Opera Rara – czyli rzadko wykonywana. W polskich realiach tę kategorię można rozciągnąć na większość repertuaru. Nie wystawia się u nas wielu tytułów ważnych, wręcz podstawowych w tym gatunku, o odkryciach nie wspominając. Miłośnicy opery barokowej czy współczesnej polowali na sporadyczne spektakle, głównie realizowane przez Warszawską Operę Kameralną – czasem bardzo przyzwoite muzycznie, ale wprost nieznośnie zachowawcze, jeśli chodzi o inscenizację. Cykl krakowskich koncertów, którego kuratorem przez lata był Filip Berkowicz, choć trochę zmieniał tę sytuację: dzięki wizytom najznakomitszych muzyków specjalizujących się w wykonawstwie historycznym uzyskaliśmy dostęp do barokowego i klasycznego repertuaru, który świat właśnie odkrywa. To tym dzisiaj ekscytuje się publiczność operowego świata.
Nowi szefowie Opera Rara, Jan Tomasz Adamus i Robert Piaskowski, postanowili przeobrazić cykl wykonań koncertowych prezentowanych nieregularnie w ciągu roku – w zalążek prawdziwego festiwalu. Zaczął się on 18 stycznia i zaplanowany został na trzy tygodnie, trochę na wzór dawnych karnawałowych sezonów operowych. Obok całych dzieł pojawiły się w programie recitale wokalne, a repertuar poszerzony został o romantyzm („Halka” Moniuszki w pierwotnej wersji wileńskiej) i współczesność. Na razie to nieśmiałe próby, ale takie zróżnicowanie programu czyni festiwal bardziej atrakcyjnym. Na przykład dla takich widzów jak ja, którzy szukają nowego teatru operowego.
Nowość to wprawdzie dość dyskusyjna, bo „Madrigal Opera” Philipa Glassa powstała w 1979 roku, ale za to bardzo ciekawa, bo utwór ten jest pozbawiony libretta. Jest muzyka, śpiew na samogłoskach, madrygałowy chórek (świetni wokaliści Capelli Cracoviensis!) i dwójka instrumentalistów (skrzypek Radosław Pujanek i altowiolistka Aneta Dumanowska). Treści teatralnej jednak brak. Trzeba ją dopiero wygenerować. W tej sferze dzieło jest otwarte. Czyja wyobraźnia teatralna mogłaby współgrać z takim zadaniem lepiej niż Krzysztofa Garbaczewskiego?
Reżyser znany jest z dalekich od dosłowności przedstawień, którym bliżej do muzycznej abstrakcji niż solennym nudziarstwom rodzimych i importowanych „zawodowych” reżyserów operowych. Jego inscenizacji „Zwycięstwa nad słońcem” Sławomira Wojciechowskiego (Teatr Wielki – Opera Narodowa) zarzucano wprawdzie niezrozumiałość i przytłoczenie muzyki reżyserską wizją, tym razem jednak Garbaczewski umknął podobnym zarzutom, zapraszając do konsultacji dramaturgicznej zafascynowaną teatrem muzykolożkę, Katarzynę Naliwajek-Mazurek. Przedstawienie powstało we wspólnej pracy ze znakomitymi tancerzami: Izabelą Szostak, Tomaszem Bazanem, Karolem Tymińskim, Pawłem Sakowiczem. W tym towarzystwie świetnie radzili sobie również aktorzy: Małgorzata Gorol i Hiroaki Murakami. Każde z nich było wyrazistą indywidualnością, co wyrażało się w charakterze ich ruchu (choć trudno tu mówić o tworzeniu postaci).
Krzysztof Garbaczewski wspominał przed spektaklem o swoim zainteresowaniu sztuczną inteligencją i myśleniu o tym, jaką postać cielesną mogłaby ona przyjąć. Plan całości ułożył się więc tak, że w pierwszej części obserwowaliśmy narodziny poszczególnych tożsamości z magmy, czegoś przybierającego wyłącznie formy przejściowe. Tutaj tancerze ogrywali ogromne białe pokrowce, w których wnętrzu się poruszali, to próbując wyjść na zewnątrz, to znów chowając się. W ich ruchu były narodziny, oswajanie z własnym ciałem – ten temat nie wywołał na szczęście protestów, choć mógł Philip Glass, „Madrigal Opera”, reż. Krzysztof Garbaczewski,
w ramach festiwalu Opera Rara w Krakowie, 21 stycznia 2017wydać się kontrowersyjny w Auli bł. Jakuba, która jest faktycznie kaplicą. Jednak nagość i cielesność tancerzy była dziecięca, niewinna, przywodziła – w kontekście miejsca – raczej skojarzenia ze stworzeniem człowieka. W drugiej części utworu pojawiła się synergia wytworzonych wcześniej indywidualności, możliwość tworzenia wspólnych form. I tyle. Możliwy scenariusz społecznej przemiany: indywidualizacja prowadząca do współpracy. Jeden z tancerzy (Tomasz Bazan w pięknym solo) pozostawał na uboczu – i to też było w porządku. Scena pośrodku widowni, na jej końcu na podwyższeniu muzycy, których stroje w zestawieniu z „pieluchomajtkami” tancerzy przywodziły na myśl jakiś dziwny chór anielski. Skojarzenie to podbijała podniosłość muzyki Glassa, wręcz patetycznej w swojej powtarzalności. Ten charakter podnosiła z kolei estetyka muzyczna zespołu: instrumentaliści zajmujący się wykonawstwem historycznym grają bardzo plastycznie, dźwięk jest rzeźbiony. Nie ma tu chłodnych, obiektywnych powtórzeń, muzyka zdecydowanie bardziej „mówi” niż w przypadku „nowoczesnych” wykonań. Powtarzalność Glassa zyskała tutaj duże wewnętrzne zróżnicowanie.
Podniosłość sceny narodzin nowego świata w kaplicy rozbijało na szczęście poczucie humoru: delikatne, wyrażane charakterem ruchu, wciąż obecne. Najzabawniejsze były w tym kontekście chyba duety połączonych głowami Tymińskiego i Sakowicza, przywodzące na myśl rysunki fantastycznych stworzeń z „Dzienników gwiazdowych” Lema. Pojawiła się też charakterystyczna dla Garbaczewskiego technologia wideo – tym razem w formie rzutowanych na ścianę skanów pokazujących ruchome kształty wytwarzane przez tancerzy. Ten element jednak nie tłumaczył wprost swojego sensu, wydawał się trochę dodany, wyświetlany też nie do końca wyraźnie na ścianie za muzykami. Mimo to mglisty, efemeryczny obraz całości w miarę upływu Glassowskich powtórzeń stawał się coraz pełniejszy, a finałowe wspólne figury domykały formalnie, w zgodzie z muzyką, to przedstawienie. Inscenizację konkretną, ale na tyle abstrakcyjną, aby nie zbanalizować muzyki Glassa. Eksperymentowanie w operze jest nam potrzebne jak powietrze, jeśli więc Opera Rara miałaby poszukiwać nowej tożsamości na tej drodze – będę jej kibicował.