Ucho, oko, ciało, dźwięk
Fot. Konrad Pustoła, Nowy Teatr

Ucho, oko, ciało, dźwięk

Adam Suprynowicz

Festiwal Instalakcje w Nowym Teatrze to jedna z nielicznych świeżych intelektualnie propozycji muzycznych w Warszawie. W zdefiniowanej przez Wojciecha Blecharza i Pawla Mykietyna idei tkwi zarazem istotny element edukacyjny

Jeszcze 2 minuty czytania

W kompozycji „Bodied Chambers” Patricii Alessandrini wiolonczelista zmaga się ze swoim instrumentem. Opukuje go, dotyka – tak, jak robi się to, kiedy nikt nie patrzy. Wiolonczela odpowiada brzmieniami intymnymi, jakich publiczność nigdy nie słyszała. Jednak nie wiemy do końca, gdzie jest granica między instrumentem a muzykiem, bo to do jego ciała przyczepione są przetworniki i mikrofony, które przekazują impulsy do instrumentu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy jakąś osobliwą grę erotyczną, coraz bardziej brutalną, z wiolonczelą w pozycji dominującej. To się właśnie dzieje przed naszymi oczami. Tym właśnie jest instrument dla muzyka. To przede wszystkim on (ona? ono?), nie słuchacz, jest drugą osobą, którą trzeba okiełznać, oswoić, przebłagać albo pokonać. Jakoś wynegocjować możliwość zbliżenia się do upragnionej utopii jedności, w której instrument staje się częścią ciała.

Jeszcze bardziej dramatycznie jest, kiedy chcemy, aby to nasze ciało było instrumentem. Nagle okazuje się, że nic o nim nie wiemy, że musimy odkryć jego działanie, zacząć je poznawać i układać się z nim, jak czynią to co dzień śpiewacy. Często odbieramy ich zachowanie jako znak przewrażliwienia na własnym punkcie, tymczasem oni skupieni są właśnie na byciu instrumentem. Ich ciało wydaje dźwięki, ich ciało rezonuje i wcale nie jest skłonne poddać swojej odrębności.   

Trzecia już edycja festiwalu Instalakcje zorganizowanego przez warszawski Nowy Teatr skupiała prezentowane utwory właśnie wokół tematu cielesności w muzyce. Te coroczne spotkania są jedną z nielicznych świeżych intelektualnie propozycji muzycznych w Warszawie, a w ich idei, zdefiniowanej przez Wojciecha Blecharza i Pawła Mykietyna, znajdujemy zarazem istotny element edukacyjny. Ważny o tyle, że nawet publiczność kompetentna w dziedzinie sztuk wizualnych czy współczesnego teatru reaguje często zdziwieniem czy odrzuceniem na podobne zjawiska w dziedzinie muzyki i potrzebuje być prowadzona. (Ciekawe, że podobne zdania można znaleźć w publicystyce z lat 70. Coś się zmieniło? Czy nowa muzyka jest faktycznie „trudniejsza”?)

Kluczami do tematu ciała były: „wystawa-dokumentacja” muzycznych prac wideo oraz instalacja Bradleya Scotta Rosena „Breather:Resist” – ciemna i wychłodzona komora, w której słuchacz otoczony jest dźwiękami dobiegającymi z różnych kierunków i sam może (za pomocą zatyczek do uszu) wchodzić w odbiorczy kontrapunkt z zaplanowanym układem odgłosów. To ćwiczenie słuchania, w którym – podobnie jak w fascynującym eksperymencie Samsona Younga „I am thinking in a room, different from the one you are hearing in now” – automatyczna perkusja wygrywa swoisty obraz encefalogramu dwóch wykonawców. Zmiana rytmów zależna jest od skupienia lub rozproszenia uwagi, obecności i nieobecności tu i teraz.

Werbalizuje ową nieuchwytność Brigitta Muntendorf w „Hello Body!”, bardzo delikatnie grając relacją obrazu i dźwięku w rozważaniu o słowie, o którym zaczynamy w kontekście tej wystawy myśleć jako o wydzielinie ciała. Instalacja Muntendorf podważa tę złudną zależność. Z kolei Karol Nepelski w swoim performansie „Homo Sonans”, prezentowanym podczas koncertu 15 czerwca, nagłaśnia i przetwarza odgłosy z mikrofonów umieszczonych na swoim ciele. Jednak jego działanie zdaje się mieć cel odwrotny: wyzwolenie z cielesności – jak artysta, który wyzwala się w trakcie działania z krępującej go foliowej taśmy.

Festiwal Instalakcje 2014, „Homo Sonans” (2009), fot. Konrad Pustoła / Nowy Teatr

Sztuka muzyczna prawie nigdy nie jest bytem bezcielesnym. Najmocniejszy punkt Instalakcji, koncert prawykonań czterech utworów zamówionych przez Kwadrofonik i wokalistkę Barbarę Kingę Majewską, wciąż przypominał o tym na wielkim ekranie projekcją filmowanych w czasie rzeczywistym działań muzyków. To element szerszego zamysłu reżyserki Yulki Wilam, która elementy koncertu prostymi środkami połączyła w zajmujący spektakl. Jego podstawowym estetycznym problemem była współczesna pieśń: czy jeszcze istnieje, czy też trzeba ją stwarzać na nowo, w kontekście dominacji popkulturowej formy piosenki. Na czym miałaby polegać jej odrębność? Barbara Kinga Majewska operuje bardzo szerokim wachlarzem umiejętności wokalnych, poruszając się płynnie między konwencją a tak zwanymi rozszerzonymi technikami wokalnymi. To rozróżnienie brzmi zresztą coraz bardziej nieadekwatnie, kiedy użyjemy go w takim kontekście, jaki stworzyły Instalakcje. Śpiewaczka wykorzystuje po prostu całe bogactwo ludzkiego głosu, operując nim tak, że staje się nie solistką, ale kolejną członkinią zespołu. Koncert jako spektakl to z kolei spotkanie nawyków popkultury z muzyczną performatyką – tutaj muzyka nic nie straciła (co nie jest oczywiste), ale naturalnie włączyła wizualny odbiór do strumienia sensów czterech nowych kompozycji.

Całość otworzyła Aleksandra Gryka, bardzo rozbudowanym, jak na swoje standardy, utworem „W.ALTER’s(Z.)”. Dawno nie słyszałem tak zajmującego nowego utworu tej kompozytorki, która po swoim spektakularnym debiucie pozostaje trochę w cieniu, najwyraźniej jednak poważnie pracując. W swojej kompozycji łączy charakterystyczne dla siebie ostre, agresywne brzmienia elektroniczne z bogatym arsenałem instrumentarium Kwadrofonika (dwoje pianistów i dwoje perkusistów) oraz neurotycznym, słabo czytelnym w odbiorze monologiem sopranu. Kontrastowała z tym utworem kompozycja Andrzeja Kwiecińskiego, który ostatnio tworzy swoją muzykę w wewnętrznym dialogu z bliską mu tradycją historycznego wykonawstwa muzyki dawnej. Proste środki posłużyły w utworze „non si può fuggire” do przeprowadzenia dowcipnej i subtelnej zabawy operową konwencją śpiewaczej emfazy, kulturowym wizerunkiem śpiewaczki, powtarzalnością i szmerowymi subtelnościami porządkowanymi przez wyrazistą pulsację rytmiczną.

Festiwal Instalakcje 2014, Kwadrofonik i Barbara Majewska. fot. Nowy Teatr

Sławomir Wojciechowski swoją „Machinę zawiłą” napisał zainspirowany muzycznymi poszukiwaniami ex-frontmana grupy Talk Talk, Marka Hollisa. Kompozytorowi udało się, nie sięgając wprost po gatunkowe środki, osiągnąć postrockową ekspresję z brzmieniowo intrygującym, komunikatywnym, ale niebanalnym efektem. Jednak chyba najbardziej przykuwał uwagę w tym zestawie „September (the next reading)” Wojtka Blecharza – niezwykle osobisty monolog prowadzący od niespokojnego oddechu po osiągany charakterystycznymi dla tego twórcy środkami rozdzierający „krzyk do środka”. Tu niezwykle istotny był tekst: znów u Blecharza bolesny, na granicy emocjonalnego ekshibicjonizmu. Kompozytor nie boi się mocnych gestów (także teatralnych, wykorzystujących specyfikę gry na instrumentach) ani tekstowych nawiązań do języka popkultury (echa piosenek Beyoncé czy Rihanny), który bezpruderyjnie traktuje jako nieodłączny, uwewnętrzniony element współczesnej komunikacji. Samoograniczenie jest przy tym bogactwem muzyki Blecharza: brzmienia są ze sobą często spokrewnione, spójne, aby odmienność wybrzmiała mocniej.

Rewelacyjny koncert Kwadrofonika to efekt współpracy różnorodnych artystycznych osobowości, które połączyła potrzeba wymiany i współtworzenia. Podsumowując tegoroczne Instalakcje, nie mogę w tym kontekście nie wspomnieć o towarzyszącej festiwalowi prezentacji „Symfonii «Zwycięstwo»Marcina Maseckiego, wykonanej przez artystę z Orkiestrą Dętą Ochotniczej Straży Pożarnej w Słupcy. To element projektu prowadzonego przez województwo wielkopolskie w ramach programu „Wielkopolska: Rewolucje”. Okazało się, że można napisać bardzo ciekawy utwór wpisujący się w tradycję muzyki użytkowej, podtrzymywaną w Polsce jeszcze wyłącznie w kościele (a i to z mizernym skutkiem). Zaangażowanie słupeckich muzyków w wykonanie struktur wykraczających poza konwencjonalne nawyki (zwłaszcza jeśli chodzi o rytm) i odświeżająca swoboda Maseckiego wywołały entuzjazm warszawskiej publiczności.

Niezwykle istotnym elementem pomysłu Instalakcji jest włączenie do działań muzycznych tych, którzy „nigdy w życiu nie zagrali nawet jednego dźwięku”. Po ubiegłorocznej szaleńczej zabawie warzywami w kompozycji Cage’a publiczność mogła tym razem zagrać na obiektach znalezionych w niewyremontowanej jeszcze poprzemysłowej hali Nowego Teatru przy Madalińskiego. „Having Never Written a Note For Percussion” Jamesa Tenneya potężnym fortissimo z fermatą zakończyło Instalakcje. Czy było je słychać w Ministerstwie Kultury, które poskąpiło w tym roku pieniędzy na dwudniowy, skromny festiwal? Obawiam się, że głośniejsza była impreza na Stadionie Narodowym. Ale radość muzyki właśnie wtedy i właśnie w Nowym Teatrze – ciałem się stała.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.