Andrzej Stasiuk, „Czekając na Turka”

Paweł Soszyński

„Czekając na Turka” Stasiuka to sztuka bardzo zabawna, choć niezbyt skomplikowana w przekazie. Najciekawszy jest w niej język, który autor opanował do perfekcji

Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Stasiuk znów napisał dramat. I znów, jak w przypadku „Nocy, czyli słowiańsko-germańskiej tragifarsy medycznej”, jest co czytać i – mam nadzieję – będzie co oglądać.

Jesteśmy tym razem na pograniczu polsko-słowackim. Miejsce akcji ma więc na wstępie dodatkowe punkty w dramaturgicznej statystyce. Można potraktować je symbolicznie (to przecież granica), patriotycznie (chodzi o granicę Polski) lub sentymentalnie (granic przecież już nie ma).

Andrzej Stasiuk, „Czekając na Turka”. Czarne,
Wołowiec, 160 stron, w księgarniach od 22 czerwca
Stasiuk wyzyskuje wszystkie te poziomy w grubo ciosanej kpinie z rasowych uprzedzeń i narodowościowych konfliktów, jakie obracają – oczywiście na jałowym biegu – językami głównych bohaterów: Edka, Patryka, Mariki, Andżeli oraz Chóru (Byłych) Szmuglowników. Chodzi o to samo, o co zazwyczaj: o Ruskich, Cyganów, Żydów, pedałów i wszelkiej maści innych, rzucających długi, fantasmagoryczny cień na egzystencję „miejscowych”. Stasiuk buduje swoją sztukę klarownie i precyzyjnie. Obcymstaje się Turek, który wykupuje bieszczadzkie ziemie pod parking. „Swoimi” są strażnicy tych ziem, czekający na przyjazd nowego, egzotycznego właściciela. Resztę łatwo sobie wyobrazić, łącznie z dramatyczną woltą, kiedy to w czasie kłótni, przyprawionej typowo polskim bogoojczyźniano-patriotycznym sosem, swój pada trupem z ręki swego.

„Czekając na Turka” w Starym Teatrze

19 czerwca prapremiera dramatu Andrzeja Stasiuka w reżyserii Mikołaja Grabowskiego w Narodowy Starym Teatrze w Krakowie. W spektaklu występują m.in. Iwona Bielska, Jan Peszek, Zbigniew W. Kaleta i Jacek Romanowski. Spektakl jest częścią projektu „After the Fall – Europe After 1989”, realizowanego przez Goethe Institut, Staatsschauspiel Dresden i Theaterbüro Mülheim. Do udziału w tym przedsięwzięciu zaproszonych zostało 19 pisarzy z 15 krajów, m.in. Nicoleta Esinencu z Mołdawii, Sarah-Jane Dickenson z Wielkiej Brytanii, Jurij Andruchowyczz Ukrainy czy niemiecki pisarz Dirk Laucke. Ich zadanie polegało na napisaniu sztuk odzwierciedlających rezultaty społecznych i politycznych przemian w ich krajach w ciągu 20 lat od upadku muru berlińskiego. W listopadzie 2009 roku spektakle zostaną zaprezentowane – i skonfrontowane – w ramach finałowego przeglądu w Dreźnie i Mülheim.

Kończąca dramat scena, w której przybyły na miejsce Turek, a właściwie Turczynka, wyzłocona jak z orientalnej baśni Salamina, pochyla się nad ciałem zastrzelonego Patryka w geście dość kuriozalnej piety (myśli, że chłopak jest w sztok zalany, co bardzo jej się podoba jako reprezentacja czystej słowiańszczyzny) – to komiczny w swojej oczywistości paradoks. Potwierdza go surrealistyczny pomysł Salaminy stworzenia skansenu rekonstruującego wschodnioeuropejską granicę z paszportami, psami, szmuglownikami i rewizją osobistą. Próba czułego, etnograficznego spojrzenia Obcego jest więc równie absurdalna i pełna przesądów, jak taksowanie Obcego„przez swoich”.

Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby tak prosto rozrysowana struktura dramatu nie wchodziła w sprzężenie zwrotne z językiem tekstu. Pod tym względem „Czekając na Turka” to prawdziwy rarytas. Język parodystycznie-poetycki przywodzący na myśl mit „małej ojczyzny” splata się u Stasiuka z naiwnie schematyczną gwarą, czasem trąci myszką lub wyrywa się ku językowi współczesnych szesnastolatków, otrzaskanych z prozą Doroty Masłowskiej. Chór Szmuglowników raz mówi Herodotem, innym razem przaśną mową sarmacką, by wpaść w końcu w ton dresiarsko-obciachowy, czego ukoronowaniem staje się poemat złożony z dość tandetnych, ale wciąż wyszukanych inwektyw. Wszystkie te języki tworzą mieszankę wybuchową, a przede wszystkim świetnie brzmią razem. Ich połączenie nie razi, jest czymś naturalnym, co jest odkryciem Stasiuka.

Z pewnością jest to tekst teatralnie atrakcyjny, bo i wesoły, i trochę straszny, i na czasie, niby zaangażowany, bo przecież o Polsce, o ksenofobii i micie granicy, o nienaruszalności świętego terytorium. Schematyczność i wtórność fabuły można łatwo wytłumaczyć jako chwyt odtwarzający nieugięte i niereformowalne continuum polskiej świadomości, żywiącej się co prawda nowymi motywami, ale trawiącej je w sposób niezmienny od wieków. W każdym razie czyta się to świetnie.

Stasiuk nie oszukuje, gdy bawi się konwencjami, nie jest efekciarski. Dość powiedzieć, że w swoim dystansie dochodzi do punktu, w którym parodiuje samego Stasiuka, nie tracąc nic ze swojego temperamentu.