać głos. A potem zapraszamy ludzi do udziału. Wychodzimy do nich, nie czekamy, aż przyjdą do nas. 

W czwartek w Warszawie stanęliście blisko Wydziału Spraw Cudzoziemców urzędu wojewódzkiego na Marszałkowskiej. Jak wam poszło? 
Podobnie jak w innych miastach. Teraz, w związku z epidemią koronawirusa, kolejki ludzi w urzędach stoją na zewnątrz, więc łatwiej było zwrócić ich uwagę.

Marta Romankiv

Urodzona w 1995 roku we Lwowie, mieszka i pracuje w Polsce. Jest artystką interdyscyplinarną, twórczynią instalacji, prac wideo oraz sytuacji społecznych. Obecnie studiuje na Akademii Sztuki w Szczecinie. Akcja „Imigrantko, imigrancie! Weź udział w głosowaniu!” to część projektu „WYBORY”, który składa się na jej pracę magisterską realizowaną na Akademii Sztuki w Szczecinie pod kierownictwem dr hab. Aleksandry Ska (pseudonim), dr Katarzyny Szeszyckiej i dr. Łukasza Jastrubczaka.

Ten urząd był akurat znany z ogonka ludzi przed budynkiem jeszcze przed epidemią. 
A widzisz, to w Poznaniu kolejka przed urzędem była raczej z powodu wirusa. No więc w Warszawie przyjechaliśmy rano, rozstawiliśmy się, a potem, razem z wolontariuszkami, podchodziłyśmy do ludzi w kolejce. Niektórzy chcieli brać udział, inni nie. Część osób reagowała pozytywnie, ale byli tacy, którzy się bali. Reakcje były podzielone, chociaż na razie wszystko przebiega spokojnie. 
Dużo było komentarzy w stylu: wcześniej sama o tym nie myślałam lub nie myślałem, ale mieszkam tutaj od wielu lat i nie przeprowadziłam się z całą rodziną po to, żeby teraz wyjechać, więc rzeczywiście, myślę, że powinniśmy móc głosować. Rozmawiałam też z Polakami, zadawałam pytanie, czy sądzą, że imigranci powinni głosować. Opinie były bardzo podzielone. Ale dziś jedna kobieta powiedziała mi na przykład, że jeśli ktoś długo mieszka w kraju, płaci podatki, to powinien mieć wpływ na ten kraj. Może nawet bardziej niż ktoś, kto, dajmy na to, dwadzieścia lat temu wyjechał do Ameryki.  

A te negatywne reakcje? 
Główna grupa imigrantów w Polsce to Ukraińcy. Bardzo często słyszałam z ich strony, że wybory – nawet gdyby mogli wziąć w nich udział – nic nie zmieniają. Że oni i tak nie mają wpływu na politykę, nie wiedzą, czego oczekiwać, a jak na kogoś zagłosują, to potem i tak są rozczarowani. Więc tym bardziej nie chcą brać udziału w głosowaniu symbolicznym, w którym ich głosy się nie liczą. 
Niektórzy tłumaczyli, że nie interesują się polską polityką, bo nie mają na nią wpływu, więc nie chcą oddawać głosu w ciemno, bez wiedzy o tym, kto kandyduje. 

Zastanawiałam się, czy nie napotkacie problemu braku informacji – że ktoś może i chciałby oddać głos, ale nic nie mówią mu nazwiska na karcie. 
To było bardzo częste. Spodziewałam się, że tak może się stać, więc kiedy planowałam te działania, wysłałam do wszystkich kandydatów na prezydenta listy. Przygotowałam je razem ze Stowarzyszeniem Interwencji Prawnej – około dziesięciu pytań o poglądy na migrację. Niestety nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc nie mogłam opowiedzieć migrantom o poglądach kandydatów na kwestie, które dotyczą bezpośrednio ich życia. Mówiłam więc ogólnie, z jakim ruchem są związani kandydaci, czy bardziej prawicowym, lewicowym, liberalnym. 

Wspominałaś, że niektórzy się bali. 
W niektórych ludziach był strach. Rozumiem to. Kiedy tu przyjechałam, przez pierwsze trzy lata uważałam, że nie mogę wyrazić negatywnej opinii o Polsce. Raczej powinnam mówić, że jest dobrze i fajnie, że mnie przyjęli. Czułam obowiązek bycia wdzięczną, że tutaj jestem. Przecież nie mogę krytykować kraju, który mnie przyjął. Dopiero po czasie, pod wpływem dyskusji, działań, które prowadzę, refleksji, poczułam, że jednak mogę wypowiedzieć swoje zdanie, jakie by ono nie było.
Poczucie wdzięczności, które towarzyszy wielu migrantom, niekoniecznie jest pozytywne, bo to wdzięczność zmieszana ze strachem. Wdzięczność, że mogę tu być, i strach, że może zaraz mi tego zabronią. To dziwna mieszanka w moim odczuciu. Jest w tym przywiązanie, trochę jak w związku. 

Jak to wyglądało od kuchni – próbowałaś dotrzeć do ludzi z informacją o tej akcji czy uznałaś, że polegasz na przypadku i zagłosuje ten, kto przyjdzie do urzędu akurat w dniu twojej akcji?
Próbowałam. Właśnie dlatego weszłam we współpracę z wieloma organizacjami, które zajmują się tematem migracji, działającymi w miastach, które odwiedziłam. Uznałam, że będą mieli możliwość dotarcia z wiadomością i zachęcenia imigrantów do udziału w symbolicznym oddaniu głosu. 
Brak systemów integracyjnych i poczucia, że jesteś częścią wspólnoty, powoduje, że wycofujesz się do tych, wśród których czujesz się u siebie. Dlatego ja mówię „zagłosujmy” na prezydenta Polski – my, wszyscy razem. 

Co się stanie z urnami i głosami?
Nigdy nie zostaną otwarte. Nie będziemy liczyć głosów. Nie będzie żadnych wyników tego głosowania, nigdy nie dowiemy się, na kogo zagłosowali imigranci. Pokażę je jako instalację, rzeźbę. Będą odgrywały rolę symbolu tych głosów, które się nie liczą. 

Dlaczego ich nie policzysz?
Żeby zachować tajność głosowania. Żeby wyniki nie mogły być wykorzystane w celach politycznych. Bo wydaje mi się, że każdy wynik – jaki by nie był – mógłby być wykorzystany przeciwko imigrantom. Ale przede wszystkim te karty to symbol. Po co miałabym je sprawdzać, jeśli one się nie liczą? 

W kontekście Ukraińców w Polsce mówi się zwykle o przeciążonych urzędach i długim okresie oczekiwania na zezwolenie na pobyt albo o systemie, w którym jest się przywiązanym do pracodawcy. Nie słyszałam chyba zarzutu o brak czynnego prawa wyborczego.
Bo o tym w ogóle się nie mówi, ten problem jest zmarginalizowany i pominięty. Jak zrobiłam ten projekt, to zaczęli odzywać się do mnie imigranci i mówić, że też chcą głosować. Zauważają, że może to prawo im się należy. Jeśli, dajmy na to, ktoś mieszka tutaj od dziesięciu lat, płaci podatki i czuje się Polką lub Polakiem, to dlaczego nie ma tego prawa? 
Ten pomysł był dla mnie najpierw bardzo osobisty. Jestem z Ukrainy, od pięciu lat mieszkam w Polsce, kończę tu studia. Bardzo zintegrowałam się z polską kulturą i społecznością. W zeszłym roku wszyscy moi znajomi szli głosować w wyborach parlamentarnych. A ja poczułam, że jestem wykluczona z systemu demokracji.
Zaczęłam rozmawiać o tym, dlaczego jako osoba w pełni zintegrowana nie mam prawa kształtować swojego otoczenia. 
A drugi powód – zauważyłam, że na jesieni żadna partia (może oprócz Konfederacji) nie poruszyła w ogóle tematu polityki migracyjnej. Nikt nie przedstawił planu całościowego systemu, który chciałby wprowadzić. Według mnie jest to związane z faktem, że imigranci nie głosują. 

Ja kojarzę polityków, którzy wypowiadali się wtedy na temat migracji, za to często widziałam mieszanie pojęć, na przykład migranta i uchodźcy. 
Dokładnie. Albo, jak w debacie prezydenckiej, zadając pytanie – na przykład czy powinniśmy przyjmować narzuconych nam uchodźców – używa się specyficznego języka, który po części zakłada odpowiedź. A nikt nie mówi o upodmiotowieniu już mieszkających tu osób. Ludzie przyjechali tu w dużej liczbie, bo Polska na to pozwala, ale nie prowadzi żadnych systemowych działań integracyjnych. Nie ma dyskusji o lokalnym prawie do głosowania. Albo o usprawnieniu procedur legalizacji pobytu.

Przyznam ci się, że jak usłyszałam o tym wydarzeniu, to musiałam sprawdzić na przykład, kto ma w Polsce prawo zapisania się do partii politycznej. Zauważasz u ludzi zaskoczenie tym tematem? 
Moja koleżanka powiedziała, że mieszka w Polsce od trzynastu lat i nigdy nie interesowała się polityką, bo jej nie dotyczyła. Ludzie po prostu przyjmują, że nie mają jakiegoś prawa, nie kwestionują tego. Nazwała to niewidzialnością. Sama odczuwam to podobnie. Stan nieistnienia. Przynajmniej dla systemu politycznego. Zawsze tylko boisz się, czy nie wydarzy się coś, przez co nie będziesz mógł zostać. Albo jak już zaczynasz wypowiadać własne zdanie, to słyszysz: jak ci się nie podoba, to wracaj do siebie. Lub jedź dalej. 
To jest specyfika imigracji do Polski – przyjmuje się „niewidzialnych” imigrantów, osoby z Ukrainy, Rosji lub Białorusi. To są najczęściej biali mężczyźni i kobiety, których „nie widać”. Przyjezdni z innych krajów, z innym kolorem skóry, mają już inne problemy.  

fot. Łukasz Surowiecfot. Łukasz Surowiec

W pewnym artykule przeczytałam o tobie: „Po polsku mówi płynnie i prawie bez akcentu”. Jestem pewna, że to miał być komplement, zresztą świetnie mówisz po polsku, ale jak odbierasz takie uwagi? 
Kiedy słyszę komentarze w stylu „prawie nie słychać, że jesteś nie stąd”, to myślę, że właśnie ktoś zaczął mnie inaczej postrzegać. Że jednak jestem inna. Trochę mnie to frustruje. To dlatego nauczyłam się mówić po polsku na tyle płynnie, na ile mogłam. Jak przyjechałam do Polski, szybko zauważyłam, że kiedy odezwałam się, na przykład w sklepie, od razu inaczej na mnie patrzono. Więc chciałam, żeby ten mój akcent stał się niesłyszalny. 
A jak już prawie osiągnęłam tę niesłyszalność, to teraz jednak chciałabym, żeby było mnie słychać. 

To co się składa na dobre, wymarzone, widzialne życie?
Przede wszystkim żeby nie być imigrantką. W moim marzeniu nie ma podziałów i nikt nie jest nielegalny. W końcu żyjemy na Ziemi, która jest wspólna. 
Ale w tym projekcie zależy mi, żeby imigranci mogli być aktywni politycznie i społecznie. To złożony proces, który nie wydarzy się samoistnie, bez wsparcia Polaków. Istotna jest też zmiana postrzegania figury imigranta. Teraz jest widziany jako rozwiązanie ekonomiczne – przyjechał popracować, zaraz wyjedzie. Nikt nie patrzy na tych ludzi jak na nowych mieszkańców kraju. Oczywiście, część osób przyjeżdża na krótko, ale inni mają tu przecież swoje życie. 
Ta akcja jest przede wszystkim artystyczna, postrzegam ją jako sztukę. Ale chciałabym, żeby zapoczątkowała dyskusję. 

Też odbieram to jako działanie artystyczne. Ale moja koleżanka, nie z Polski, ucieszyła się, że będzie mogła zagłosować – choćby symbolicznie. 
Na tym mi zależało. Dla tych ludzi, którzy głosują pod urzędem, to jest nie tylko udział w akcji artystycznej. W ten sposób mogą dać wyraz swojej woli. Przestrzeń sztuki pozwoliła, żeby w Polsce po raz pierwszy oddali głos.