Konserwy i weki
„Alcarrás”

6 minut czytania

/ Film

Konserwy i weki

Jakub Socha

Nagrodzone Złotym Niedźwiedziem w Berlinie „Alcarrás” to opowieść o końcu pewnego świata.  Jego autentyczność budują nieprofesjonalni aktorzy, mieszkańcy tytułowego miasteczka

Jeszcze 2 minuty czytania

Brzoskwinie, nektarynki, UFO. Drzewa uginają się od owoców. Qumet Solé uwija się wśród nich wraz z pracownikami przez cały dzień. Nocą w tym samym miejscu urządza safari – poluje ze strzelbą na króliki, które niszczą plony. Plecy już mu prawie wysiadły od tej całej roboty, skręca go z bólu, pielęgniarka przychodzi z zastrzykami przeciwbólowymi, Qumet mówi jej, żeby od razu zrobiła dwa, będzie na później. Twardziel, ale za chwilę wysiądzie mu też głowa – córka bez przerwy zawodzi mu nad uchem na flecie; syn, zamiast się uczyć, uprawia konopie indyjskie, co więcej, uparł się, że pójdzie w ślady ojca i zostanie sadownikiem, tylko nie będzie używał pestycydów. Późny kapitalizm: ceny owoców ciągle spadają, globalne sieci się bogacą, rolnicy biednieją. Jest jeszcze susza, która paraliżuje Hiszpanię, ale tego wątku „Alcarrás” nie podejmuje, może rzeczywiście to byłoby za dużo.

Qumet pewnie by zniósł, co zgotował mu los, gdyby nie Joaquín Pinyol. Podczas wojny domowej dziadek Joaquína, bogaty właściciel ziemski, ukrywał się u dziadka Qumeta, prostego chłopa – za uratowanie życia podarował mu ziemię, gdzie teraz znajdują się sady. Oczywiście nie powstał przy okazji żaden nowy akt notarialny – dziadkowie po prostu uścisnęli sobie dłonie. To właśnie dlatego Joaquín – do którego ojciec Qumeta, syn chłopa, który ocalił życie jego dziadkowi, co jakiś czas pielgrzymuje z koszem świeżo zerwanych fig – może teraz snuć plany o tym, że zostanie królem słońca: wytnie drzewa owocowe i w ich miejsce postawi panele słoneczne, co da mu więcej pieniędzy.

Qumet wie, że to jego ostatnie zbiory, ale nie dopuszcza tej myśli do siebie, żeby sprawniej pracować, reperuje nawet ciągnik, który, gdyby był człowiekiem, byłby siwym, zgarbionym staruszkiem. Kolejny bohater przegranej sprawy – nie ciągnik, tylko Qumet. Taki Ken Loach zbudowałby mu słuszny pomnik. Carla Simón jednak nie jest Kenem Loachem. Niekiedy, gdy Qumet wierzga na pierwszym planie, odtrąca dumnie pańską pomoc Joaquína, fuka na bliskich, bierze ich za fraki, robi im na złość, Simón ustawia ostrość na tym drugim – na żonie, dziadku, wreszcie dzieciakach. Kamera odbija się od głowy rodziny, podróżuje za jego bliskimi – ojcem, który idzie grać w karty do klubu seniora, bo wszystko to, w co wierzył całe życie, zdaje się, przegrał; córką, która na górze piasku ćwiczy z koleżankami układ taneczny do amerykańskiej popowej piosenki; żonie, która zamartwia się, paląc papierosa i spoglądając jeden z ostatnich razy na znajomy krajobraz.

Reżyserka pokazuje, jak zbliżająca się tragedia wpływa na każdego z członków rodziny. Ale też po prostu ich obserwuje. Bo przecież, oprócz końca pewnego gospodarstwa sadowniczego, obserwujemy tu także: koniec lata, koniec dzieciństwa, koniec przyjaźni, koniec placu zabaw. „Alcarrás” w ogóle zaczyna się od sceny, w której stary citroën, ulubiona miejscówka dzieciaków, zostaje usunięty ze wzgórza, żeby zrobić przestrzeń dla baterii słonecznych. Córka Qumeta i synowie jego siostry biegną z płaczem do rodziców, ale nie mija kwadrans, a już widać, że osuszyli łzy i teraz broją coś innego – budują nowy domek z palet, kradną z ogródka sąsiada arbuza, wyprawiają pogrzeb królikowi. W krótkiej relacji facebookowej z Nowych Horyzontów, gdzie film miał polską premierę, Barbara Kosecka zachwycała się tym, jak Simón inscenizuje sceny w domu wielopokoleniowej rodziny Solé, ulu, w którym wszyscy krążą wokół siebie, wpadają na siebie i muszą naprawdę włożyć sporo wysiłku, żeby pobyć przez chwilę sami.

Autentyczność tego świata budują nie tylko nieprofesjonalni aktorzy, mieszkańcy tytułowego Alcarrás, miasteczka leżącego na północnym-zachodzie Hiszpanii, w Katalonii, ale przede wszystkim te wszystkie scenki z życia – żona masująca plecy męża w tym samym momencie, gdy ich córka bierze kąpiel; krótka rozmowa z siostrą o UFO przy butelce czegoś mocniejszego, przerwana przez dzieci, które nie mogą zasnąć; obiad rodzinny, którego atrakcją są ślimaki i pogonie wkoło basenu, przez większość czasu pustego, teraz napełnionego wodą. Wydają się po prostu podpatrzone, puszczone samopas, za każdym razem pozwalają jednak Simón dorzucić coś do obrazu rodziny Solé, zbudować napięcia i zależności: między generacjami, klasami, mężczyznami i kobietami. Ale o ich wartości świadczy przede wszystkim to, że są za każdym razem pojemniejsze niż tematy, wokół których krążą.

„Alcarrás”, reż. Carla Simón„Alcarrás”, reż. Carla Simón. Hiszpania 2021, w kinach od października 2022Qumet jest starym osłem, który ma jedną odpowiedź na piętrzące się problemy: pracujmy jeszcze ciężej. Ale Simón z niego nie drwi. Nie wytacza też dział przeciwko Pinyolowi. Spotkałem się z zarzutami, że wada tego filmu polega na tym, że nie daje w zakończeniu żadnych rad, ale mi się wydaje akurat, że nie jest to wada, tylko jego zaleta. W starej książce „Głosy starego morza” Normana Lewisa, która opowiada o małej osadzie rybackiej w Hiszpanii pod koniec lat 40., można znaleźć dużo podobnych wątków co w „Alcarrás”. Stare wypiera młode, pojawia się biznesmen, który wprowadza nowe zarządzenia, ryb nie ma już tyle co kiedyś, za kilogram kupcy płacą coraz mniej, ludzie dewastują przyrodę. Ale znów – Simón nie wybiera tej łatwiej, pocieszającej interpretacji, że tak po prostu toczy się świat. Sceny, w których członkowie rodziny Solé, bezbronni, bezsilni, idą między drzewa, by schować się tam przed ludźmi i opłakiwać tę bliską ziemię, która zaraz zostanie im zabrana, ściskają w dołku. Koniec, który pokazuje reżyserka, jest definitywny. Organizowane przez rolników protesty są już tylko po to, żeby poczuli własną podmiotowość.

Więc zostaje z tego wszystkiego rodzina. Już słyszę te narzekania: czyli konserwa. Nie konserwa, ale weki – stary osioł odpuszcza, zsiada z traktora i pomaga kobietom robić przetwory z brzoskwiń. Qumetowi Solé może uda się przystosować do nowej rzeczywistości. Ale z plonów tej ziemi więcej przetworów nie będzie.