Osoby

Paweł Soszyński

W lecie Agata i ja spędzaliśmy wieczory poza domem. Sami

Jeszcze 1 minuta czytania

Wychodziliśmy tylko po to, by powrotem do domu zaznaczyć moment, w którym rozpoczynał się nocno-poranny program naszego związku (a moje i jej członki zamieniały się w stos bierek rozdzielanych jedna po drugiej aż do świtu).

rys. Malwina KonopackaNie wypuszczaliśmy się zbyt daleko. Strącaliśmy z ust odblaskowe spławiki dymu, wędrując wargami po krawędziach kufli w pawilonach odstawionych na boczny tor Nowego Światu. Melange i Orange, Pewex i Klepsydra – żółte bzy i koty z brudnym owczym futrem przyczajone pod podwoziami samochodów jak zardzewiałe niewypały. Zwykle padało na Orange, plastikowy owoc wyłożony na paterze w pokoju mojej matki. Połówka cytrusa na ścianie, szklany bar, połyskliwe czarne zasłony; elastyczne krzesełka, kopiujące na miękkich siedzeniach ciepłe podbicia jeansów i gęsty materiał spódnic – mięsiste fałdy rozwijające w ukryciu przelotnie rzucony wątek ust, warg naciągniętych na papierosa jak cyrkowy namiot. W tym porównaniu specjalizowały się głównie wieczorne palaczki, rzucające ledwie napoczętą paczkę przy pierwszej nadarzającej się okazji, w trakcie pierwszego ataku duszności, łagodnego drapania w gardle, kiedy jakiś chłoptaś z aksamitną lawiną włosów odsłoniętych na torsie, spoglądał na nie w równie miękkim i kosmatym świetle otwartego laptopa. Agata ucinała ich sztuczki tragicznym wypadkiem, w związku z którym widzom zwracano pieniądze za bilety. Oto mała chińska akrobatka, dając susa w powietrze, przegapia srebrny drążek, na którym jej zręczne dłonie powinny spocząć po wielkim finale i – ku zdumieniu dzieci – spada wprost w lwią paszczę. Cekiny strzelają w górę jak iskry ze skrzynki sztukmistrza, matki zgniatają twarze w pokrytych cyrkonią, pachnących cykorią dłoniach, ortopedyczne majteczki drą się w paszczy potwora jak nitki dentystyczne. Bestia drży jednak, widząc w oczach tresera prawdę o oszustwie, jakim miała być jej straszliwa obecność na arenie. „Żyłam dla sztuki, żyłam dla miłości” – zdaje się mówić, zamknąwszy konfucjański delikates w kudłatym pysku.

Każdy papieros w ustach Agaty był jak teoria chaosu, dająca asumpt do małych katastrof w zakamarkach Orange’u: plamy z wina, zerwane zaręczyny (i ścięgna nadgarstków), łza zgarniająca z twarzy błotny potok pudru, nowy silikon porzucony w zakrwawionej toalecie. Papieros sterczał w jej ustach jak fragment kości przemieszczony po złamaniu otwartym – zwisała na nim cała, umieszczając wokół filtra ciężar niewypowiedzianych myśli. Zdawało się, że dym co chwila stawał wokół jej głowy, schwytany w powietrzną stop-klatkę gotową do retuszu, żmudnej postprodukcji, której efekt końcowy miał nawiedzić mnie jeszcze tej samej nocy.

W naszych rozmowach jej czas zawsze mijał się z moim, moje „było” pozostawało dla niej wciąż teraźniejsze, co wiązało się być może z tym, że ona paliła długie Marlboro setki, a ja zwyczajne elemy; ona zaciągała się od razu, a ja wraz z drugim wielorybim wdechem, wypuszczając z ust kłąb dymu wędrujący po świetle żarówki, pomnożonej przez wpatrzone w nią oczy okolicznych chłopaczków. Wbrew moim zachętom, nie przyjmowała seksofert starszych mężczyzn pijących gin z tonikiem, co zdradzało na wstępie rasowość siusiaków ukrytych w kosmatych przedrostkach słowa „sir”. Patrzyli na nią, głaszcząc nastroszone wokół karku siwe kłaki, wijące się przez brzuch aż do miejsca, gdzie pośladki zbierają mętną deszczułkę potu, którą mogłaby osuszyć, jeśli by tylko zboczyła niechcący z utartego szlaku (tak zaczynają się przecież wszystkie bajki o księżniczkach). Chętniej reagowała tylko na zaczepki barmana, w którym podkochiwała się za każdym razem, kiedy odbierał jej mnie na kilka minut – zupełnie jakby była niezdolna do nienawiści, a swoich wrogów oswajała miłością, ciepłą strugą potu okrążającą ściśnięty jak w trakcie modlitwy przełyk. (Agata czciła Matkę Boską Jęczącą, cudownym źródełkiem słynącą Matkę Boską opiekunkę śpiących i w trakcie snu porzuconych. To jej cudowny wizerunek znajdowała na wacikach, którymi zmywała nad ranem błękitny rozgwieżdżony makijaż).

Fragment pochodzi z powieści „Osoby”, która ukaże się w lutym 2010 nakładem wydawnictwa „Lampa i Iskra Boża”.