Dwa mity
fot. Edyta Dufaj

5 minut czytania

/ Muzyka

Dwa mity

Adam Suprynowicz

Reżyserowi udało się wypracować ze śpiewakami taki rodzaj obecności scenicznej, w którym nie dominuje operowa sztampa – o „Dydonie i Eneaszu” w reżyserii Tomasza Cyza

Jeszcze 1 minuta czytania

Królowa Elżbieta II umarła, kiedy zaczynały się próby do „Dydony i Eneasza” Henry’ego Purcella w Warszawskiej Operze Kameralnej. Zamysłem reżysera Tomasza Cyza było utożsamienie królowej Kartaginy z władczynią Zjednoczonego Królestwa. Śmierć brytyjskiej królowej obudziła zresztą na nowo plotki o jej potajemnych romansach – sceniczny Eneasz ma być dowódcą marynarki. Książę Filip na scenie WOK się nie pojawia.

Chodzi tu bowiem nie o samą Elżbietę, ale o jej popkulturowy wizerunek. Cyz bierze z niego to, co mamy utrwalone po pierwszych sezonach „The Crown”: postać młodej kobiety, która zmuszona jest wielkim wysiłkiem tłumić emocje dla dobra polityki, rodu, wyższego dobra... W gruncie rzeczy kolejny mit romantyzujący władzę. Dydona też jest taką figurą – w ramach skrótowego libretta Nahuma Tate’a dostajemy mało przekonującą odpowiedź na pytanie, czemu aż tak gwałtownie odtrąca Eneasza, którego bogowie wzywają do Italii (albo tak mu się zdaje, bo w romansie mocno mieszają Wiedźmy). Królowa obawia się ręki boskiej? Cyz chce przypisać Dydonie większą sprawczość, przesuwając akcent na jej osobiste emocje. Tu efektowna analogia nieco kuleje, bo tekst libretta pozostaje przecież niezmieniony. Skoro królowa Kartaginy nie ulegałaby wizji boskiej kary, czemu tak gwałtownie miałaby reagować na niezdecydowanie Eneasza? Przypiszmy to jej dumie, ale żeby aż popełniać samobójstwo?

Warszawska Opera Kameralna, premiera 7 października 2022Henry Purcell, „Dydona i Eneasz”, reż. Tomasz Cyz. Warszawska Opera Kameralna, premiera 7 października 2022Opera „Dydona i Eneasz” żyje własnym życiem – ta inscenizacja nie próbuje na siłę zszywać jej irracjonalizmu. Niewiele by to dało, tak intensywna jest muzyka, zgrabnie wyrzeźbiona przez artystów Musicae Antiquae Collegium Varsoviense pod kierunkiem Dirka Vermeulena. O fakcie, że obcujemy z porządkiem mitu, przypomina prolog, który został w tym spektaklu zrekonstruowany. Tomasz Cyz podkreśla, że zawsze brakowało mu w dziele Purcella zawiązania akcji. Zaczyna się ono „z marszu” dialogiem Dydony z siostrą, z którego dowiadujemy się o skrywanym uczuciu. Istnieje wersja libretta Tate’a z prologiem, jednak muzyka się nie zachowała. Ta skrótowość ma swój całkiem nowoczesny urok, ale wersja Cyza, budującego regularne zawiązanie akcji, wyraźnie spaja mity dwóch silnych kobiet. Oto odbywa się ceremonia odznaczenia orderem dowódcy floty; kiedy przychodzi czas na przemówienia, z mównicy rozbrzmiewają dwie niezwykle wyraziste emocjonalnie i silnie obecne w kulturze arie Purcella: „The Cold Song” z „Króla Artura” oraz „Music for a While” z muzyki do tragedii „Edyp” Johna Drydena i Nathaniela Lee. Dwójka tytułowych bohaterów rozkłada pawie ogony swojego talentu – w przedstawieniu 9 października wyczuwalna była jeszcze w głosach solistów jakaś niepewność, jak gdyby prolog nie zrósł się jeszcze w ich głowach do końca z operą. Ale przecież Margarita Slepakova była Dydoną zachwycającą, w bogactwie alikwotów swojego mezzosopranu zawierającą emocje absolutnie spójne z jej sceniczną sprawnością. Eneasz Artura Jandy zdawał się przy partnerce trochę wycofany, z czym kontrastowała siła i pełnia jego głosu. Zwróciły moją uwagę także Joanna Radziszewska jako Belinda i Dorota Szczepańska w partii Drugiej Damy, inteligentnie zaznaczające w epizodach charaktery swoich bohaterek.

fot. Edyta Dufaj

Reżyserowi udało się wypracować ze śpiewakami taki rodzaj obecności scenicznej, w którym nie dominuje operowa sztampa. Harmonizuje to z muzyką, a niektóre rozwiązania sceniczne, na przykład rozbicie pierwszej sceny na dwa równoległe plany, pozwalają zachować sceniczny realizm tam, gdzie go potrzebujemy. Świat dworu jest spójny, dopracowany, bardziej atrakcyjny i lepiej rozplanowany od scen z wiedźmami – te nie wydały mi się treściwe i scenicznie nośne, podobnie słabsza scena z pijanymi marynarzami. Jednak wspaniałe kostiumy Natalii Kitamikado i jej scenografia, zderzająca skrót z dosłownością, oświetlona przez Katarzynę Łuszczyk wyrazistymi barwami, zwięzła opowieść współgrająca z mocno rezonującym współczesnym mitem, wreszcie bardzo dobrze wykonana muzyka Purcella (ze świetnymi rolami tytułowymi) dają razem bardzo udane przedstawienie. Mogłoby przyciągać, grywane częściej. Szkoda, że po zaledwie trzech spektaklach wróci na scenę WOK dopiero w przyszłym sezonie.