Życie w kosmosie jest niemożliwe: nieludzka temperatura, brak tlenu, dławiąca cisza. Przerażający bezkres i totalna pustka. Miejsce bez znaków, poniekąd bez sensu. Miejsce rozpaczy, dom Emila Ciorana. Alfonso Cuarón, autor „Grawitacji”, zamiast Ciorana wpuszcza do niego hollywodzkie gwiazdy: George’a Clooneya i Sandrę Bullock. Rozpoczyna się kosmiczny mecz. I rewelacyjne kino. Kino, które łączy sprzeczności – to, co spektakularne i intymne, wzruszające i sprawiające prawdziwą radość.
Clooney gra w filmie Matta Kowalskiego, amerykańskiego astronautę weterana, Sandra Bullock – dr Ryan Stone, inżynierkę medyczną, którą NASA wysłało w kosmos. W kapitalnej, otwierającej film sekwencji widzimy ich kosmiczny spacer, który przypomina balet nad ziemią. W czasie gdy Stone instaluje urządzenie, Kowalski wykonuje piruety tysiące kilometrów nad Ziemią, która odbija się w szybie jego kosmicznego kasku i wygląda, jakby wirowała raz nad nim, raz pod nim. Nic nie zapowiada katastrofy, jest tak, jak powinno być w niebie. Nie ma tłoku, gwiazdy są na wyciągnięcie ręki, planeta ludzi układa się u stóp. I nagle wszystko się kończy – fragmenty zniszczonego satelity uderzają w nich z ogromnym impetem, niszczą ich statek i odcinają łączność z centrum dowodzenia w Huston. Zostają sami, ale zanim zaczną myśleć o absolucie i rozmawiać z szaleństwem w oczach z aniołami, prosząc je o niemożliwe, grany przez Clooney’a Kowalski zaczyna działać. W odróżnieniu od Stone nie wpada w panikę: ratuje koleżankę od śmierci, a potem przedstawia jej plan ratunkowy i konsekwentnie wprowadza go w życie. Oczywiście z klasą hollywodzkiego aktora – żartując, flirtując i podśpiewując piosenki country. Do ostatecznego zwycięstwa amerykańskiego ducha jednak jeszcze daleka droga. Cuarón nie usuwa z niej żadnej z przeszkód, których pełen jest kosmos.
W „Grawitacji” każdy gest ma ciężar, wszystko tu wydaje się nieodwołalne, niczego nie można naprawić w późniejszym terminie, niczego odroczyć. Ludzie nie są tu romantyczną dworcową kliszą. Pociąg w kosmosie odjeżdża, ale nie sunie po szynach i zmierza donikąd. Dlatego ogląda się ten film jak na szpilkach, obserwując uważnie ruchy bohaterów i obliczając odległości, które dzielą ich od nielicznych boi ratunkowych. Równocześnie trudno nie zachwycać się katastrofą, która u Cuaróna ma kształt wręcz majestatyczny. Podkreślają go kapitalne zdjęcia Emmanuela Lebezkiego, którego kamera pratycznie niezauważalnie zmienia perspektywę z trzecioosobowej na pierwszoosobową i nieustannie pozostaje w ruchu, przemieszcza się, swobodnie dryfuje w przestrzeni, by zaraz zerwać się do pogoni za bohaterami. W tle wszystko rozpada się w przedziwnych kierunkach i w ciszy. Wybuchające stacje kosmiczne i kończące swoje życie w kosmosie statki wyglądają tak, jakby poświęcały się dla piękna.
„Grawitacja”, reż. Alfonso Cuarón.
USA 2013, w kinach od 11 października 2013Kowalski i Stone dostali od losu szansę na przygodę życia, Cuarón przypomina im jednak raz za razem, że ta szansa to tylko okrutny żart. Pokazuje, że samotność bohatera, którą pogłębiają jeszcze opuszczone stacje kosmiczne, gdzie unoszą się pozbawione przyciągania ziemskiego niechciane przez nikogo stare komputery, długopis i łzy, nie jest doskonałą okazją, żeby zabłysnąć i na pewno nie jest najlepszym sposobem na kształtowanie swojej osobowości. Nie pozostawia go jednak samego.
W tej nierównej bitwie człowieka z kosmosem pomoc wysłana przez Cuaróna nie jest kłamstwem, chwytem poniżej pasa, który psuje zabawę. Wręcz przeciwnie, wydaje się jak najbardziej sprawiedliwym gestem kogoś, kto wie, że na wołanie bohaterów nikt nie odpowie. Przenosi on całą opowieść w odrębną rzeczywistość, w której katastrofa i pragnienie szcześliwego końca już nie muszą ze sobą walczyć. Jesteśmy przecież w kinie, dlatego dostajemy jedno i drugie. Dostajemy też wizję świata, w którym chaos da się uporządkować, absurd przekroczyć, a ludzką psychikę zracjonalizować.
Alfonso Cuarón zamienia kosmos w miejsce, w którym przypadek musi ustapić pod naporem reżysera. To on podejmuje decyzję, by zrozpaczonej, skazanej na śmierć Stone wysłać samego George’a Clooneya, rozprawiającego się z pragnieniem śmierci i beznadzieją tak łatwo, jakby to była rola w kolejnej reklamie ekspresów do kawy. Tym gestem Cuarón ustanawia nowy kosmos, który jak najbardziej nadaje się do życia.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.