Xenakis
według Zadary

Adam Suprynowicz

Chwyt z włączeniem publiczności do akcji w „Orestei” Xenakisa posłużył Zadarze do wskazania na nas samych. Czy w czasach, kiedy miotamy się między szaleństwem rozliczeń a spokojem amnezji, nie tęsknimy za Wszechmocnym, który wyważy wszystkie racje?

Jeszcze 2 minuty czytania

Rytm czuć wszędzie. Rytm słowa, po starogrecku zrośnięty z muzyką. A kiedy słowa więzną w gardłach, pozostaje rytm instrumentów, jak wielkie, surowe, drewniane belki przecinające przestrzeń sceny.

Ajschylos opisuje w „Orestei” odwieczny mechanizm zemsty, działający zarówno w przestrzeni społecznej, jak i w tajemnicach osobistych motywacji, zapisanych w najciemniejszej głębi ludzkiej psyche. Muzyka Xenakisa, uroczysta, misteryjna, surowa i dzika zarazem, ma w sobie pierwotną energię dionizyjskiego widowiska. Porażająco działa na emocje agresywna, wszechobecna perkusja, wdzierając się brutalnie w spokój duszy. Towarzyszą jej glissandowo ślizgające się po dźwiękach instrumenty dęte, brzmiące chropawo, przeraźliwie. Muzyka może przeniknąć do warstw najgłębszych – dlatego Klitajmestra nic już nie musi mówić. Jest straszna w swoim chłodzie, bijącym od precyzyjnej w każdym ruchu Barbary Wysockiej. Kiedy potem ginie w długich konwulsjach, muzyka niesie ku niej tylko nienawiść.

Iannis Xenakis, „Oresteia”.
Franck Ollu (dyr.), Michał Zadara (reż.),
Teatr Wielki-Opera Narodowa w Warszawie,
premiera 14 marca 2010
Ciekawe, jak komunistyczne sympatie Xenakisa znosiły obraz rzeczywistej realizacji mitu o powszechnym szczęściu i państwie sprawiedliwym. Tęsknota za nim przebija jeszcze w uroczystym finale jego opery. Odwiedzając Polskę, z pewnością nie miał świadomości odwiecznie prześladującego ją fatum – świadomości, na której Michał Zadara oparł swoje odczytanie „Orestei”.
U jego początku Zadara spotyka się z Warlikowskim z jego „(A)pollonii”. I tam Klitajmestra, w obliczu końca II wojny światowej, staje się nieledwie uosobieniem Polski odrzucającej okrutnie tych, którzy za nią walczyli. To skojarzenie rzeczywiście kusi. Zadara podąża więc za nim konsekwentnie, umieszczając kolejne dramaty Ajschylosowej trylogii na osi czasu Polski powojennej: w 1945, 1956 i 1971 roku. Agamemnon jest tutaj oficerem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, a jego ziemia właśnie nadawana jest chłopom. Ci pozostają biernymi świadkami porachunków, nieczuli na przepowiednie Kasandry.
Jedyna pełnokrwista postać w operze Xenakisa to właśnie trojańska księżniczka (a u Zadary – Niemka z obozu internowania), budząca trwogę swoim ponadnormalnym jękiem (falset barytonu), dialogiem wewnętrznym, który działa piorunująco także w tym przedstawieniu. Agamemnon i  Kasandra przez chwilę jednoczą się w jednej postaci, kreowanej fenomenalnie przez Macieja Nerkowskiego, tworząc obraz samotnego, młodego żołnierza: przerażonego, zaplątanego w historię, który swój przedśmiertny monolog doprowadza na kraniec przeszywającej lamentacyjnej histerii.

„Oresteia”, reż. Michał Zadara
fot. Krzysztof Bieliński
Bohaterem Xenakisa jest lud: Elektra i Orestes to już postacie zbiorowe, szaleństwo tłumu, sprawiedliwość przezeń wymierzana. Ów tłum, wołając o sprawiedliwość, pożera wreszcie Klitajmestrę i Ajgista, by potem – w obrazie z roku 1971 – zmienić się w ścigające własnych wysłanników Erynie. Wystawienie „Orestei” to zatem wielki sukces Chóru Opery Narodowej, który rzadko mierzy się z tak trudnym zadaniem – nie tylko aktorskim, ale i muzycznym. Trudno o większy kontrast estetyki (a dokładniej: artykulacji czy ekspresji) – niż między rolą chóru w „Orestei” i w wystawionej zaledwie kilka tygodni wcześniej „Traviacie”. Zadania chóru u Xenakisa obejmują to wszystko, czego polscy muzycy nie wynoszą z akademii, czego nie mają się gdzie nauczyć, co ciągle w naszym kraju nie jest w cenie. Oglądamy przecież coraz częściej spektakle z krajów, gdzie istnieje silna specjalizacja wykonawstwa scenicznego muzyki współczesnej – tymczasem możemy im tylko zazdrościć. Osiągnięcie Chóru Opery Narodowej nie ma więc precedensu, budzi szacunek i zasłużony entuzjazm publiczności, podobnie jak muzyczna reżyseria całości dokonana przez Franka Ollu oraz fenomenalne solo perkusyjne Leszka Lorenta, który współtworzy szaloną ekspresję Kasandry.

„Oresteia” Xenakisa to dramat społeczny o wyraźnej politycznej wymowie. Scenograf Robert Rumas łapie go w sieć przecinających scenę w różnych kierunkach ciężkich drewnianych słupów, które symbolizować mogą tyleż ruiny, co ciągłą budowę. Trwają, będąc metaforą nieubłaganej, niezniszczalnej powtarzalności opisanego przez grecki mit schematu. Wyświetlane na nich hasła typu: „kolektywizacja”, „odwilż” czy „strajki” uogólniają nieco bieg zdarzeń umiejscowionych przez reżysera w jednym PGR-ze. Zabieg ten może razić zbytnią dosłownością, ale czy bez tego dzisiejsza publiczność na pewno powiązałaby daty i fakty? Można mieć wątpliwości.
Najbardziej jednak kontrowersyjne okazuje się nowe tłumaczenie tekstu Ajschylosa, dostosowane przez Zadarę i dramaturga Daniela Przastka do ich wizji. Atena mówi na przykład: „Wasze zaufanie do nas będzie gwarancją waszego bezpieczeństwa”, a koryfeusz chóru (czyli stalinowski Działacz): „Odrzucamy ciężar dawnych przesądów”. Jak na teatr operowy w  Polsce – zabieg to śmiały, ale faktycznie nie narusza struktury dramatu Ajschylosa, ani – przede wszystkim – politycznej koncepcji Xenakisa.

Greckiego kompozytora najwyraźniej kusiła finałowa wizja sprawiedliwych rządów silnej ręki, zapowiadanych przez Atenę („Ani samowola, ani tyrania nie są dobre. Musimy znaleźć złoty środek. Bo kto by chciał mieszkać w kraju, gdzie wszystko wolno?”). Xenakis zdaje się utożsamiać z głosem ludu, wciągając w jego emocje słuchacza. W odwetowych „Ofiarnicach” dogłębne tony kotłów i osaczający zewsząd terkot kołatek podbijają moc skandowanych wersów zemsty, podkręcają emocje publiczności. Finałowe „Łaskawe (Eumenidy)” – to wybuch entuzjazmu, w który także włączeni zostają słuchacze.

Z doświadczeniami naszej części Europy – trudno nie dystansować się wobec owego religijno-politycznego happy endu, ateńskiej wersji „końca historii”. W swojej głośnej inscenizacji „Orestei” Ajschylosa w Starym Teatrze przed kilkoma laty, Jan Klata osąd moralny oddał w ręce telewizyjnych celebrytów. U Zadary – postać Ateny z opery Xenakisa uosabia Edward Gierek, który nawiedza PGR z „gospodarską wizytą”. Tłumy wiwatują, roześmiane dzieci (z niezawodnego chóru Alla Polacca) tańczą i śpiewają, niosąc transparenty. Wystarczą zgrabne obietnice i chleb. „Ciemny naród wszystko kupi”.
Zaplanowany przez Xenakisa chwyt z włączeniem publiczności do akcji w  finale posłużył Zadarze do wskazania na nas samych. Czyż dzisiaj (zachowując wszelkie proporcje) nie mówi nam się znów, że tworzymy ekonomiczną potęgę, cud gospodarczy? Czy w czasach, kiedy miotamy się między szaleństwem rozliczeń a tandetnym spokojem amnezji i pozornej zgody narodowej, nie tęsknimy za Wszechmocnym, który za nas wyważy wszystkie racje? „Cień wystarczy, by zniszczyć szczęście człowieka. A  jak przyjdzie nieszczęście, to jedno dotknięcie gąbki wszystko zmaże” – krzyczy Kasandra. Czy klątwa Atrydów naprawdę została z nas zdjęta?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.