Republika Szyjes
fot. Jewgienij Worobjow

28 minut czytania

/ Ziemia

Republika Szyjes

Monika Woźniak, Andrzej Frączysty

Protest w Szyjes jest uznawany za najważniejszą inicjatywę obywatelską ostatniej dekady w Rosji. Wymierzony przeciwko budowie jednego wysypiska śmieci, zaczyna obejmować cały kraj

Jeszcze 7 minut czytania

Pociąg relacji Moskwa–Workuta odjeżdża raz dziennie. Łącznie to około 50 godzin podróży. Niewielka, czynna do lipca ubiegłego roku stacja kolejowa w miejscowości Szyjes (Шиес) znajduje się mniej więcej w połowie tej trasy, 1300 kilometrów na północny wschód od Moskwy. Puste miejsce w rozkładzie jazdy po wygaszonym niedawno przystanku między Urdomą a Madmasem rzuca się w oczy. Z plackarty wysiadamy po 26 godzinach w Madmasie. Razem z nami wysiadają Sasza, hipster z Pitera i – jak niedługo się dowiemy – narodowy bolszewik, oraz para szyjeskich weteranów, Natasza i Dima.

To nie koniec drogi. Wsiadamy do czekającego obok stacji łazika bez rejestracji i szutrowymi nielegalnymi drogami (należącymi do Gazpromu) jedziemy dobre pół godziny. Przesiadka. Jedni wyjeżdżają, drudzy przyjeżdżają. Kolejne pół godziny. Wysadzają nas na skraju lasu, chwilę idziemy, docieramy do pierwszego obozu. Pijemy herbatę, wkładamy kalosze, ruszamy dalej. W szóstkę, z plecakami i rzeczami wiezionymi do obozu (suszarki do naczyń, leki) siadamy na pace zyriaina – pojazdu wyglądającego jak zmutowany traktor, quad i samochód terenowy. Natasza ze śmiechem mówi, że lubi na niego patrzeć, bo każda jego część żyje własnym życiem. Zyriain rzęzi okrutnie, telepie na wszystkie strony, ale radzi sobie z błotem i kałużami wielkości małych stawów. Do czasu. Silnik gaśnie, nie chce odpalić, resztę drogi musimy pokonać pieszo. Po dwudziestu minutach marszu wychodzimy z lasu na wysokości stacji kolejowej w Szyjes. Z nasypu kolejowego macha do nas – mikroskopijna z tej perspektywy – dwójka ludzi w żółtych płaszczach. „Szyjes czyj? – krzyczą. – Szyjes nasz!”. Mijamy kilku milczących ochroniarzy firmy Technopark, którzy filmują nas smartfonami (sami mają zasłonięte twarze). Wreszcie docieramy do głównego obozu.

Szyjes / Google Maps

Szybkie, sprawne oprowadzanie: stołówka, kuchnia, namioty do spania, sławojka, spiżarnia. Wydają nam ciepłą odzież (walonki, grube kolejarskie płaszcze), karmią, częstują herbatą. Czułe powitania wśród tych, którzy nie pierwszy raz się tutaj spotykają. Widoczne zaciekawienie inastrańcami. Kilkakrotnie wyjaśniamy, że nie jesteśmy dziennikarzami. „Co w takim razie tutaj robicie?”. Przyjechaliśmy zobaczyć, jak wygląda najlepiej zorganizowany protest ekologiczny w Europie.

Ręce precz od Szyjes!

Wszystko zaczęło się w lipcu 2018 roku, kiedy w mediach społecznościowych pojawiły się pierwsze informacje o szeroko zakrojonych pracach rozpoczętych przy stacji kolejowej w Szyjes. Doniesieniom towarzyszyły zdjęcia lotnicze przedstawiające wycięte duże obszary lasu w pobliżu stacji, ciężki sprzęt sprowadzany na miejsce prac oraz kontenerowe domki dla pracowników firmy. Na reakcję mieszkańców nie trzeba było długo czekać. Jeszcze w tym samym miesiącu zawiązała się pierwsza grupa protestacyjna na portalu VKontakte „Мы против свалки в Ленском районе!” („Jesteśmy przeciwko wysypisku w Rejonie Leńskim!”). Kolejne dni przynosiły coraz gorsze wieści, których emisariuszami byli lokalni myśliwi, leśniczy, piloci latający nad Szyjes, kolejarze, wreszcie zwykli mieszkańcy obserwujący ze wzmożoną czujnością, co dzieje się w pobliżu stacji, która jeszcze do niedawna kojarzyła im się z letnimi wyjściami na jagody i grzyby. Do nadleśnictwa wpłynął nakaz wydzielenia 5000 hektarów (50 kilometrów kwadratowych) lasu pod przygotowywaną infrastrukturę. Wkrótce oficjalnie potwierdzono to, co jako pogłoska krążyło już od jakiegoś czasu wśród mieszkańców i mieszkanek Republiki Komi: przy stacji kolejowej Szyjes powstaje największe w Europie wysypisko śmieci. Nie byle jakich śmieci, bo przywożonych tutaj prosto z Moskwy.

Kolejne miesiące to w zasadzie historia symulacyjnych, pseudougodowych i wciąż pełnych ignorancji gestów władz obwodu archangielskiego, w następstwie których rośnie gniew mieszkanek i mieszkańców. Ich dokładną kronikę, stanowiącą przyczynek do studiów nad powstawaniem ruchu obywatelskiego nieposłuszeństwa (albo ludowego ruchu ekologicznego) w warunkach zagrożenia katastrofą ekologiczną, można przeczytać tutaj. Spontanicznie powstają kolejne grupy, które organizują publiczne demonstracje w wielu miastach Republiki Komi i całego obwodu archangielskiego (Urdoma, Kotlas, Sytykwar, Koriażma, Jareńsk, Siewierodwińsk, Archangielsk), często przy udziale lokalnych struktur partii komunistycznej – KPFR (Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej).

Protestujący formułują jasne postulaty: żądają szeroko zakrojonych konsultacji społecznych w sprawie „moskiewskiego śmietniska na Północy”, natychmiastowego i całkowitego zaprzestania prac w Szyjes, wreszcie – referendum wśród ludności Republiki Komi, które rozstrzygnie, czy prace mogą być kontynuowane. Nieoficjalnie mówi się o tym, że ponad 90 procent mieszkańców jest przeciwko budowie wysypiska. Tymczasem gubernator Archangielskiej Oblasti, Igor Orłow, zmuszony wreszcie do zajęcia stanowiska nazywa budowę wysypiska „ważnym projektem inwestycyjnym”, a protestujących określa mianem „politycznych spekulantów”, podkreślając, że „prawdziwi patrioci” powinni popierać tę inwestycję, która w ciągu 20 lat przyniesie regionowi 10,5 miliarda rubli (ponad 640 mln złotych). Tym samym do grupy postulatów dołącza się postulat usunięcia ze stanowiska gubernatora (podejrzewanego, skądinąd, o tuszowanie i przemilczanie spraw dotyczących ryzyka skażenia radioaktywnego).

Protesty nie powstrzymują dalszych prac, więc aktywiści zajmują część terenu wykarczowanego pod budowę wysypiska, ustanawiają 24-godzinną wartę w najlepszym punkcie widokowym w terenie i rozpoczynają kontrolę i ewidencję wszystkich naruszeń dokonywanych przez pracowników Technoparku na stacji Szyjes. 3 lutego 2019 roku odbywa się „Wszechrosyjski dzień protestu” – w 23 regionach Rosji zostają zorganizowane 44 demonstracje.

W kolejnych miesiącach aktywiści przebywający na stacji w Szyjes dokonują bezpośrednich prób przerwania lub utrudnienia prac firmie Technopark – blokują przejazd koparki i samochodów ciężarowych oraz lądowisko dla helikoptera dostarczającego paliwo na budowę. Dochodzi do pierwszych siłowych starć z ochroniarzami firmy Technopark i policją. W incydentach uczestniczą też siły OMON-u oraz Rosgwardii. Od początku trwania protestów – na miejscu, w Szyjes i podczas mityngów w miastach i wsiach Archangielskiej Oblasti – protestujący otrzymują wysokie grzywny, na których spłacenie organizowane są później zbiórki.

16 maja 2019 roku prezydent Władimir Putin po raz pierwszy i ostatni odnosi się publicznie do sprawy Szyjes, mówiąc, że mer Moskwy Siergiej Sobianin i gubernator obwodu archangielskiego Igor Orłow muszą skonsultować swoje działania z mieszkańcami terenów przylegających do budowy śmietniska. Nic takiego nie następuje, co więcej – władze i inwestorzy organizują spotkanie wyłącznie z garstką zwolenników budowy. Ci spośród protestujących, którzy liczyli na rozwiązanie konfliktu dzięki interwencji prezydenta – a podobno na początku protestu takich ludzi nie brakowało – zmuszeni zostają do ostatecznego porzucenia tych nadziei. Nie znaczy to, że porzucają aktywność. Jest dokładnie na odwrót.

My pilnujemy ich, oni pilnują nas

Pierwszą rzeczą, jaką napotyka się przy wejściu do obozu, jest grupa flag. Dużo lokalnych: flaga Republiki Komi, flaga carskiej Rosji, flagi różnych lewicowych organizacji, związków zawodowych, flaga francuska, pomiędzy nimi – czerwony Stalin. Do naszych ulubionych należy ta z napisem „Ludzie razem – śmieci oddzielnie”. Za naszego pobytu zawiśnie jeszcze nacbolska, limonowcy wytrzasnęli skądś wyjątkowo wysoki drzewiec. Nasi towarzysze z Lewego Bloku, komunizującej partii, tzw. nowych lewych, dzięki którym dowiedzieliśmy się o Szyjes, trochę wzdychają, bo ich flaga partyjna wisi niżej. Sasza, historyk i inżynier z Moskwy, kręci pamiątkowy filmik dla nacboli, a potem pociesza – nas? chłopaków? – że jedną z najwyższych jest flaga dużego związku zawodowego. Mieszkańcy komuny przywiązują wagę do tego pluralizmu flag, który ma świadczyć o apolityczności (albo apartyjności) samego obozu. Z dumą mówią, że carska flaga wisi koło Stalina. Flagi furkoczą, słychać je w naszym namiocie nawet w nocy.

Szyjes / fot. Jewgienij WorobjowSzyjes / fot. Jewgienij Worobjow

Główny obóz nazywa się Leningrad. Oprócz niego są jeszcze Ognisko, Bania i Twierdza (od Twierdzy Brzeskiej). Wojenna metaforyka jest tu zresztą stale obecna, zarówno wielkoojczyźniana, jak i partyzancka. Przypomina nam to wojnę okopową, a już niebawem nasze intuicje potwierdzi Sania, doker z Archangielska: „To wojna. My siedzimy u siebie, oni u siebie, obserwujemy się, dokuczamy sobie, nawet jesteśmy trochę zżyci, tyle czasu tu ze sobą spędzamy”.

Faktycznie, przyjeżdżamy w okresie względnego spokoju, sytuacja się ustabilizowała, więc nikt już się z nikim nie bije, czopowcy nie próbują zniszczyć obozu koparką, a protestujący nie blokują lądowiska dla helikoptera. Pilnowaniu czopowców – ochroniarzy firmy Technopark, którzy pilnują z kolei tego, co już „udało się” zrobić – służą dyżury na nasypie kolejowym. Podczas dwugodzinnego dyżuru pełnionego zawsze przez dwie osoby obserwujemy, czy ochroniarze nie zachowują się niestandardowo, czy dopuszczają się jakichś naruszeń, ilu wyjeżdża, ilu nowych przyjeżdża. Miejscowi podkreślają, że „to nie są ludzie stąd” – prawdopodobnie nowi czopowcy przywożeni są z innych części Rosji. Transportuje ich króciutki pociąg, wysadza na nieczynnej stacji i szybko odjeżdża. Do komuny ludzie dostają się inaczej: leśnymi i błotnymi drogami znanymi tylko miejscowym, pokonując pieszo nawet kilkanaście kilometrów.

Szyjes / fot. Jewgienij Worobjow

Żeby zrozumieć, co się tu dzieje, trzeba przede wszystkim wiedzieć, że komuna nie ma stałego składu. Ludzie – przyjeżdżający do niej z terenu całego obwodu archangielskiego (region wielkości dwóch Francji) oraz z innych części Rosji – ciągle się zmieniają. W trakcie tygodnia, podczas którego jesteśmy w Szyjes, przez obóz przewija się około siedemdziesięciu osób. Szacować można, że od początku protestu przeszło przez niego od kilku do kilkunastu tysięcy osób. Choć wielu ludzi przyjeżdża do Szyjes z bardzo oddalonych terenów, komuna bazuje w znacznej mierze na miejscowej ludności. Przeważają robotnicy, myśliwi, leśniczy, kucharze, od strony aprowizacyjnej dbają o obóz przedstawiciele rozdrobnionego lokalnego biznesu – dostarczają brykietu do pieców, sprzętu itp.

Dopytujemy, jak miejscowi radzą sobie z pracą. Najwięcej ludzi przyjeżdża na weekendy, część bierze nadgodziny i przyjeżdża na dłużej; część spędza tu urlop. Niektórzy z członków komuny to krewni pracowników Gazpromu, gdzie jedna pracująca osoba jest w stanie utrzymać całą rodzinę (wyraźna jest tutaj obecność tzw. inteligencji technicznej). W obozie spotkać można także „zawodowych” aktywistów z większych miast. W czasie naszego pobytu będzie to cała gama partyjnych działaczy: komuniści, trockiści, narodowi bolszewicy. Ale od razu widać, że nie oni są tu gospodarzami.

Poza obozem funkcjonuje jeszcze tzw. bessroczka – od bessrocznyj protiest, protest bezterminowy. Tak określa się tu ludzi, którzy dyżurują na stacjach kolejowych w regionie, rozmawiają, agitują, nadają i odbierają paczki dla komuny. Aktualnie w całej Rosji funkcjonuje 29 bessroczek. Utrzymanie tego wszystkiego nie jest tanie. W kuluarach mówi się o 100 tysiącach rubli miesięcznie na sam obóz w Szyjes („Ludzie się poświęcili”, mówi krótko Natasza), a wykaz kosztów z okresu kwiecień–wrzesień 2019 nie pozostawia złudzeń co do determinacji, z jaką tutaj się walczy. Protest trwa drugi rok. Żeby zrozumieć, co tu się dzieje, trzeba wiedzieć, że nikt nie mówi o jego zaprzestaniu.

Naszą główną przyjemnością na dyżurach jest machanie do przejeżdżających pociągów. Powinny sygnalizować przejazd tylko na początku i końcu stacji, ale – poza jednym towarowym (może nowy?) i krótkimi pociągami czopowców – wszystkie pozdrawiają dyżurujących. Niektóre krótko, niektóre długo, a niektóre wygrywają całe melodie albo migają światłami. „Potem im się za to dostaje – mówi Natasza – ale sygnalizują i tak”. Ten dźwięk cieszy, bo uświadamia, że protest to coś więcej niż te cztery posterunki i kilkadziesiąt osób, które akurat się w nich znajdują.

Chyba właśnie dzięki tym pozdrowieniom – od maszynistów, od pasażerów otwierających okna i wywieszających flagi – ostatecznie dociera do nas, jak ogromne wsparcie, nie tylko aprowizacyjne, ale i moralne, ma ten protest w regionie. Mówi się, że oprócz maszynistów także piloci helikopterów wspierają protest i zbiorowo odmawiają latania do Szyjes. „Jesteśmy bardzo bogatym w różne złoża regionem – tłumaczy Sania. – Mamy wspaniałą, bujną przyrodę, piękne lasy, rzeki, czyste powietrze, rośliny i zwierzęta, to jest nasze dziedzictwo, to jest coś, co możemy i chcemy przekazać dzieciom. Rosja czerpie swoją siłę i bogactwo między innymi z zasobów naszego regionu. I widzisz, tak właśnie nam się odpłacają! My im węgiel, miedź, ropę, złoto, diamenty, drewno, a oni nam – ŚMIECI! Żeby się zapadły w naszych błotach. Taki do nas szacunek mają”.


Żeby zrozumieć, co tu się dzieje, trzeba także wiedzieć, jak świetnie zorganizowana jest komuna. „Obóz funkcjonuje – żartuje Wania z Lewego Bloku – jakby został wyjęty wprost z pism Kropotkina”. Komuna ani cały ruch nie mają wyraźnych liderów czy liderek. Kiedy nadchodzą informacje, że w najbliższych dniach może pojawić się transport dla czopowców, wspólnie decydują, czy i w jaki sposób działać. „Na telefon” jest przynajmniej kilkadziesiąt osób z okolicznych posiołków, potrzebnych szczególnie wtedy, kiedy może dojść do bezpośrednich starć.

Szyjes Szyjes / fot. Jewgienij Worobjow

Nowo przybyłym nikt nie tłumaczy dokładnie, co mają robić – niemal wszystkiego dowiadujemy się z obserwacji obozowego życia. W zależności od liczebności obozu dwa lub trzy razy na dobę pełni się wartę. Zostajemy wpisani na listę, w kolejnych dniach wpisujemy się już sami, a dzięki pełnionym dyżurom mamy okazję poznać członków komuny. „Widzicie, tu nikt wam nie powie, żebyście coś zrobili – mówi Żenia. – Ale jak tu się już trochę pobędzie, to człowiek zaczyna rozumieć. Tu się drewno kończy, tu trzeba zadbać o ogień, więc bierzesz i robisz”. Trudno nie zauważyć, że świetna organizacja komuny, mimo trudnych (szczególnie jesienią i zimą), w zasadzie polowych warunków, zakorzeniona jest w lokalnych praktykach samopomocy.

Po pewnym czasie dociera do nas, że zarówno w komunie, jak i w całym ruchu najbardziej aktywną rolę odgrywają kobiety. Rozmieszczają w namiotach nowych ludzi, dbają o płynność dyżurów, są bardziej medialne – piszą i wygłaszają przemowy, odezwy, wiersze.

W obozie obowiązuje tylko jeden, przestrzegany bez żadnych wyjątków, zakaz – zakaz picia alkoholu. Papierosy, jak wszystko inne, są wspólne, ale ze względu na duże zapotrzebowanie wprowadzono limit – wydaje się jedną paczkę dziennie na głowę. Czas niepoświęcony na dyżury lub pracę spędza się w jedynym stale ogrzewanym miejscu – stołówce. Pijemy herbatę (czasem napar z porostów, podobno bardzo zdrowy), rozmawiamy, gramy w szachy, rozwiązujemy krzyżówki. Zazwyczaj jest tam przynajmniej jedna osoba, która sprawdza aktualne doniesienia medialne na temat Szyjes. Zdarza się głośna lektura fragmentów i komentarze zebranych: chwali się poszczególne sformułowania, prostuje przekłamania, fetuje mikrozwycięstwa. Na głos czyta się także listy wysyłane do komuny przez tych, którzy – ze względu na stan zdrowia, obowiązki szkolne lub zawodowe – nie mogą sami pojawić się w Szyjes. Codziennie wieczorem rozpala się najprawdziwszą ruską banię, urządzoną w lesie przy jednym z posterunków.

W nocy Natasza opowiada o sobie. Że ma dwoje małych dzieci i firmę. Że jak wyjeżdża z Szyjes, to serce cierpnie, bo człowiek się tak zżył, że zostawia tu bliskich i nie wie potem, co się tutaj dzieje. Rozpalając ogień, podśpiewuje pod nosem refren piosenki, którą później całą zaśpiewa nam Anton – piosenki o okradającym naród urzędniku, który nie boi się niczego, tylko Putina („Piosenka rosyjskiego urzędnika”), boi się jednak niepotrzebnie, bo jak wyjaśnia się w ostatniej zwrotce:

В стране объявлена, вроде, борьба с такими как я,
Но я еще на свободе, и здесь же мои друзья.
Где логика я не вижу, над этой загадкой бьюсь,
Ведь я же так всю Россию спижжу, пока я его боюсь.

W kraju tak jakby wre walka z korupcją i złodziejami,
Ale wciąż wolny jestem i działam wciąż z koleżkami.
Gdzie logika, sam nie wiem, nie mogę tego wprost pojąć,
Podpierdolę wszak całą Rosję, wciąż się Putina bojąc.

Żeby zrozumieć, co tu się dzieje, trzeba wiedzieć, że protest ekologiczny w Szyjes już dawno przestał być protestem ogniskującym się wokół jednej partykularnej kwestii i zaczyna obejmować cały kraj.

Poligon śmierci

Miejscowi nie boją się słowa „ludobójstwo”. Opowiadają o tutejszych rzekach, które wpadają do płynącej nieopodal Wyczegdy, która jest jednym z głównych dopływów Dwiny, uchodzącej w Archangielsku do Morza Białego. To powód, dla którego spośród zagranicznych dziennikarzy do komuny docierają przede wszystkim Skandynawowie (Finowie nakręcili nawet 50-minutowy film dokumentalny opowiadający o proteście ekologicznym w Szyjes) – jeśli dojdzie do skażenia środowiska, może ono objąć także ich wody terytorialne.

Protestujący podkreślają, że chodzi tu nie tylko o rozległe lasy (tajga), sieć rzek i jezior, ale też o rozbudowany system wód podziemnych i bagien – około 15% wody w regionie jest zmagazynowana właśnie w takiej formie. Nakłaniają nas, żebyśmy spróbowali wyobrazić sobie, jak to będzie wyglądać – największe wysypisko śmieci w Europie będzie się rozciągało aż po widoczny horyzont. Zatrucie błot, wód podziemnych, rzek, powietrza sprawi, że ludzie, których jeszcze na to stać, masowo będą wyjeżdżać. A przypomnijmy, że mimo bogatych zasobów – ropy, gazu, złota, diamentów, drewna – mówimy tu o jednym z biedniejszych regionów, z którego po pierestrojce z powodu zamknięcia dużych zakładów przemysłowych i utraty pracy wyjechała blisko jedna czwarta mieszkańców. „Nie ma tu dróg, nie ma tu szkół, nie ma tu szpitali, zostaliśmy zostawieni sami sobie i nauczyliśmy się jakoś z tym żyć – mówi Ilona. – Jedyne, co możemy przekazać naszym dzieciom, to natura, którą oni też chcą zniszczyć”.

Solidarność i mobilizacja społeczna wobec buty władz i wielkiego kapitału są zadziwiające. Protestujący są doskonale usieciowieni za sprawą licznych organizacji ekologicznych działających w Archangielskiej Oblasti i na terenie całej Rosji – problem z wysypiskami śmieci ma charakter systemowy i kolejne regiony biją na alarm. Funkcjonuje dobrze prowadzony fanpejdż „Поморье - не помойка. Russian North is Not a Dump”, dokumentujący życie komuny i poczynania wszystkich ludzi i organizacji zaangażowanych w protest. Temu samemu celowi służy strona stopshies.ru.

W ostatnich miesiącach protestujący zwrócili się oficjalnie do władz Finlandii, Szwecji i Norwegii z prośbą o podjęcie dialogu z władzami Rosji w celu wypracowania rozwiązań mających zapobiec katastrofie ekologicznej. W międzyczasie – również z inicjatywy „obrońców Szyjes”, jak mówią o sobie członkowie komuny – odbyła się w Moskwie w Muzeum Geologicznym im. Biernackiego konferencja naukowa z udziałem profesorów Rosyjskiej Akademii Nauk, której głównym tematem było zagrożenie ekologiczne związane z budową wysypiska w Republice Komi. Również w Moskwie – przy współpracy Stowarzyszenia Memoriał i Centrum Sacharowa – powstała wystawa dokumentująca działalność „obrońców Szyjes”. W ostatnich tygodniach zaś doszło do ostatecznej konsolidacji 30 lokalnych organizacji i inicjatyw ekologicznych w jedno wszechrosyjskie stowarzyszenie o nazwie „Нам здесь жить! Общественное движение” („My tu żyjemy. Ruch społeczny”). Organizatorzy piszą:

30 listopada w Moskwie ponad 30 grup i ruchów ekologicznych z całej Rosji zjednoczyło się z Koalicją Stop Szyjes i ogłosiło założenie wszechrosyjskiej organizacji ekologicznej „My tu żyjemy”, aby walczyć z wielkim ekologicznym ludobójstwem w Rosji, z naruszaniem praw człowieka do przyjaznego środowiska, aby walczyć razem przeciwko projektom szkodliwym dla środowiska i rozwiązywać wspólne problemy ekologiczne. Rdzeniem ruchu jest koalicja Stop Szyjes. Dziś, po roku walki, Szyjes nie dotyczy jednak tylko wysypiska w Szyjes, ale jest symbolem ludowego protestu przeciwko barbarzyńskiej polityce rosyjskich władz i oligarchicznego kapitału. Szyjescy aktywiści […] wspierają wszystkich ekoaktywistów w Rosji. Nowo powstała organizacja jest reprezentowana przez ruchy ekologiczne z obwodu archangielskiego, kirowskiego, swierdłowskiego, włodzimierskiego, penzeńskiego i moskiewskiego, z Republiki Komi, Baszkirii (Baszkortostanu), Tatarstanu i Udmurcji, z Syberii i Rosyjskiego Dalekiego Wschodu.

Szyjes

Siergiej na dyżurze opowiada, że jego pracodawca wspiera go i ułatwia przyjazdy do Szyjes. Lokalni przedsiębiorcy rozumieją, że jeśli wysypisko powstanie, region kompletnie opustoszeje i nawet rozdrobniony biznes straci rację bytu. Siergiej opowiada też, że zaczął segregować śmieci – tu, podobnie jak w całej Rosji, nie było dotychczas żadnego systemu segregacji, więc to, co nadaje się do recyklingu, sam wywozi do sortowni. Wypytuje nas też sporo o Polskę: czy u nas segreguje się śmieci, co grozi za aktywizm, jak się ludziom żyje, o wysokość wieku emerytalnego, pensję minimalną, stopy procentowe kredytów. Odwdzięczamy się opowieściami o protestach w Puszczy Białowieskiej, choć zdajemy sobie sprawę, że ich skala i charakter są zupełnie inne niż to, co od półtora roku dzieje się w Rosji.

Takiej samoorganizacji – również w zakresie zarządzania odpadami – w regionie jest coraz więcej. Protestujący działają na różnych polach – angażują się nie tylko w akcje bezpośrednie, ale biorą też udział procesach sądowych (w sprawie legalności działań firmy Technopark w Szyjes, w sprawie zasadności konkretnych kar finansowych dla protestujących itp.), prowadzą również szeroką i niesłabnącą działalność informacyjną na temat własnych działań oraz innych inicjatyw ekologicznych w kraju i za granicą, co czyni ich ruch coraz bardziej rozpoznawalnym w całym rosyjskim społeczeństwie. Być może dlatego w zorganizowanym przez portal Colta.ru plebiscycie to właśnie obrońcy Szyjes są wskazywani jako najważniejsza inicjatywa obywatelska ostatniej dekady w Rosji (dla porównania: na drugim miejscu znajduje się Aleksiej Nawalny z blisko dwa razy niższym wynikiem, na czwartym – Borys Niemcow).

Walka o życie

Działacze Lewego Bloku nie kryją specjalnie swojego rewolucyjnego rozentuzjazmowania. „Tutaj skupia się jak w soczewce wiele bolączek dzisiejszej Rosji, to już widać gołym okiem, w obozie i poza nim mówi się przecież nie tylko o grożącej Rosji ekologicznej katastrofie, ale też o problemach socjalnych, całkowitej zapaści sfery usług publicznych, korupcji, podporządkowaniu bogactwa kraju interesom i potrzebom samej Moskwy i paru większych miast” – wylicza jeden z nich.

Do rewolucyjnych nadziei na systemowe rozwiązanie tych problemów można mieć różny stosunek, ale oddolny charakter ruchu i tempo jego ekspansji budzą respekt i mogą stanowić wskazówkę na przyszłość dla rozmaitych ruchów obywatelskiego nieposłuszeństwa. Reprezentant obwodu archangielskiego w Państwowej Dumie z ramienia Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej, Jewgienij Stupin, tak mówił w niedawnym parlamentarnym wystąpieniu o tym, co dzieje się aktualnie w Republice Komi:

W obwodzie archangielskim i w Republice Komi mają miejsce ogromne protesty. Wiecie, co się dzieje podczas tych protestów? Tam już nie ma rosyjskich flag. Tam są tylko flagi Republiki Komi! O tym właśnie mówię. Ludzie pytają: „Po co nam ta Moskwa? Wyciągają od nas podatki i odsyłają nam w zamian swoje śmieci!” […] Rosja dziś to ultrascentralizowane państwo, dlatego wszystkie pieniądze, tak czy inaczej, idą przez Moskwę. Panowie, to nie wasza zasługa, że mamy tutaj [w Moskwie – przyp. red.] wielki ekonomiczny wzrost! Te pieniądze wyciąga się z innych regionów, które w gruncie rzeczy znajdują się już na skraju bankructwa, rozumiecie? Przestańcie chodzić z głową w chmurach i wyobrażać sobie, że u was wszystko jest pięknie. Co my dajemy w odpowiedzi regionom? Przygotowaliśmy dla nich piękną odpowiedź. Zawieźliśmy im swoje śmieci!

Nadzieją i zdeterminowaniem przepełnione są komunikaty, jakie „obrońcy Szyjes” – przy czym Szyjes to dziś już zdecydowanie symbol szerszego oddolnego ruchu – sami formułują zarówno pod adresem rosyjskiego rządu, jak i wszystkich obywateli i obywatelek Federacji Rosyjskiej oraz wszystkich przyglądających się dziś temu, co dzieje się w Rosji.

Zwracamy się do narodu naszego kraju i mieszkańców całego świata. Wszyscy razem musimy powstrzymać ekologiczną katastrofę na światową skalę. Jesteśmy pokojowo nastawionymi ludźmi, chcemy, żeby nasze przyszłe pokolenia żyły w pokoju i zgodzie z przyrodą. Aby jednak tak się stało, musimy ją obronić i nie dopuścić do jej zniszczenia. Jesteśmy wszyscy za pokojem, sprawiedliwością, równością i braterstwem.


Kiedy rozmawiamy z członkami komuny, na pierwszy plan wybija się pokojowy charakter protestu. Po czasie uświadamiamy sobie kolejne kwestie stanowiące o jego specyfice: to, że uczestniczą w nim lub przynajmniej popierają go ludzie w różnym wieku, o rozmaitych poglądach politycznych, z różnych klas i grup społecznych. Latem, kiedy pogoda sprzyja i warunki są bardziej znośne, do Szyjes zdążają rodziny z dziećmi i osoby starsze, przyjeżdżają też pojedynczy muzycy i całe zespoły, by udzielić wsparcia krótkim koncertem. Wielu ludzi zdecydowało się właśnie w Szyjes spędzić urlop świąteczny.

Szyjes / fot. Jewgienij Worobjow

W komunie często podkreśla się uporczywe milczenie głównonurtowych rosyjskich mediów na temat protestów. Mimo to dzisiaj „Szyjes” – do niedawna nazwa mało komu znanej stacji gdzieś w Republice Komi – działa jak hasło wywoławcze i symbol nowej społecznej siły.

Zebraliśmy się tu dziś, zjednoczywszy się, w naznaczony dzień, żeby pokazać wam – sprawującym władzę – że jest nas wielu i że się nie boimy. Nie boimy się ani rozpędzenia, ani likwidacji obozu. Nie zastraszycie nas ani OMON-em, ani Rosgwardią. Władza w Rosji, zgodnie z Konstytucją, należy do narodu. My jesteśmy narodem i to my decydujemy, co można budować na naszej ziemi, a czego nie. My decydujemy, jakim powietrzem będziemy oddychać i jaką wodę będziemy pić – my, nasze dzieci i wnuki. Odpowiedzialnie oświadczamy, że nie dopuścimy na stacji Szyjes do budowy poligonu pod moskiewskie śmieci i wytrwamy tutaj aż do zwycięstwa, bo dla nas to wojna o życie.


Wracamy pieszo, znów brnąc przez błota. Na stacji Kastior (Ognisko) spędzamy jeszcze parę godzin, czekając na samochód, który ma nas zabrać na stację w Madmasie. Spotykamy pisarza z Archangielska, który dowcipkuje, że został tutaj przysłany z ramienia Związku Pisarzy Rosyjskich. Sasza żartuje, że mamy nie sprzątać po zjedzonym posiłku, bo tutaj, na Kostrze, panuje Machnowszczyzna, nie to co w Leningradzie. Dużo się śmiejemy, chłopaki opowiadają, że Rosja składa się z wielkich miast i glubinek, i polecają nam odwiedzać te ostatnie. Sasza dodaje, że nigdy nie wyjeżdża na wakacje daleko, najlepiej mu tutaj, wśród północnej przyrody. Zbieramy się. Samochód buja się na niewyasfaltowanej drodze. Sasza znad kierownicy rozpoczyna znaną nam już skądinąd wypowiedź: „Tu nic nie ma, dróg nie ma, szkół nie ma, szpitali nie ma”, a po chwili dodaje: „Ale się nie skarżyliśmy, jakoś radziliśmy sobie sami i myśleliśmy, że przynajmniej zostawią nas w spokoju. Ale nie zostawili i to przeważyło”.

PS

9 stycznia 2020 roku sąd w Archangielsku stwierdził niezgodność z prawem działań firmy Technopark na terenach przy stacji w Szyjes oraz nakazał usunięcie wszystkich dotychczas wykonanych tam obiektów – wewnętrznych dróg, lądowiska dla helikoptera, domków dla pracowników firmy i ochrony. Od decyzji sądu przysługuje odwołanie, niemniej można to wydarzenie uznać za bezprecedensowe w historii komuny i całego ruchu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).