Nie wypada już nie zachwycać się Orlińskim. Rzadko młody polski śpiewak wywołuje taki entuzjazm wśród zainteresowanej kulturą części społeczeństwa, rzadko Paszport „Polityki” w dziedzinie muzyki poważnej jest taką oczywistością. Trudno się dziwić tej sensacji – młody, przystojny, utalentowany, uprawiający oryginalne jak na śpiewaka hobby (breakdance). Do tego wciąż niecodzienny dla części melomanów głos – kontratenor. I międzynarodowa kariera, zrodzona w mediach społecznościowych. O fenomenie Orlińskiego pisałem już w „Dwutygodniku”, pora zweryfikować jego artystyczne możliwości.
W Polsce artysta występuje rzadko, ale płyt wydaje całkiem sporo. Ze sklepów poznikały w ostatnich miesiącach jego wczesne nagrania, dokonane m.in. z Natalią Kawałek i Stefanem Plewniakiem. „Anima Sacra”, pierwszy album wydany przez Erato – label Warnera, z którym Orliński pozostaje od tego czasu związany – dyskontował internetowy sukces filmu ze słynną arią Vivaldiego „Vedrò con mio diletto”. W Polsce Orliński nie był jeszcze taką atrakcją, rozpoznawalność artysty dopiero u nas rosła. Jego drugi album wydany w 2019 roku przez Erato, „Facce d’amore”, zniknął ze sklepów przed świętami – artykuły w prasie lifestyle’owej zrobiły swoje. Orlińskiego dziś znać wypada – ale czy warto?
„Facce d’amore” ma wszystkie cechy klasycznej operowej składanki: to concept album zbudowany wokół dość oczywistego tematu przewodniego (miłość w barokowej operze), dający możliwość prezentacji rozmaitych walorów głosu solisty. Program ułożony jest zgodnie z najnowszymi trendami, czyli łączy arie dobrze znane (z „Agrypiny” czy „Orlanda” Haendla) z ciekawostkami odkrywanymi w zapomnianych archiwach (pierwsze w historii nagrania fragmentów oper Giovanniego Antonia Borettiego czy Luki Antonia Predieriego). Interesujący program to efekt stałej współpracy Jakub Józef Orliński, Il Pomo d’Oro, „Facce d'amore”, dyr. Maxim Emelyanychev, Erato 2019Orlińskiego z zaprzyjaźnionym artystą i muzykologiem Yannisem François – recitalowi towarzyszy jego komentarz w książeczce. Dobór współpracowników jest tutaj kluczowy – dobrze robi płycie udział dynamicznego (czasem na granicy maniery) zespołu Il Pomo d’Oro prowadzonego przez utalentowanego młodego klawesynistę i dyrygenta, Maxima Emelyanycheva.
Płyta zaczyna się rodzajem motta: recytatywem i arią z „La Callisto” Cavallego; najpierw pełna zachwytu apoteoza przedmiotu miłości, potem ostrzeżenie o ryzyku igrania z uczuciem – chi scherza con Amor, scherza col fuoco. Nie trzeba dużo czasu, aby pozwolić się wciągnąć miękkim, słodkim urokom łagodnego głosu artysty w kolejnych utworach, aż do pierwszej kulminacji – arii „Infelice mia costanza” z opery „La costanza non gradita nel doppio amore d’Aminta” Giovanniego Bononciniego. Orliński sięga tutaj szczytów czułej interpretacji, budowanej dynamiką i barwą. Kolejny z najmocniejszych punktów albumu umieszczony jest w jego drugiej połowie – to świetnie rozegrane recytatyw i aria z Haendlowskiego „Orlanda”. Wokalistyka Orlińskiego działa w służbie tekstu, obrazującego wewnętrzną walkę bohatera, rozdartego, jak zwykle, między uczuciem a powinnością.
Orliński jest świetny w cieniowaniu emocji, ma trafne pomysły artykulacyjne – to bardzo zmysłowe śpiewanie, kolorowe, eksponujące pewność techniczną. Chwyta za serce w wolnych tempach, kiedy jest czas na to, by w pełni rozwinąć barwowe subtelności. Właśnie one są siłą tego głosu, dość delikatnego i chyba niekoniecznie predestynowanego do ról wojowników. Bohater Orlińskiego jest mężczyzną delikatnym i wrażliwym kochankiem – pewien niedosyt pozostawia przez to aria Nerona (z opery Orlandiniego), który zdaje się sam nie wierzyć w swoją siłę. Śpiewak zresztą nigdzie nie przesadza z piętrzeniem emocji, pozostaje powściągliwy zarówno w gniewie, jak i żalu. Otton zraniony przez Poppeę w „Agrypinie” Haendla nie rozpacza głośno, jakby emocje skrywał głęboko w kłującym tylko czasem sercu. Co kto woli – za cenę emocjonalnego stonowania, rekompensowanego częściowo agresywną grą Il Pomo d’Oro, dostajemy czułość, nieskończoną paletę barw i muzyczną inteligencję.
Zupełnie innym przypadkiem jest „Rodelinda” – niedystrybuowane w Polsce, Georg Friedrich Haendel, „Rodelinda”, Jeanine De Bique – sopran, Tim Mead – kontratenor, Benjamin Hulett – tenor, Avery Amereau – kontralt, Jakub Józef Orliński – kontratenor, Andrea Mastroni – bas, Le Concert d’Astrée, Emanuelle Haïm – kierownictwo muzyczne, Jean Bellorini – reżyseria, Erato 2019ale dostępne w sklepach internetowych nagranie DVD Haendlowskiego arcydzieła wyprodukowanego przez operę w Lille. Wyreżyserowany przez Jeana Belloriniego spektakl pod muzyczną dyrekcją doświadczonej, cudownie subtelnej w swoich głębokich interpretacjach Emmanuelle Haïm, jest dramatem brutalnej walki o władzę, uchwyconej w momencie zmiany układu sił. Władza – tu Bellorini nic nie zmienia, jest jak w czasach kompozytora – angażuje sprawy osobiste: miłość, pożądanie, rodzicielstwo, więzy krwi. Dworskie intrygi napędza emocjonalna niestabilność zdobywcy, który nie chce być tyranem – wojennego zwycięzcy Grimoalda (Benjamin Hulett). Ten cyklon miota centralną parą dramatu: pozbawionym tronu Bertaridem (Tim Mead), jego żoną Rodelindą (znakomita Jeanne de Bique) i ich kilkuletnim synem, który omal nie pada ofiarą walki dorosłych. Każdy chce tu manipulować innymi, co reżyser podkreśla użyciem lalek i masek odpowiadających postaciom. Konwencjonalne punkty zwrotne barokowego libretta przenosi nawet w całości w przestrzeń teatru lalkowego, co odświeża odbiór i tak nieźle skonstruowanego przez Nicolę Francesca Hayma dramatu.
Czy można sobie wyobrazić lepsze zadanie dla Orlińskiego? Grany przez niego Unulfo to postać drugoplanowa, ale kluczowa dla rozwiązania akcji: przyboczny i wierny przyjaciel płaczliwego i poczciwego Bertarida. W przeciwieństwie do niego przepełniony jest wiarą w zwycięstwo dobra. Interesująco zagrać jednoznacznie pozytywną postać nie jest łatwo, dlatego wybór polskiego śpiewaka, w pewnym sensie „po warunkach”, okazuje się świetnym posunięciem obsadowym.
Czysty, delikatny, łagodny głos dopełnia ogromna osobista energia Orlińskiego, przeobrażona w środki aktorskie. Każde pojawienie się na scenie Unulfa wywołuje uśmiech i daje chwilę wytchnienia od przygnębiającej intrygi. Unulfo ma energię psa, który kocha cały świat, ale potrafi też obszczekać wroga. Atutem jego arii jest kapitalna choreografia, wykorzystująca sprawność fizyczną śpiewaka i całkiem przyzwoite operowanie lalką, co pozwala wziąć w cudzysłów operowe zatrzymanie czasu. Kiedy trzeba, Orliński subtelnie zwraca się ku publiczności, delikatnie wychyla się z roli, nie zacierając jednak przekazu – tworzy wiarygodną postać, zdolną odwrócić bieg wydarzeń. Za swoje występy śpiewak zbiera zasłużone oklaski, pozostaje jednak zdyscyplinowanym aktorem drugiego planu, nie kradnie show kolegom. Scena podbija walory ekspresyjne śpiewu Orlińskiego, daje mu energię, jest jego żywiołem.
Rola w „Rodelindzie” dowodzi, że nadzieje pokładane w nim przez świat operowy nie są bezpodstawne. Jeśli kolejne role będą w mniej oczywisty sposób zaczepione o jego naturalne warunki, tym lepiej. Nie wiem, czy Orliński będzie gwiazdą pierwszej wielkości, ale z pewnością ma szansę namieszać wśród operowych sztywniaków.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)