W krytyce, zarówno literackiej, jak filmowej, nie ma chyba bardziej nadużywanego zwrotu niż „artysta osobny”. Czytając kolejne teksty, człowiek może odnieść wrażenie, że każdy artysta jest samotną wyspą, tzn. osobną. Jednak czasami naprawdę trudno wyobrazić sobie, by jakieś inne określenie pasowało lepiej. Tak właśnie jest z Franciszką i Stefanem Themersonami, programowymi outsiderami, prawdziwymi ekscentrykami, z pewnością jednymi z najbardziej oryginalnych artystów, którzy urodzili się w Polsce.
Adriana Prodeus, „Themersonowie. Szkice
biograficzne”, Świat Literacki, Warszawa, 285 stron,
w księgarniach od grudnia 2009Choć działalność ich przypadła na czasy korowodu -izmów, szkół, manifestów, wielkich systemów i równie wielkich teorii, nigdy nie dali się przyspawać do żadnej doktryny i do żadnej partii. Ciekawość i entuzjazm ciągle pchały Themersonów ku nowemu, ale nie była to ucieczka do przodu, ani tym bardziej ucieczka od wolności. Był to raczej wyraz czystej wiary w sztukę, która ma moc, by odmienić świat. Mówili o sobie i odbiorcach swojej sztuki – „mutanci”, „grono ludzi, którzy kształcą swoją odrębność, aby móc kiedyś zapłodnić ludzkość rzeczywistym, niemechanicznym postępem”. Swoją sztukę traktowali natomiast nie jako tępe odtwórstwo, obsesyjne powielanie wzorców, kurczowe przywiązanie do tradycji, ale jako nieustanne poszukiwanie.
Ona przyszła na świat jako Franciszka Weinles, córka malarza Jakuba Weinlesa i Łucji Kauffman, pianistki. On urodził się jako syn Sary-Liby (Salomei) z domu Smulewicz i Chaima Mendla (Mieczysława) – lekarza, działacza społecznego i literata. Choć znali się praktycznie od dziecka, tak naprawdę zeszli się, gdy obydwoje byli na studiach w Warszawie. Od tego czasu, pomijając krótki okres wojennej rozłąki, nigdy się nie rozstawali: prowadzili wydawnictwo, salon towarzyski, współpracowali przy wielu projektach artystycznych, po prostu żyli.
Adriana Prodeus w swojej książce „Themersonowie. Szkice biograficzne” śledzi losy Themersonów, podąża za nimi przez Warszawę, Paryż aż po Londyn, gdzie spędzili większość życia, i sukcesywnie opisuje dzieła, które tworzyli przez kolejne lata. Jedno cudo goni drugie. Orgia pomysłów, za którą stoi orgia myśli: Wewnętrzny Pionowy Justunek, Poezja Semantyczna, Wydawnictwo Gaberbocchus, wydające bestlookery, a nie bestsellery, fotomontaże, fotogramy, filmy eksperymentalne ze słynną „Europą” według Anatola Sterna na czele, opowiadania, rysunki, książki dla dzieci. I jeszcze salon Common Room, w którym spotykali się: Bertrand Russell, Raymond Queneau, Henri Michaux, Italo Calvino, Gaston Bachelard.
Adriana Prodeus stara się wydobyć założycieli wydawnictwa Gaberbocchus z powszechnego w Polsce zapomnienia i pokazać wyjątkowość ich sztuki. Jej książka, wzorowo wydana, wzbogacona przez mnóstwo fragmentów prac Themersonów, to fascynująca lektura. Ale czy może być inaczej, skoro jednym z jej bohaterów jest ktoś, kto pisał o sobie: „Gramatycznie – wydaje mi się, że w ogóle nie jestem rzeczownikiem. Jestem czasownikiem. Przez miliardy lat nie byłem, potem zacząłem się dziać, teraz się dzieję i wkrótce przestanę się dziać”? Zaręczam, że może. Wiele jest przecież książek o fascynujących ludziach, które ciągną się jak flaki z olejem.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.