Jeszcze nie własnymi samochodami, ale już w drodze. Tak jak w reportażu Petera Hesslera – bohaterowie „Dotyku grzechu” Jia Zhang-ke bezustannie krążą po Chinach. Próbują znaleźć zatrudnienie, wyegzekwować prawo, zabić nudę. Jadą do kochanków, rodzin, przed siebie. Nie są to jednak trasy, dzięki którym można odnaleźć siebie. To żaden bitnikowski mit, tylko konieczność. Wieś przymiera głodem i wypycha do miast tych, którzy są w stanie wejść w fabryczny reżim. Reszta czeka w domach, czeka aż ci, którzy wyjechali, wrócą. Nowi, niewykwalifikowani robotnicy wracają, ale najczęściej na chwilę, zazwyczaj raz w roku. Zdecydowanie częściej ruszają dalej, w poszukiwaniu lepszej, mniej wyniszczającej pracy. I tak to się kręci – miasta pożerają tereny wiejskie, wsie sukcesywnie się wyludniają, biurokracja i korupcja szaleją, rolnicy ledwo wiążą koniec z końcem, robotnicy przymierają głodem, młodzi kapitaliści przejmują państwowe kopalnie i kupują odrzutowce. Nie ma organizacji pozarządowych, nie ma związków ani prasy, za to wszędzie można znaleźć salony z telefonami komórkowymi. Pojawiające się od czasu do czasu widma recesji władza centralna odgania zazwyczaj poprzez wdrożenie kolejnego planu budowy dróg, który pozwoli ludziom jeszcze łatwiej się przemieszczać.
„Dotyk grzechu”, reż. Jia Zhang-ke
Tak jak w swoim poprzednim filmie Zhang-ke, „Martwej naturze”, nagrodzonej Złotym Lwem w Wenecji, tak i tym razem poszukiwania jego bohaterów nie kończą się świąteczną kolacją przy jednym stole. W zachodnim kinie czworo bohaterów, o których opowiada w „Dotyku grzechu” chiński reżyser, pewnie w końcu wpadłoby na siebie, żeby zaoferować widzowi nadwyżkę jakiegoś (pozorowanego) sensu, morał w stylu: nie ma przypadku, wszystko jest na swojej drodze, ktoś nad nami czuwa. Tutaj tego nie ma. I choć Zhang-ke ustawia jedną z postaci – młodego gangstera, który zarabia na życie, napadając na bogaczy – w roli milczącego nieznajomego z „Dekalogu” Kieślowskiego, trudno nie odnaleźć w tym geście ironii. Mężczyzna rzeczywiście w jakiś sposób ociera się o życiorysy innych bohaterów, ale w wełnianej czapce z logo Chicago Bulls i z pistoletem schowanym pod skórzaną kurtką w żaden sposób nie wygląda jak symbol. Co więcej, nie wydaje się zainteresowany innymi – patrzy na świat jak zblazowany drapieżnik, świat to dla niego tylko łowy. Zresztą może i słusznie. Skoro – jak przekonuje wyświetlany w jednej ze scen film przyrodniczy – zwierzęta także potrafią popełnić samobójstwo, to może i ludzie niezbyt różnią się od innych ssaków. W „Dotyku zła” ich los nie jest niczym wyjątkowym. Zwierzęta cierpią w nowych Chinach tak samo, tak samo próbują się adoptować. Widzimy konia, który słania się na nogach pod batem sadysty; węża, szukającego miejsca, którego nie dosięgła jeszcze industrializacja; złote rybki, którymi bawią się silniejsi.
„Dotyk grzechu”, reż. Jia Zhang-ke
Zhang-ke lubi kontrasty. Konfrontuje obskurną kopalnię z nowoczesną sauną, wiejski bar z zatłoczoną ulicą metropolii, szarą fabrykę z luksusowym burdelem. Rzeczywistość, w której funkcjonują bohaterowie, przytłacza ich i przerasta. Trudniej się w niej zadomowić niż we śnie, chociaż wydaje się ze wszech miar nierzeczywista. Powracają raz za razem kolejne, niemalże surrealistyczne sceny: błyszcząca limuzyna zaparkowana przed szaro-burą fabryką; młoda dziewczyna siedząca w akwarium z kilkoma egzotycznymi wężami na tyłach małej ciężarówki; jeden z pokoi burdelu przystrojony na podobieństwo pociągu Mao.
Co sprawia, że bohaterowie są z tego świata bez przerwy wypychani? Banał: puste kieszenie. Nowa rzeczywistość zrodziła chciwość i agresję tak dużą, że ludzie dławią się nimi, równocześnie marząc cały czas o bogactwie. Większość próbuje za wszelką cenę się dorobić, a gdy już się dorobi, zyskuje wolność i nieograniczone możliwości, by z tej wolności korzystać. To kapitalizm jest tym dotykiem grzechu, który rodzi przemoc i sprawia, że zdesperowani ludzie, nawet ci, którzy mają inne priorytety niż np. sukces finansowy, pozostawieni bez jakiegokolwiek wsparcia, odpowiadają tym samym, czyli przemocą.
„Dotyk grzechu”, reż. Jia Zhang-ke.
Chiny 2013, w kinach od 6 grudnia 2013 „Dotyk grzechu” jest panoramą współczesnych Chin, ale i katalogiem różnych przejawów przemocy. W obrazowaniu jej Zhang-ke nierzadko sięga po estetykę znaną z kina wuxia, w którym przemoc jest zawsze mniej dosłowna, a bardziej spektakularna. Efekt jest przedziwny – oto w realistyczną opowieść wkradają się niezwykłości: prości ludzie zaczynają wywijać nożami, jakby byli mistrzami kung-fu, po uderzeniu z półobrotu lecą kilka metrów w powietrzu, przyjmują na głowę kilkanaście ciosów łopatą, a potem wstają i idą się mścić. Gdy jednak krew z odstrzelonych głów zaczyna układać się w fantazyjne kleksy, nie zapala się w głowie lampka: Tarantino. Maszyna narracyjna Zhang-ke nie mieli wszystkiego, nie sprawia, że poszczególne elementy zaczynają się znosić. Zacina się: Chińczyk zaburza rytm opowieści, wkłada kij w szprychy, wybija nas z jednego tonu.
I gdy już się wydaje, że wiemy, jak to jeść – najpierw realne, banalne życie, potem surrealna, efektowna przemoc – pojawia się ostatni epizod, opowiedziany w zupełnie inny sposób. Oto mamy młodego chłopaka, który ucieka z fabryki i trafia do pracy w luksusowym burdelu, gdzie poznaje młodą dziewczynę. Coś się między młodymi rodzi. Jadą na wycieczkę, pielgrzymują do Buddy. Chiny szybko przekreślają ich marzenie. To rozczarowanie nie skutkuje jednak żadną efektowną fantazją o oczyszczającej zemście. W ostatniej scenie Zhang-ke podważa skuteczność snów o przemocy. Film kończy się nagłą rezygnacją i ucieczką ze świata.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.