Są znaki, i to duże znaki. Statek płynie prosto na urlopowiczów wygrzewających się na plaży nieopodal Nowego Jorku, i nie jest to ani jacht, ani łódka, tylko tankowiec wielkości góry lodowej. Jelenie zaczynają się pojawiać na trawniku położonej na skraju lasu rezydencji, którą podnajęła rodzina Sanfordów, by odpocząć od pracy i miasta, ale nie są to dwa jelonki, tylko cała dywizja. Za jelonkami chwilę później pojawia się stado flamingów. Oprócz tych niezwykłych są i zwykłe anomalie: linie telefoniczne są zerwane, telewizor śnieży, a internet się skończył. Wraz z internetem kończy się świat. Dlaczego? Przez kogo?
Sam Esmail, reżyser i scenarzysta „Zostaw świat za sobą”, rzuca jakieś wyjaśnienia – w większości sprzeczne. Może to Koreańczycy? A może Arabowie? A może jedni i drudzy? Rozważa się udział sztucznej inteligencji, programów komputerowych, bogaczy? Ale to tylko chmura burzowa, która wisi nad ziemią od jakiegoś czasu, zbiór poręcznych teorii, które można podpiąć pod wiele zjawisk niedających się zrozumieć.
Gdy film się rozpoczyna, człowiek wytrenowany na kinie katastroficznym i postapokaliptycznym tylko czeka, aż zjawią się stali goście i stałe motywy: radioaktywne mgły, ogniste kule, kosmici, zombie, faszyści, wojskowi, kanibale, przywódcy sekt i egoiści. I krótkie kursy: jak rozpalić ogień, jak urządzić szałas, jak oskórować sarenkę. Nic takiego się nie dzieje, pojawia się tylko jeden preppers. A i ten ma serce nie ze stali, tylko z klarowanego masła – zapłaczesz przy nim i zaraz zacznie się topić.
Zjawiają się właściciele wynajętego domku, ojciec z córką. I też nic się nie dzieje, zwykłe rasowe uprzedzenia mieszczuchów – wynajmujący są biali, właściciele – czarni. Esmail daje zblazowanej córce właściciela kilka szpilek, żeby wbiła je w ciała gości, obnażyła ich labilne liberalne wartości, ale nikt tu nie gania się z nożem po kuchni i nie buduje nowej chaty wuja Toma. Najbardziej dostaje się Amandzie Stangord, matce i żonie, pracowniczce agencji reklamowej, z wyraźną satysfakcją granej przez Julię Roberts. To współczesna pani Dulska plus mizantropka. Ale i nad nią twórcy nie znęcają się długo. Są w końcu ważniejsze rzeczy na horyzoncie – na przykład jak dokończyć ostatni sezon „Przyjaciół”. To dylemat, którym żyje Rose, najmłodsze dziecko Sanfordów.
„Zostaw świat za sobą”, reż. Sam Esmail, USA 2023, na Netflixie od grudnia 2023Wyjazd po lek na wypadające zęby, krótka wyprawa do miasta, jeszcze krótsza wyprawa do sąsiada – to w zasadzie jedyne akcje, które podejmują bohaterowie, by wyrwać się z impasu. Jasne, co jakiś czas sprawdzają komórki i telewizor, ale gdy te ciągle milczą, uznają, że swoje zrobili. Otwierają nową butelkę. Esmail odpuścił im konfrontację z tymi, którzy pod wpływem krachu kwestionują umowę społeczną i przełączają się na tryb „walka wszystkich ze wszystkimi”. Odpuścił też debatę na temat tego, kto tu zawinił. Pojawia się myśl, że najbardziej to Ameryka, ale od razu przysypana zostaje przez inne sprawy. Kapitalizm i jego iluminaci? G.H. Scott (w tej roli spokojny jak góra Mahershala Ali), właściciel rezydencji, człowiek, który dorobił się na obsłudze dużego kapitału, mówi, że najbogatsi mają tak samo jak reszta, jedyna różnica jest taka, że wiedzą o tym, co za chwilę się zdarzy, odrobinę wcześniej, mają przynajmniej czas, by spakować walizkę. On sam nie czuje się ich reprezentantem – ustawia się, zdaje się, tam, gdzie klasa średnia, czyli tam, gdzie Sanfordowie.
Powtarza się co jakiś czas ten zabieg – kamera sunie jak wąż po rezydencji, przenika przez szyby i ściany, chwyta ludzi w pokojach, gdy układają się w samotności ze sobą i szykują do snu, gdy piją wspólnie wino albo inhalują się marihuaną. Można odnieść wrażenie, że to jakiś wielki inkubator emocji, pączkujących pod wpływem zbliżającego się końca. Te emocje okazują się nie tak znowu niezwykłe. Nieufność nie tak trudna do przekroczenia.
„Zostaw świat za sobą” to film nad wyraz leniwy jak na temat, który podejmuje. Ale też grający dziwnym podskórnym napięciem, delikatnie pulsującą paranoją. To nie paranoja kogoś, kto najadł się grzybków albo kwasa, tylko kogoś, dla kogo jest ona codziennością – smakuje jak kromka chleba. Najbardziej perwersyjna myśl jest taka, że apokalipsa nie zrobi na nas wielkiego wrażenia, bo zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić, a gdy pojawi się wreszcie na horyzoncie, ludzie poczują ulgę. A może właśnie chodzi o ten horyzont. Ostatnie ujęcie filmu Esmaila przypomina słynne zdjęcie Thomasa Hoepkera zrobione z perspektywy Brooklynu tuż po ataku na World Trade Center – na drugim brzegu East River grupka młodych ludzi wyleguje się w słońcu na tle dymiącego się Manhattanu.