Jakby była kosmitką
Jared Rodriguez, Truthout / CC BY-NC-ND 2.0

17 minut czytania

/ Obyczaje

Jakby była kosmitką

Paulina Domagalska

Kiedy Alhassane, młody Gwinejczyk, jechał do ośrodka w Podkowie Leśnej spod granicy polsko-niemieckiej, udało mu się samodzielnie dotrzeć do stacji WKD. Był środek nocy. Dalej już nie wiedział nawet, w którą stronę iść

Jeszcze 4 minuty czytania

1.

To była mała salka. Na ścianach, jak w niemal każdej placówce państwowej, wisiały tablice korkowe przeładowane ulotkami. Przede mną siedział Alhassane. 
– Europę przedstawia się jako raj. Ale cudzoziemiec musi liczyć się z tym, że tutaj może też wszystko stracić.

Kiedy po raz pierwszy odwiedziłam ośrodek dla cudzoziemców w Podkowie Leśnej-Dębaku, przebywało w nim około stu osób. Na oko zwykły, ogrodzony kompleks budynków, przed wejściem zaparkowane samochody pracowników. Ośrodek w Podkowie Leśnej funkcjonuje od lat 90. Teraz na podwórku zainstalowano plac zabaw i małą siłownię. Ktoś rozwiesił pranie na sznurach – przypomnienie, że weszłam do czyjegoś domu. Pranie pewnie miało się suszyć, ale był listopad, 10 stopni i wilgoć, przez którą wszystko wydawało się jeszcze bardziej szare. Gdzieniegdzie ktoś kręcił się z papierosem w dłoni, pewien mężczyzna dzielnie kontynuował spacer z dzieckiem w wózku. Poza tym pustawo – po pierwsze, pogoda, po drugie, na stołówce właśnie podawali obiad.

Ośrodek jest w lesie, skutecznie ukryty przed wzrokiem innych. Żeby do niego dotrzeć, najlepiej mieć samochód. Inna możliwość – jakieś trzy kilometry pieszo od stacji WKD poboczem drogi (ci, co tam mieszkają, wolą czasem alternatywną trasę przez las). To, że zbliżamy się do miejsca, gdzie toczy się życie, można poznać po znaku drogowym postawionym na leśnej szosie pośrodku niczego – „uwaga, dzieci”. Kiedy Alhassane, młody Gwinejczyk, jechał do ośrodka spod granicy polsko-niemieckiej, udało mu się samodzielnie dotrzeć do stacji WKD. Był środek nocy. Dalej już nie wiedział nawet, w którą stronę iść. Próbował złapać stopa, ale bezskutecznie. Śmiał się później, że kolor skóry i pora dnia raczej mu nie pomagały. Po kilku godzinach zlitował się nad nim jakiś Ukrainiec z ubera.

Od stycznia do września 2019 roku wniosek o ochronę międzynarodową (czyli, w polskim prawie, o status uchodźcy, azyl lub ochronę uzupełniającą) złożyło w Polsce 2900 cudzoziemców. Po złożeniu takiego wniosku cudzoziemiec musi przejść rozmowę statusową, potem czeka na decyzję. W tym czasie może zatrzymać się w ośrodku albo zamieszkać gdzieś na własną rękę. W drugim przypadku musi utrzymać się z dość niskiej pomocy finansowej, a dopiero po sześciu miesiącach procedury uchodźczej może ubiegać się o pozwolenie na pracę. Postępowanie trwa często dłużej niż pół roku, ale – w przeciwieństwie do procesu legalizacji pobytu, gdzie wniosków jest więcej niż sił przerobowych w urzędzie – trudno tutaj wskazać jedną przyczynę opóźnienia. Procedura uchodźcza jest bardzo zindywidualizowana.
– Obecnie w Polsce około trzech tysięcy osób korzysta z pomocy socjalnej Urzędu do spraw Cudzoziemców w trakcie procedury. Prowadzimy dziesięć ośrodków, w których przebywa niespełna 1400 osób – opowiadał Jakub Dudziak, rzecznik prasowy UdSC. Oznacza to, że mniej niż połowa cudzoziemców wybrała pobyt w ośrodku. Na Mazowszu są trzy takie miejsca – w Linienie, w Podkowie Leśnej-Dębaku i w Warszawie. Odwiedziłam dwa z nich.

Choć ciągle ktoś do nas wchodził, a na stole leżał dyktafon, Alhassane mówił chętnie. Kiedy zapytałam dlaczego, powiedział, że pierwszy raz, odkąd tu dotarł, ktoś z nim rozmawia. W ośrodku w Podkowie Leśnej był od niedawna. Wtedy, w listopadzie, wciąż miał świeżo w pamięci pobyt na granicy. Spędził tam dwa dni. Zakuto go w kajdanki.
– Zapytałem nawet, czy popełniłem jakieś przestępstwo. Tylko się zaśmiali – opowiadał. – Na granicy polsko-niemieckiej usłyszałem, że mogą mnie odesłać do kraju albo mogę poprosić o ochronę międzynarodową. No przecież nie przyjechałem tutaj, żeby wrócić do siebie.

Pracownik ośrodka w Podkowie Leśnej pokazał mi po kolei skrzydło administracyjne, biuro przyjęć, stołówkę (kucharki gotują wszystko na miejscu, w jadłospisie nie ma wieprzowiny) i punkt sanitarny. Poznałam dwie pielęgniarki, które są tam już od lat. Na pytanie, jak im się pracuje, wzdychają. No bo jak to powiedzieć? Widziały już wszystko, od zwykłego przeziębienia po chorobę onkologiczną. Dalej jest tak zwane skrzydło pobytowe i sale, gdzie odbywają się lekcje polskiego, a czasem jakieś warsztaty. Są też dwie świetlice. W jednej spotykamy szóstkę maluchów i opiekunkę. W odróżnieniu od dorosłych, którzy chodzą raczej ze spuszczonymi głowami i mówią przyciszonym głosem, dzieci są całkiem zadowolone i rozmowne. Cała grupa przed chwilą dostała lizaki. Dwóch chłopców pokazuje mi swoje dzieła – wyklejanki z form geometrycznych.

– Wiodłem bardzo dobre życie. Jeśli chodzi o kwestie ekonomiczne, to wolałbym zostać w kraju. Ale chodziło o moje bezpieczeństwo – opowiada Ahassane. Jest młody, u siebie był nauczycielem na uniwersytecie i w liceum. Z Gwinei uciekł z powodów społeczno-politycznych, uczestniczył w demonstracjach przeciwko władzy. Za swoje zaangażowanie zapłacił na wszystkie sposoby – był goniony przez policję, raniony w głowę, wybito mu zęby. W końcu pogróżki sprawiły, że postanowił uciec. Doniesienia prasowe i raport Human Rights Watch informują o regularnych wybuchach agresji w Gwinei przeciwko protestującym i o ofiarach śmiertelnych. O swojej aktualnej sytuacji mówi krótko: katastroficzna. Wyjazd oznacza, że człowiek wszystko traci lub zostawia za sobą. Na jedno wychodzi – żeby dotrzeć do Europy, musisz na chwilę porzucić swoją tożsamość. Alhassane jest wykształcony, wykonywał zawód, dzięki któremu był szanowany i słuchany. Teraz przed sobą ma tylko niepewność. Czy kiedyś zdoła zrekonstruować swoje życie? Czy da się zacząć od zera?

2.

Żeby poznać warszawski ośrodek, wybrałam się na warsztaty teatralne dla dzieci uchodźczych z placówki na Targówku. Salę wypełniały piski, tupanie i hałas, było kilka drobnych, dziecięcych kłótni, parę zachwytów, wszyscy bawili się i uśmiechali. Czasami nie wiadomo jak zachować się wobec dorosłych uchodźców, z dziećmi jest łatwiej. Jak się nazywasz? To ty zrobiłaś ten obrazek? Tylko pewna dziewczynka musiała być ciągle przytulana przez nauczyciela i opiekunki. A jeden z chłopców w połowie gry usiadł pod ścianą, patrzył przez okno bez ruchu i nie reagował na swoje imię.

W rozmowie o ośrodku pobytowym na warszawskim Targówku Fabrycznym prędzej czy później pojawiają się zastrzeżenia – „A, to taka specyficzna sytuacja” albo „Na Targówku jest trochę inaczej”. Wielokrotnie słyszałam też, że nikt stamtąd nie będzie chciał ze mną rozmawiać. „Targówek” to ośrodek dla cudzoziemców utworzony z myślą o kobietach i ich dzieciach. Aktualnie mieszka tam około stu trzydziestu osób. Jeśli trzeba załatwić coś na mieście, do centrum Warszawy da się dojechać w 30–40 minut, bez przesiadek. Chociaż mi droga zajęła dwa razy tyle – nie tak łatwo odnaleźć budynek pośród siedzib dostawców mieszanek betonowych. Jedna z mieszkanek ośrodka powiedziała mi później, że nie lubi chodzić tam po zmierzchu, bo trasa od ośrodka do przystanku autobusowego jest słabo oświetlona.

W dniu umówionej wizyty przy bramie powitał mnie zdziwiony ochroniarz. Okazało się, że ośrodek był właśnie w trakcie nieplanowanej dezynsekcji. W powietrzu wisiał dziwny zapach, a większość mieszkanek pojechała na zakupy, żeby nie siedzieć w budynku i tego nie wdychać. Kobieta, z którą miałam rozmawiać, w ostatniej chwili zmieniła zdanie – jednak się ze mną nie spotka.

Postanawiam, że przedstawię się tym kobietom, które zostały na miejscu, i wytłumaczę, o co mi chodzi – nie będę pytać o ich przeszłość, chciałabym zrozumieć, jak żyje im się w Polsce. Nic to nie daje. Powodów tej niechęci i lęku jest zapewne kilka, ale od tych, którzy pracują z uchodźczyniami, najczęściej słyszałam to samo: boją się, że ktoś je rozpozna po tym, co opowiadają, a ich stare życie je dopadnie.

W ostatniej chwili zgadza się jedna osoba – pod warunkiem anonimowości. Nie podaję jej imienia ani żadnych szczegółów rodzinnych czy historii jej procedury uchodźczej. Jak wygląda życie w ośrodku? Kobieta cierpliwie odpowiadała na moje drobiazgowe pytania: wstaje o 6 rano, odprowadza dziecko do szkoły. Niby nic nie robi, ale i tak jest zajęta cały dzień, bo zajmuje się dzieckiem i non stop myśli o codziennych sprawach. Mieszka tu, bo nie ma gdzie się podziać. Są takie momenty, że chce uciec, bo między kobietami są kłótnie i to nie jest łatwe. Chciałaby oderwać się od tego otoczenia. Niestety, na pracę musi mieć pozwolenie, a nie ma, mimo że bardzo chce pracować. Nie może powiedzieć, że podejście Polaków jest złe, ale jednak jest obca. Czasem łapie się na tym, że ktoś na nią dziwnie patrzy na ulicy, jakby była kosmitką. Ale bez komentarza. To tylko takie uczucie. Żeby poczuć się jak w domu? Nawet nie wie, czego by potrzebowała. Po chwili namysłu już wie. Decyzji pozytywnej. Żeby w końcu ją przyjęli.

3.

Po jakimś czasie Alhassane czuje się trochę lepiej. Udaje mu się nawet wrócić do tego, co lubi najbardziej – do pisania. Chce opowiedzieć o swojej podróży do Europy i o tym, co nastąpiło potem. Bo za nim jest długa i kręta droga. Minął już rok, odkąd wyjechał z Afryki.

Na razie w Polsce nie miał żadnych przykrych sytuacji (oprócz jednej, ale nie dotyczyła go bezpośrednio – ktoś nie chciał usiąść obok jego kolegi w pociągu), chociaż słyszał od innych, że jesteśmy zamkniętym krajem i tutaj jest ciężko. Ale Alhassane nie jest pewien, czy faktycznie jesteśmy aż tacy zamknięci.
– W końcu to u was było COP24 i Euro 2012, prawda? – pyta. Czasem myśli na głos, jakby chciał sam siebie uspokoić: przecież cudzoziemiec nie dociera do kraju z pustymi rękami, zawsze dodaje coś od siebie. Jego książka będzie nosić tytuł „Nieszczęście pewnego azylanta”.

Za każdym razem, kiedy się widzimy, pytam Alhassane’a, co robi w ośrodku i jak wygląda jego dzień. To pytanie go śmieszy.
– My tutaj jemy i śpimy – powtarza i robi minę, jakby chciał podkreślić, że nie ma wiele więcej do dodania. (Równie oderwane od rzeczywistości jest dla niego pytanie o to, czy zawarł nowe znajomości w ośrodku – stara się żyć dobrze z każdym, ale trudno się z kimś zakolegować, jeśli łączy was tylko to, że przez przypadek nocujecie w tym samym miejscu. Nieznajomość rosyjskiego też nie pomaga). Dla niego to nie zakwaterowanie jest problemem. Jasne, w pokoju jest ciasno we czwórkę, ale jeżeli czuje się gorzej lub jest zdenerwowany, to z powodu ciągłej niepewności. Nie wie, kiedy dostanie decyzję, nie wie, czy pozwolą mu tu zostać. To stan zawieszenia, w którym myślami jest się ciągle o krok od najbardziej traumatycznych momentów w życiu, a przyszłość ledwie widać na horyzoncie, bez żadnych konkretnych kształtów.

Każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Na Targówku organizacje pozarządowe prowadzą zajęcia dla dzieci i kobiet. Ale w Podkowie Leśnej obecnie dostępne są tylko zajęcia z języka polskiego oferowane przez urząd.
– Być może wiele osób widzi nasz urząd jako instytucję, która powinna zajmować się integracją, ale nie mamy takich kompetencji. Do zadań urzędu należy zapewnienie m.in. zakwaterowania, wyżywienia, opieki medycznej, wsparcia finansowego czy pomocy w edukacji – mówił Jakub Dudziak. Z całej tej nudy i monotonii Alhassane często jeździł do Warszawy. Szedł sobie wtedy do centrum handlowego i przez parę godzin obserwował ludzi i ruch.

Pobyt w ośrodku jest naznaczony tymczasowością. To, co dla cudzoziemców jest monotonnym stanem zawieszenia i izolacji, dla państwa jest tymczasowe. Nie wiadomo w końcu, czy cudzoziemcy, którzy złożyli wniosek, zostaną w Polsce. A brak działań preintegracyjnych nie skutkuje tylko nudą (chociaż i tej, zwłaszcza w połączeniu z gorszym stanem psychicznym, nie należy lekceważyć).
– W procedurze jednym z najtrudniejszych momentów jest wywiad statusowy, w trakcie którego przedstawia się powody swojej ucieczki. To są kwestie bardzo trudne, często związane z traumami. Cudzoziemcy muszą powiedzieć podczas jednego spotkania z urzędnikiem całą swoją historię uchodźczą, a często nie są na to przygotowani – opowiadała Joanna Subko z biura Rzecznika Praw Obywatelskich. 

Urząd oczywiście spełnia obowiązek informacyjny – w ośrodkach wywieszone są plakaty i ulotki, potrzebne wskazówki można znaleźć także na stronie internetowej. Jednak w praktyce to nie wystarcza.
– Realnie sytuacja wygląda tak, że cudzoziemcy, jeśli nie mają wsparcia organizacji pozarządowych, działają czasem po omacku, nie wiedzą, jak wygląda procedura, jakie prawa im przysługują – komentuje Joanna Subko. Chociaż warto zaznaczyć, że Polska ma od paru lat bezpłatny system pomocy prawnej dla osób w procedurze uchodźczej. Ale nie chodzi tylko o znajomość prawa. Cudzoziemiec w procedurze uchodźczej, zwłaszcza na początku, widzi świat jak przez dziurkę od klucza. Dotyczy to najdrobniejszych rzeczy. Powiedzmy, na przykład, że chcesz kupić bilet na autokar, bo tak najłatwiej dojechać do Warszawy z ośrodka, w którym mieszkasz. Ale bilet można kupić tylko przez internet, a ty nie masz tutaj konta ani karty bankowej. Może ktoś na dworcu ci kupi, a ty mu oddasz gotówkę? Jesteś zdany na uprzejmość nieznajomych.

Alhassane powoli odnajdował się w Warszawie, zdobył nawet znajomych. Po czym, akurat kiedy osiągnął małą, tymczasową stabilizację, dowiedział się, że jest w grupie czterdziestu osób, które zostaną przewiezione do innego ośrodka. Próbował upewnić się, czy musi jechać, czy nie ma żadnego wyboru. Tłumaczył, że w Warszawie ma rozpoczęte różne rzeczy. Musi – a Alhassane uznał, że jeśli tak mówią, to tak jest. Więc w dniu transferu wsiadł do autobusu. Teraz przebywa w ośrodku w małej wsi ponad 300 kilometrów od Warszawy, a żeby dotrzeć do najbliższego miasta, musi iść dwie godziny. W ośrodku trudno mu się porozumieć, czuje się kompletnie odizolowany. Tamtego dnia w autobusie było tylko dziewięć osób. Reszta nie wsiadła.

W ośrodkach uchodźcy rozmawiają o tym, czy jesteśmy otwartym społeczeństwem, rozmawiają też o statystykach. A czytanie tych statystyk to trochę jak patrzenie na ducha. Od 2015 roku liczba złożonych w Polsce wniosków o przyznanie ochrony międzynarodowej systematycznie spada – od 12 325 w 2015 roku do 4135 trzy lata później. Gdybyśmy z samych liczb mieli zgadywać, jaka była sytuacja na świecie pięć lat temu, nikomu raczej nie przyszłoby do głowy, że w Syrii toczyła się wojna, a do Europy dotarł niemal milion Syryjczyków. Chociaż brak Syryjczyków w Polsce nie przeszkodził nam akurat w islamofobicznej kampanii – jako kraj antysemityzmu bez Żydów mamy doświadczenie w nienawiści do nieobecnych. Badanie porównawcze dyskursu antyuchodźczego przeprowadzone na UW sugeruje, że na tle Europy nie jesteśmy tacy wyjątkowi. Jednak nawet jeśli okładka magazynu „W Sieci” z hasłem „Islamski gwałt na Europie” z lutego 2016 roku nie jest ewenementem na skalę kontynentu, jest świadectwem wyjątkowo cynicznej strategii. W tym samym bowiem czasie, kiedy jednej grupie „innych” odmawialiśmy człowieczeństwa, przyjmowaliśmy migrantów na przykład z Azji Południowej.

Tablica postawiona przez organizacje pozarządowe w TerespoluTablica postawiona przez organizacje pozarządowe w Terespolu

Co roku liczba umorzonych postępowań jest większa lub niemal równa tym, które zostały rozpatrzone. W praktyce oznacza to, że cudzoziemiec najprawdopodobniej wyjechał z kraju, zanim otrzymał decyzję. I w końcu – liczba wniosków nie maleje sama z siebie. Cudzoziemcy, którzy docierają do przejścia granicznego w Terespolu, żeby poprosić o ochronę międzynarodową, są odsyłani na Białoruś. Sytuację na tym przejściu granicznym od lat monitorują organizacje pozarządowe oraz Rzecznik Praw Obywatelskich. Zarzuty są wciąż takie same – spośród licznych osób, które pojawiają się na granicy, żeby wjechać do Polski i szukać u nas ochrony, Straż Graniczna wpuszcza tylko niektórych. W efekcie na naszej wschodniej granicy mamy niewidoczny mur.

5.

Alhassane stara się wrócić do Warszawy. Czasem pokazuje mi, co napisał. Jeden fragment brzmi tak (tłumaczę z francuskiego): „Poproszenie kogoś o to, żeby cię chronił, nie jest oznaką słabości tego, który prosi; po prostu był w sytuacji bez wyjścia i nie miał innego wyboru niż prosić, żeby inny przyszedł mu z pomocą. Więc właściwie czemu nie zakazać tym biednym ludziom proszenia o azyl, skoro potem łamie się ich ducha, zabija nadzieję, sprawia, że ich oczekiwania, tak bliskie ich sercu, gasną. Widziałem chorych, szaleńców, psychopatów z przypadku, nienormalnych histeryków, wykalkulowanych wariatów, ludzi, których było mi żal bardziej niż siebie samego; wszyscy dzielili wiadomy los osób, które poprosiły o azyl. (…) Niezbyt lubię tę terminologię – obozy dla uchodźców – ponieważ ci, którzy poprosili o azyl, to nie uchodźcy bez właściwości; oni mają swoją tożsamość, sukcesy, godność, a czasem są między nimi też ludzie uzdolnieni w swojej dziedzinie. (…) Swoje widziałem i przeżyłem. Ci, którzy nie znają tej rzeczywistości – cisza! Wysłuchajcie historii azylanta uwięzionego duchowo i pokonanego psychicznie, jedyną cenną rzeczą, jaka mu pozostała, jest końcówka jego pióra i rozum”.

Tekst powstał we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w ramach 11. edycji Festiwalu Warszawa w Budowie.

.