Podryw na Mickiewicza
fot. Michał Walczak

Podryw na Mickiewicza

Paweł Soszyński

Zmacać historyczne pamiątki, złapać ideę narodu za pryncypia – żenująca prostota tej obietnicy jest siłą „Carycy Katarzyny”, zabawną jak Freudowskie potyczki z przysłowiowym pistoletem

Jeszcze 2 minuty czytania

„Caryca Katarzyna” to – po znakomitej „Joannie Szalonej. Królowej”„Ofeliach” oraz dyskusyjnym „Tak powiedział Michael J.” – najnowszy spektakl Wiktora Rubina do tekstu Jolanty Janiczak. Świetne, nagrodzone na Boskiej Komedii w Krakowie aktorstwo to jednak tylko jeden z elementów inteligentnej, przewrotnej układanki, dzięki której reżyser razem z dramatopisarką udowadniają, że są – obok Garbaczewskiego i Cecki czy Strzępki i Demirskiego – kolejnym frapującym tandemem  w polskim teatrze.

„Caryca Katarzyna” to przede wszystkim bielizna dyskursów i kulisy władzy, w których konstruowana będzie przebojowa narracja historyczna („Chcę więcej atrakcji!” – krzyknie ze sceny Piotr III/ świetny Wojciech Niemczyk). Jesteśmy pod powierzchnią tego, co oficjalne, pióra kronikarzy dopiero się ostrzą – paradne toalety skrojone pod publiczkę do końca wisieć będą wysoko nad sceną, kapłan, który dokona publicznej koronacji, póki co jest buduarowym fryzjerem (kanclerz/fryzjer w interpretacji Dawida Żłobińskiego to postać tak dziwna, że załuguje na osobny esej). Kapłan utwierdzić ma dogmat i prawdę rytuału. Fryzjer bierze w obroty ciało.

Jolanta Janiczak „Caryca Katarzyna”,
reż. Wiktor Rubin
. Teatr im. Stefana
Żeromskiego w Kielcach, premiera 13 kwietnia
2013. Pokaz w ramach Festiwalu Boska
Komedia w Krakowie, 11 grudnia 2013
Janiczak wyciągnie z tej pierwszej sceny wszystkie możliwe konsekwencje. Ciało w jej dramacie wytworzy daleko idące, znaczące ciągi: ciało kobiety, ciało matki, matki narodu, ciało władzy, naród fantazjujący o ciele zbiorowym (nożyczki pracują). Ciało będzie w spektaklu klęską literackiej metafory i oficjalnej narracji; obrośnięte poetyckimi figurami, zapakowane w potoczną frazeologię, pociągnie za sobą cały ten garb języka w rejony komicznej żenady.

Naród, który nie może się ucieleśnić, ciało, które nie przewodzi głosu wspólnoty – „Caryca Katarzyna” to kolizja zbiorowego języka i zmysłów, które bywają zbiorowe tylko w najniższych, najbardziej chamskich rejestrach. Lizawieta Woroncowa tak zdefiniuje na scenie słowa wytrychy dramatu Janiczak: „Naród jest wtedy, jak się komuś zdaje, że nie jest pojedynczy, lecz występujący pod postacią podobnych sobie milionów egzemplarzy. A wspólnota jest wtedy, kiedy porządnie beknę kapuśniakiem i wszyscy, których nozdrza uświadczą czarujący zapach, tworzą wspólnotę”. Celne. Zamiast filozoficznych ogólników weźmy na warsztat fizjologiczny konkret – taka jest przewrotna recepta Rubina i Janiczak na demontaż zbiorowych odlotów.

Najwyraźniej widać to w scenie, w której Staś Poniatowski (bezbłędny Tomasz Nosiński) chce poderwać Katarzynę (obłędna Marta Ścisłowicz) – a rwie ją romantycznie, „na Mickiewicza”. Rozebrany z kostiumu, w bieliźnie, zmieni „Pana Tadeusza” w rapsodyczną karykaturę, szusującą po śliskich teatralnych „ł” z równym animuszem, z jakim Ałła Pugaczowa wyśpiewa na ekranie biesiadny hit „Milion biełych roz” (coś ponad czterdzieści milionów?) Wszystko to bardzo śmieszne, ale Rubin pyta tą sceną o coś jeszcze. Czy polskość, narodowość „Pana Tadeusza” jest czymś więcej niż tylko groteskową projekcją, mentalnym przegięciem? Czy jeśli zawiesimy na chwilę wyszukane formy – jak kostiumy nad sceną – z oficjalnych narracji pozostanie coś więcej, niż tylko łatwa do zanucenia, wpadająca w ucho retoryka? Bo czy podryw „na Mickiewicza” nie jest tu także opowieścią o polskim narodowowyzwoleńczym zrywie? „Flaga to materiał dobry dla ciebie na suknię” – powie Katarzynie Poniatowski. Może i Staś jest idiotą, dzieckiem z przerośniętym kroczem, ale czy także polskie społeczeństwo, ubrane we flagi z przepisowym czarnym kirem, nie utknęło w niekończącym się procesie wchodzenia w dojrzałość (z koniecznym romantycznym trądzikiem), nie cierpi na syndrom wiecznych postrzyżyn?    

Historyczne sentymenty i resentymenty oraz modele narracyjne, choćby XIX-wieczna idea narodu i inne wojny polsko-ruskie, dawno już odeszły od (współczesnych) zmysłów. Są figurą retoryczną – i erotyczną. Kiedy Katarzyna zachwala się Piotrowi, mówiąc, że jest „lekkostrawna. Nie będziesz miał po mnie kolek i zgag”, to – owszem – drwi z kobiecej roli w małżeństwie, ale definiuje także łatwą w obsłudze, właśnie lekkostrawną, narodową demagogię. Caryca to kobieta uwikłana we władzę, ale także cytat z annałów historii, ikona historycznej narracji. Cytat w dodatku cycaty.

fot. Michał Walczak

W fenomenalnej scenie „Carycy” młoda Katarzyna przechadza się wśród publiczności z zawieszonym na szyi teatrzykiem-testerem, w którym chowa nagie piersi. Zachęca, by wsadzić dłonie w dziury-kulisy i jej goły biust pomacać. Czynnik męskiego, ludycznego pożądania jest bezlitośnie w tej jarmarcznej scenie obnażony. Jednak Katarzyna zwycięża nie tylko dlatego, że staje się treserem przysłowiowego psa na baby – za pomocą tej bezpardonowej macanki wprowadza w świat męskiego, ale i narodowego pożądania daleko bardziej cenzuralny, bo grożący impotencją, element zażenowania. Najcelniejsze w kieleckim spektaklu nie jest bowiem zwrócenie Katarzynie jej cielesności i idącej za nią władzy nad patriarchalnym systemem dynastycznym. W końcu Piotr III czerpie rozkosz także z musztry cesarzowej-dominy, a poniżona męskość zawsze może skorzystać z umówionego słowa-bezpiecznika. Z jaką seks-zabawą mamy jednak do czynienia, kiedy tym słowem będzie – strach pomyśleć – „naród”, „ojczyzna”, „niepodległość”?

Zmacać historyczne pamiątki, złapać ideę narodu za pryncypia – żenująca prostota tej obietnicy jest siłą „Carycy Katarzyny”, zabawną jak Freudowskie potyczki z przysłowiowym pistoletem. W całej tej scenicznej rozgrywce libido jest jak „do-re-mi” z patriotycznych śpiewników, narodowych melodyjek o wojenkach i ułanach. „Ich równy krok, gładkie mundury, ich równe pchnięcia przypominają mi, po co się wchodzi w historii rozdziały” – krzyknie w zachwyceniu Katarzyna. Finałowa koronacja nowej cesarzowej jest zwycięstwem historycznym – i zwycięstwem historii nad jednostką. Osiągniętym może i dzięki kobiecej cielesności, ale ponownie wprzęgniętym w maczoistyczną, narodową retorykę. Do koronacji caryca wkłada białą suknię dziewicy, buduar zmienia się w świątynię, fryzjer w kapłana. Ciało znów zostaje obleczone w publiczne narracje, na szczęście wcześniej obnaża zbiorowe apetyty. „Zrobiłam sobie nowe twarde cycki, jedyna pociecha. Chcesz dotknąć?”

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.