Kiedy Dheepan, kiedyś Tamilski Tygrys, teraz uciekinier i uchodźca, zrzucony przez francuski urząd imigracyjny na przedmieścia Paryża, między bloki, w których w biały dzień handluje się prochami, gdzie błąkają się łebki z kijami bejsbolowymi i pistoletami, idzie do swojej pracy – jest osiedlowym dozorcą – kamera prowadzi go przez chwilę, a potem nagle wystrzela pod niebo i stamtąd śledzi jego dalszą wędrówkę. W kinie społecznym, do którego odwołują się „Imigranci”, tegoroczny zwycięzca Złotej Palmy w Cannes, tego typu ruch by się raczej nie zdarzył, już prędzej w kinie gatunkowym, np. westernie. W najnowszym filmie Audiarda znajdziemy i western, ale Francuz i w nim rozpycha się łokciami, szukając swojego miejsca, podążając za swoim stylem.
Już pierwsza sekwencja dobrze streszcza kino Audiarda, będące dziwnym stopem gatunkowych chwytów, narracyjnej biegłości i krótkich, czysto filmowych interludiów, które może i wyhamowują maszynkę narracyjną, ale pozwalają reżyserowi uciec z pułapki schematyzmu. Jest tu oszczędność środków, kilka precyzyjnie odmierzonych scen, wygranych przy minimalnym użyciu słów, ale jest też jakaś nadwyżka, coś, co nie mieści się tak łatwo w realistycznym opisie. Widzimy najpierw Dheepana w mundurze Tamilskich Tygrysów, palącego zwłoki swoich towarzyszy broni, potem – zdejmującego mundur. Następnie dochodzi do szybkiego formowania się jego nowej rodziny – starą stracił podczas wojny – złożonej z Yalini i małej Illayaal, kobiet, z którymi nic go nie łączy. Chwilę później trójka już wchodzi na statek, który ma zawieźć wszystkich do nowego świata, i wtedy – pojawia się spowolniony obraz kilku dziwnie migających światełek na czarnym tle. Dopiero po jakimś czasie wychodzi na jaw, że to po prostu święcące badziewie, sprzedawane przez imigrantów na ulicach i placach europejskich miast. Trudno się jednak od tego enigmatycznego obrazu uwolnić. Podobnie jak od tych cieni, które nakładają się na siebie u zbiegu ścian w podparyskim mieszkaniu Dheepana, z taką celebracją obserwowanych przez kamerę.
Styl jest pochodną strategii – Audiard próbuje w „Imigrantach” pokazać konfrontację swoich bohaterów z nowym światem i równocześnie wejść do ich poranionych, biednych głów. Ten świat to przedmieścia wielkiego miasta. W tym miejscu na nic się nie czeka, nic dobrego nikogo nie może spotkać, a jednak Dheepan i jego nowa rodzina wreszcie mogą złapać tu oddech i odzyskać choć odrobinę spokoju. Reżyser nikogo w „Imigrantach” na siebie nie napuszcza i nikogo nie obwinia. Oczywiście, to gangsterzy sieją zamęt, ale widać dobrze, że nie mają innego wyjścia: młodzi z braku alternatyw biorą się za narkotyki, choć mają świadomość, że to gówniana robota, ich szefowie też nie znają innego sposobu na zarabianie. Ojcowie szefów, dziś schorowani, bezbronni, czekający na śmierć, też ich nie znali. Wszyscy są w zasadzie przegrani, ale uciekinierzy ze Sri Lanki, których wspomnienia o wojnie są ciągle intensywne i żywe, widzą to trochę inaczej – patrzą na nocne życie gangsterów i mówią do siebie: to prawie jak w kinie; mogło być (było) gorzej. Gdy dochodzi do erupcji agresji wśród mieszkańców bloków, Dheepan nie wpada w panikę na widok bandy wyrostków, którzy ganiają się po podwórku z bronią. W swoim życiu widział więcej.
„Imigranci”, reż. Jacques Audiard.
Francja 2015, w kinach od 13 listopada 2015Film w jakimś stopniu podąża za schematem: czeka się wręcz, aż spokojny człowiek chwyci za broń i zacznie porządki. Jednak to nie one są w „Imigrantach” najciekawsze, ale te momenty, kiedy Dheepan myśli o czymś zupełnie innym i robi coś innego. Bo wcale mu się nie chce wchodzić w buty jedynego sprawiedliwego. Ma inne problemy na głowie, co innego zaprząta mu myśli – właśnie te cienie, które kładą się na ścianie, gdy Yalini bierze prysznic. A także: Sri Lanka, wspomnienia przegranej wojny, żałoba po bliskich. Chęć zaczęcia czegoś na nowo, zmaganie się z przeszłością, równoznaczne z pogodzeniem się z przegraną, odpuszczeniem sobie. Wszystko inne to zawracanie głowy.
„Imigranci” ustawiają się bokiem do wszystkich gorących narracji o imigrantach, porażkach integracji, europejskim strachu. Dheepan nie jest żadnym obcym – jest w centrum, po prostu jest, intensywniej niż wszyscy ci Europejczycy, których spotyka. Jeszcze nie zapomniał, jeszcze wierzy, że życie ma człowiekowi coś do zaoferowania, że można mu coś wyszarpać. Bajkowy finał, którym kończy swój film Audiard, wydaje się gestem bezczelnym i irracjonalnym. Podskórnie oczekujemy, że się wszystko wysypie, że przemoc wszystkich pochłonie, że pozostanie tylko pogorzelisko. Tak już mamy, a Dheepan nie.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.