Czytanka

Czytanka

Jakub Socha

„Piłsudski” emanuje prostotą rodem z czytanki dla pierwszoroczniaków – sekwencje przedzielają animowane plansze, na planszach idą śródleady, przygotowane chyba po to, żebyśmy się nie zgubili w meandrach historii

Jeszcze 1 minuta czytania

Piłsudski z Jędrzejewskim wybrali się w Tatry, w Tatrach zima, śnieg wszędzie, ale im to nie przeszkadza. Idą, w piersi rześkie powietrze, w głowie, w głowie i sercu Polska. Kłócą się, ale pełna kultura. Dwaj towarzysze z PPS-u. Piłsudski chciałby się bić za ojczyznę, Jędrzejewski nie chce. Mówi, że jeśli już, to własnymi rękami, a nie narażając na życie innych. Odpowiada mu tylko śmiech realisty. Nagle horyzont zaczyna falować, góry mruczą jak ryś, przyroda gotuje się do skoku. Czyżby urażona śmiechem przyszłego marszałka? Z góry schodzi lawina, w której ginie krzyk. To, co następuje później, to są po prostu czary – w następnej scenie Piłsudski jakby nigdy nic siedzi w izbie cały i zdrowy.

„Piłsudski” Michała Rosy to film składający się z uskoków. Gdy początkowa sekwencja, w której Piłsudski ucieka ze szpitala psychiatrycznego, rozkręca się na dobre, a suspens rośnie, gdy wydaje się, że zaraz się nie uda i go złapią, Rosa robi cięcie. Już po wszystkim, jednak się udało. Widząc to, pomyślałem sobie: Okej, mam za swoje, dostałem po łapach, trzeba było się nie ekscytować, to nie będzie kino nowej przygody, widocznie nie o akcję tu idzie. Pojawiające się później sekwencje manifestacji na placu Grzybowskim czy napadu na pociąg pokazują, że reżysera ciągnęło jednak trochę ku przygodzie, ale – bądźmy szczerzy – nie ma w nich zbyt wiele życia. Jeśli tak mają wyglądać przygody, to już lepiej nie ruszać się z domu.

W najdziwniejszej scenie filmu, chciałoby się powiedzieć: widmowej, jak ta lawina, w którą wstąpił Piłsudski, oddziały Legionów wkraczają do wsi. Na ich widok ktoś puszcza się w las, dom, z którego wybiega, trzęsie się ze strachu. Obrazek jak z Aleksandra Gierymskiego: w drzwiach młody oficer, chłop leży na klepisku, z tyłu po jego lewej stronie siedzi na łóżku zakutana w chustę babuleńka, przed nią dziecko i koza. Zniecierpliwiony młody oficer rzuca do chłopa: „Czemu się boicie, przecież teraz tu Polska”, po chwili nadziewa się na niespodziewaną ripostę, po której nie powinien się podnieść: „A na jak długo?”. Zdarzenie w chacie nie ma żadnej kontynuacji, sprawia wrażenie przypadkowej wrzutki. Strategię Michała Rosy można opisać hasłem, które tak często ludzie wykorzystują na Facebooku: „Ja to tylko tu zostawię”.

Piłsudski„Piłsudski”, reż. Michał Rosa, Polska 2019, w kinach od 13 września 2019Film jest kalejdoskopem scen, każdą z nich można opisać jednym zdaniem, będą to zdania typu: „legioniści uczą się strzelać”, „rozłam w PPS-ie”, „kryzys w małżeństwie”, „napad na pociąg”. To kino statyczne i ilustracyjne. Zamiast wciągać widza w rewolucyjny żywioł, w problemy uczuciowe Ziuka i jego wybory polityczne, twórcy odhaczają sprawy, jakimi biograf powinien się zająć, zrywają kolejne kartki z kalendarza. Reżyser wraz z Piotrem Śliskowskim, autorem zdjęć, sfilmował te kartki w estetyce znanej z lokalnej epiki telewizyjnej – trzeba pamiętać, że Rosa wyreżyserował wcześniej sporo odcinków kultowego gdzieniegdzie „Czasu honoru”. Żeby ją trochę zakłócić, twórcy odpalili drona i zrobili szalony najazd na bryczkę, którą porusza się Piłsudski; można też odnaleźć w filmie zabawy ze światłem – sztandarowym przykładem tej zabawy jest ujęcie, gdy wpadające przez witraż słońce oświetla fragment twarzy polskiego patrioty na czerwono. Wajda zbudowałby tu jakąś szaloną metaforę, Rosa efektu wyczarowanego przez jego operatora jakby w ogóle nie zauważył.

Są tu niby kostiumy z epoki i wnętrza, ale próżno szukać tej intensywności, którą oddychały dawne polskie filmy historyczne, takie chociażby jak „Gorączka”, „W biały dzień” czy „Ziemia obiecana”. Ubrania, które noszą aktorzy, są zbyt czyste, izby, w których knują, zbyt wysprzątane, wieś przypomina skansen, miasto zdaje się mieć powierzchnię tej jednej filmowanej ulicy, za nią musi być hala produkcyjna. Gdy legioniści idą w natarciu, wydaje się, że to współczesna grupa rekonstrukcyjna. Gdy Piłsudski wylewa na siebie wiadro zimnej wody prosto ze studni, człowiekowi od razu przypomina się analogiczna scena z „Potopu” Hoffmana, tylko że tam można było przy odrobinie wyobraźni poczuć zimno wody, którą wylewał na siebie Olbrychski, u Rosy mamy co najwyżej do czynienia z ćwiczeniem aktorskim.

Borys Szyc oczywiście się stara, to dobry aktor, który potrafi podać tekst bez niepotrzebnej emfazy, ale nie ma tu on aż tak dużo do grania. Wręczono mu blaszany termosik, aktor sumiennie z niego popija przy każdej nadarzającej się okazji. To elementarz budowania postaci, jednak przedmiot wykorzystywany za często staje się zbyt ostentacyjny, a związane z nim gesty przeradzają się zwyczajnie w manierę. „Piłsudski” emanuje prostotą rodem z czytanki dla pierwszoklasistów – sekwencje fabularne przedzielają plansze, na planszach idą leady, przygotowane chyba po to, żebyśmy się nie zgubili w meandrach historii. Ale historii tak naprawdę tu nie ma. Nie ma Piłsudskiego, nie ma Polski. Jest tylko zarośnięty, wyrywny facet. Niezależnie od tego, w którym znajdujemy się roku i w jakim miejscu, ten facet albo siedzi, albo stoi. Siedzi, stoi i gada. Tak go będę pamiętał.